Lewis Hamilton potrzebował tego zwycięstwa jak powietrza. I wygrał na Silverstone, ale trudno w tej sytuacji abstrahować od okoliczności, w jakich do tego doszło, a także mało eleganckich wypowiedzi, podszytych sloganami o szacunku.

Tą kolizją pachniało od dawna. W zasadzie nie była to kwestia „czy”, tylko „kiedy”. Dlaczego? Ano dlatego, że gdy spotykają się dwaj kierowcy o takim ego i takich aspiracjach, jeden drugiemu na każdym kroku usiłuje zademonstrować swoją wyższość – a walczą na milimetry, potęgując napięcie i mnożąc sytuacje stykowe – kontakt jest nieunikniony.

Walczysz tak, jak pozwala ci przeciwnik. Wiedzą o tym i Lewis, i Max, ale także Charles czy Lando. Tak samo jak wiedzieli o tym Senna, Schumacher, czy Vettel.

W tym sporcie to ani nic nowego, ani szczególnego. Obaj doskonale zdają sobie z tego sprawę, bo przecież kilka gorących momentów w tym sezonie już zaliczyli, że przypomnę Imolę czy Barcelonę. Max szedł na całość, Lewis zdejmował nogę z gazu, więc kończyło się wtedy bezboleśnie, ale podczas jednej z konferencji prasowych Brytyjczyk rzucił sugestywnie, że wiecznie ustępować nie zamierza.

Czy słusznie? Jak najbardziej. W przeciwnym razie już mógłby składać zabawki i szykować się do detronizacji. Przy czym nie chodzi mi o przejście w tryb kamikadze, tylko większą nieustępliwość. F1 nie jest żadnym wyjątkiem. Walczysz tak, jak pozwala ci przeciwnik. Wiedzą o tym i Lewis, i Max, ale także Charles czy Lando. Tak samo jak wiedzieli o tym Senna, Schumacher, czy Vettel.

Wojna totalna
Warto chyba w tym miejscu przywołać sekwencję ostatnich zdarzeń i zastanowić się, w jakim stopniu mogły one wpłynąć na to, co wydarzyło się na Silverstone.

Pięć poprzednich wyścigów, mówiąc delikatnie, nie ułożyło się po myśli siedmiokrotnego mistrza świata i jego ekipy. Zagubienie w Monako, błąd w Baku, złe decyzje strategiczne we Francji czy gorsze tempo i dwie kolejne porażki w Austrii. Verstappen w tym czasie płynął na fali, krocząc do zwycięstwa do zwycięstwa (wyjąwszy Baku) i budując pewność siebie oraz przewagę w mistrzostwach świata.

W to wszystko w tle politycznej zawieruchy i wzajemnych „uprzejmości” ze strony Toto Wolffa i Christiana Hornera, jak również ciągłych sugestii związanych z legalnością samochodu Red Bulla.

Nie ma wątpliwości, że presja po stronie Lewisa i ekipy Mercedesa podskoczyła do skali, z którą w erze hybrydowej nie mieli do czynienia. Potęgowały ją także komentarze wpisujące się w retorykę oddającego pole Hamiltona. W tym kontekście warto przywołać chociażby Nico Rosberga, sugerującego, że Lewis był we Francji „zbyt miękki”, czy też świeżutkiego Berniego Ecclestone’a, który stwierdził, że Brytyjczyk stracił „instynkt wojownika”. Zakładam, że Lewis spał z tym spokojnie, ale wydaje mi się, że mogło to w nim zasiać jakieś nuty niepokoju.

Nico Rosberg sugerował, że Lewis był we Francji „zbyt miękki”, a Bernie Ecclestone – że Brytyjczyk stracił „instynkt wojownika”.

Pod presją
W takiej atmosferze mistrzowie świata zjechali na Silverstone. Z nadziejami na przełom. Licząc na poprawki sprzętu i bardziej sprzyjającą konfigurację toru, efekty harówki całego zespołu i samego Lewisa w omijanym wcześniej szerokim łukiem symulatorze. A wszystko po to, by w asyście kibiców przepędzić demony i wysłać jasny sygnał, że tanio skóry nie sprzedadzą.

Zaczęło się idealnie, bo Hamilton wygrał kwalifikacje. Złapał wiatr w żagle. Sęk w tym, że przegrał sprint. Co więcej, mógł nabrać w nim przekonania, że zważywszy na wyścigowe tempo Verstappena, początek wyścigu będzie najlepszą, jeśli nie jedyną okazją, by wyciągnąć w ten weekend dłuższą zapałkę.

Zanim rywale dojechali do krytycznego miejsca, stoczyli naprawdę znakomity pojedynek. Można było zobaczyć, jak Hamilton planuje atak, jakie linie dobiera. Przed Brooklands Lewis był już nawet z przodu, ale Verstappen zanurkował po wewnętrznej i utrzymał prowadzenie.

Przed Copse Brytyjczyk złapał się w strugę i wyprowadził trzeci atak, wskakując na wewnętrzną. Jak widzę to, co wydarzyło się chwilę później?

„Wypluty” na zewnętrzną
Toto Wolff stwierdził co prawda, że stoi czarno na białym, że „jeśli przednie koła samochodu po wewnętrznej znajdują się za połową auta rywala, to zakręt jest jego”, ale nie można do tego podchodzić zerojedynkowo. Tak też uczynili sędziowie.

Obaj się ścigali, jadąc na limicie, byli nabuzowani po uszy, ale tym, który nabałaganił, był moim zdaniem Lewis.

