Spotkaliście się kiedyś z opinią, że emocje w wyścigach Formuły 1 są tylko przy starcie, ewentualnie podczas „emocjonującej” walki o pozycje przy zmianie kół? Wiem, że wielu z Was nie podzieli mojego zdania, ale Grand Prix Chin była dla mnie zaprzeczeniem tego wywrotowego stwierdzenia.

Nawet jeśli na torze niewiele się dzieje (a trzeba przyznać, że pod Szanghajem nudno nie było, też dzięki ciekawym manewrom kilku kierowców…), potrafię czerpać emocje z cyferek pojawiających się na ekranie z live-timingiem. Odliczać okrążenia od zmiany opon, porównywać tempo czy nawet czasy pojedynczych sektorów – i np. dziwić się, że Jenson Button tuż przed pierwszą zmianą opon zaliczył „zielone” okrążenie (jego najszybsze na tym etapie wyścigu), potwierdzające niezły stan ogumienia w jego samochodzie. Button to jeszcze pół biedy – w przypadku Fernando Alonso przed drugim i trzecim zjazdem na ekranie też pojawił się zielony kolor. Nie zdziwiłem się zatem, kiedy po wyścigu triumfator przyznał, że degradacja była w jego przypadku niższa niż się spodziewał, a ponadto miał jeszcze w kieszeni trochę zapasu.

Przyznaję, że z punktu widzenia kibica, żądnego zaciętej walki o zwycięstwo w każdym wyścigu, to ostatnie stwierdzenie może wzbudzić grozę. Dziesięć sekund przewagi na mecie to w miarę komfortowy zapas, a skoro Fernando mógł jeszcze „odkręcić”… Na szczęście po pierwsze dobrze wiemy, że w początkowej fazie sezonu układ sił lubi się zmieniać z weekendu na weekend, a po drugie te dziesięć sekund przewagi dzieliło kierowcę Ferrari od Kimiego Räikkönena, który większość wyścigu przejechał z rozkwaszonym nosem. Jak wyliczyli inżynierowie Lotusa, operacja plastyczna w wykonaniu doktora Sergio Péreza kosztowała wicelidera mistrzostw jakieś 0,25 sekundy na okrążeniu. Przyznam szczerze, że to całkiem sporo – ale z drugiej strony rozumiem decyzję zespołu, żeby nie wymieniać skrzydła. Tę wartość wyliczono dopiero po wyścigu, a biorąc pod uwagę minimalne różnice czasowe między Finem, Lewisem Hamiltonem i Sebastianem Vettelem, zmiana nosa przy okazji zjazdu po świeże opony i związane z tym dodatkowe kilka sekund straty mogłyby zepchnąć Räikkönena poza podium.

Hamilton – odwrotnie niż Alonso – o wiele lepsze tempo zaprezentował w sobotę, a większa degradacja ogumienia zakończyła się spadkiem na najniższy stopień podium. Może Lewis utrzymałby się przed Kimim, gdyby Mercedes nie odwlekł ostatniej zmiany kół do 37. okrążenia, trzy rundy po zjeździe Lotusa?

Wracając do śledzenia cyferek, trzeba wspomnieć o Vettelu. Szarża w końcówce wyścigu była całkiem przyzwoita, gdyby nie drobniutki błąd przed wyjściem na długą prostą na ostatnim okrążeniu. Mistrz świata miał już Hamiltona na widelcu, ale ostatecznie musiał się zadowolić czwartą lokatą. Chciałbym się jednak cofnąć do początkowej fazy wyścigu, kiedy na czwartym okrążeniu Vettel i Nico Hülkenberg wyprzedzali zmagającego się z grainingiem Buttona. Mistrz świata wykonał ważny ruch w stronę dobrego wyniku w tym wyścigu, wyprzedzając kierowcę McLarena, ale jednocześnie stracił pozycję na rzecz swojego rodaka w Sauberze.

Przez kolejne dziesięć okrążeń, aż do jednoczesnego zjazdu na pierwszą zmianę kół, Vettel podążał jak cień za Hülkenbergiem. Spytany przez radio, o ile szybciej mógłby jechać z czystym torem przed sobą, z niepewnością wymienił wartość rzędu 0,5 sekundy. Na dziesięciu okrążeniach zrobiłby się z tego margines, który być może umożliwiłby mu wdarcie się na podium. Wówczas „odwrócona” taktyka ze startem na pośredniej mieszance i założeniu miękkiej w samej końcówce przyniosłaby jeszcze większy zysk. Tak czy inaczej, przytoczona na wstępie teoria nie znalazła w Chinach potwierdzenia.

Pierwszą piątkę, składającą się z samych mistrzów świata, zamknął Button. Jednocześnie te pierwsze pięć miejsc przypadło w udziale pięciu różnym ekipom – cóż zatem można powiedzieć o zespołowych partnerach czempionów? Felipe Massa tłumaczył się problemami z oponami, Romain Grosjean stwierdził tylko, że liczył na więcej (nie zastanawia Was, że drugi kierowca Lotusa nagle stracił wigor?), a Nico Rosberg miał defekt tylnego stabilizatora (w tym sezonie to druga awaria w wyścigu, ale ponoć szczęście sprzyja lepszym).

Pérez jechał bezbarwnie, a do tego moim zdaniem powinien dostać przynajmniej reprymendę. Kiedy przód samochodu jadącego z tyłu zrównuje się z tyłem samochodu z przodu, to broniący się kierowca ma obowiązek zostawić miejsce o szerokości auta – Meksykanin tego nie zrobił, choć przednie koła Lotusa były już nieznacznie przed tylnymi kołami McLarena.

Mark Webber… Cóż, ten to ma pecha. Jak żartował jeden z żurnalistów „Autosportu”, doktor Helmut Marko po udanym wywiązaniu się z obowiązków tankowania samochodu z numerem 2 w sobotnich kwalifikacjach, w niedzielę otrzymał odpowiedzialne zadanie dokręcenia prawego tylnego koła.

Tak na poważnie – ten, kto uważa, że zespół mógłby celowo popełnić taki błąd, narażając się jeszcze na karę 5000 euro, pewnie powinien też uwierzyć w teorię, że koło zostało uszkodzone w kolizji z Jean-Erikiem Vergne’em. Wielokrotnie o tym wspominałem: fajnie jest bić rekordy w szybkości obsługi – jak trzy tygodnie temu w Malezji z czasem 2,05 sekundy – ale nieudana próba może kosztować nie tylko utratę punktów, ale wspomniane 5000 euro. Swoją drogą akurat w przypadku kolizji Webbera i Vergne’a sędziowie mieli rację – Mark odrobinkę się pospieszył i chyba zapomniał, że kierowcy Toro Rosso mają zwracać uwagę tylko na tego Red Bulla, który ma „1” na nosie.

Krótko mówiąc, moim zdaniem emocji w Chinach nie brakowało. Pozostaje mieć nadzieję, że za kilka dni dostaniemy kolejną porcję ciekawego ścigania. Układ sił wciąż nie jest do końca jasny i w głównych rolach znów możemy zobaczyć kilka różnych zespołów.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here