Wyraźnie bowiem było widać, że „wypluty” na zewnętrzną Lewis o metry minął wierzchołek zakrętu. Sporo wyjaśnił też obraz z kamery pokładowej Verstappena. Widząc rywala, Max odbił w lewo, zostawiając Hamiltonowi miejsce. Następnie pod znacznie lepszym kątem i ze zdecydowanie większą prędkością złożył się w zakręt i wtedy jego prawe tylne koło spotkało się z lewym przednim kołem Mercedesa.

Zamykając ten wątek, obaj się ścigali, jadąc na limicie, byli nabuzowani po uszy, ale tym, który nabałaganił, był moim zdaniem Lewis.

Czy należy go za to krzyżować? Nie. Kierowcy wyścigowi tak mają. Widzą lukę, więc w nią wjeżdżają, czasami przekraczając granice. Tak stało się tym razem. Jak najdalszy jestem natomiast od sugestii, jakoby Brytyjczyk celowo doprowadził do kolizji.

Dwa problemy
Max uderzył w bariery z siłą 51 g. Bardzo nieprzyjemnie, bokiem. Wysiadł z wraku, ale wyglądał na totalnie oszołomionego. Szczęśliwie, po badanych w centrum medycznym, a potem w szpitalu, został wypisany do domu.

Arbitrem elegancji sir Lewis wczoraj nie został. Owszem, wygrał bardzo ważny dla siebie wyścig, ale to może być pyrrusowe zwycięstwo. Nie tylko pod względem wizerunkowym, łatanym poniewczasie wpisami w mediach społecznościowych.

Nie będę w tym miejscu koncentrował się na zasadach dotyczących przyznawania kar i ich wymiarze. Odsyłam w tej kwestii do artykułu Mikołaja. Podkreślę tylko, że biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, Lewisowi znowu się upiekło. Możliwość usunięcia szkód podczas czerwonej flagi sprawiła, że dotkliwość 10-sekundowej kary okazała się znikoma i po pogoni za szwankującym Ferrari Charles’a Leclerca kibice Hamiltona mogli świętować jego ósme domowe zwycięstwo.

No właśnie. I tu zaczyna się problem. A nawet dwa. Owszem, zjeżdżając do alei serwisowej w przerwie wyścigu Lewis zapytał o to, jak czuje się Max, ale na mecie, fetując zwycięstwo, nie zająknął się na ten temat ani jednym słowem. Przyznaję, że mam z tym gigantyczny problem.

Oczyszczenie
Jeszcze gorsze od tego, czego Hamilton nie powiedział, było jednak to, co powiedział. Stwierdził bowiem, że w kwestii kolizji nie ma sobie nic do zarzucenia, podkreślając że Verstappen jest „bardzo agresywnie jeżdżącym kierowcą” i „nie zostawił mu miejsca”. Wspomniał jeszcze o tym, że „Leclerc pokazał” jak powinien zachować się w tym samym miejscu Max, a na koniec uderzył w tony o „wzajemnym szacunku”.

Na ripostę Verstappena nie trzeba było długo czekać. Odnosząc się do słów Lewisa, Max napisał, że fetowanie zwycięstwa, w sytuacji, gdy on przebywa w szpitalu, jest niesportowe i nie ma nic wspólnego z szacunkiem.

No i cóż, arbitrem elegancji sir Lewis wczoraj nie został. Owszem, wygrał bardzo ważny dla siebie wyścig, ale to może być pyrrusowe zwycięstwo. Nie tylko pod względem wizerunkowym, łatanym poniewczasie wpisami w mediach społecznościowych. Czas pokaże, czy właściwie to oceniałem, ale wydaje mi się, że paradoksalnie więcej paliwa do walki zebrał wczoraj Verstappen.

Jednego jestem natomiast pewien – katharsis wszystkim wyjdzie na zdrowie.

3 KOMENTARZE

  1. Bardzo fajny artykuł, w końcu trochę mniej linczu na Lewisie. Na obronę Hamiltona też warto dodać, że jego wypowiedzi były live, świeżo po wyścigu, będąc jeszcze naładowanym adrenaliną i przede wszystkim przed analizą tego wypadku. Co innego post Verstappena a w zasadzie, nie ukrywajmy, całej ekipy PR. Być może się mylę, ale spora ilość negatywnych komentarzy i krytyki Hamiltona wynika z faktu, że ostatnie lata zdominował wraz z Mercedesem, więc publika dostrzegłszy w Verstappenie realnego konkurenta, po prostu mu gorąco kibicuje i czasem te emocje muszą się rozlać. Wątpię, żeby Hamilton stracił wizerunkowo tak mocno, jak to zostało opisane. Wiadomo, każdy ma swoje zdanie i inną perspektywę. Tak z czystej ciekawości- czy padły jakieś komentarze byłych/obecnych kierowców F1? Abstrahując od analiz, studia, sędziów, całej otoczki. Ciekaw jestem co sądzą osoby, które po prostu znają wyścigi z autopsji.

      • nieprawda, Alonso powiedział że to raczej wian Hamiltona, choć z drugiej strony nie mógł zniknąć i był to nieszczęśliwy moment, Lecler że raczej racing accident ale dobrze nie widział, w kolejnej wypowiedzi powiedział, że Hamilton jechał inną linią wyprzedzająca jego samego (Leclerca). Webber, Mansell, Brundle, Villeneuve : wina Hamiltona

Skomentuj baart Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here