Doniesienia o powiązaniach Roberta Kubicy z zespołem Ferrari pojawiają się coraz częściej, z różnych źródeł. Pomyślałem zatem, że mogę poruszyć ten temat bez narażania się na oskarżenia o nadużywanie środków odurzających bądź ciągoty do bajkopisarstwa.

Nie jest tajemnicą, że w sezonie 2009 przez pewien czas bardzo prawdopodobny był scenariusz, w którym Kubica, jako kolejny po Luce Badoerze zmiennik kontuzjowanego Felipe Massy, miał startować u boku Kimiego Räikkönena począwszy od Grand Prix Włoch. Choć do przywdziania przez Polaka czerwonego kombinezonu było bardzo blisko, ostatecznie w samochodzie z numerem 3 zasiadł na Monzy Giancarlo Fisichella, który dokończył w nim sezon.

Wówczas BMW ogłosiło już decyzję o odejściu z Formuły 1, zatem zwolnienie Polaka z kontraktu z BMW Sauber nie było problemem. Kubica chciał jednak czegoś więcej niż gwarancji startów do końca sezonu. Ferrari miało już podpisany kontrakt z Fernando Alonso, a pozostawienie na lodzie kontuzjowanego Massy nie byłoby dobrze odebrane. Brazylijczyk cieszył się też korzystną dla siebie sytuacją polityczną. Ojciec jego menedżera Nicolasa Todta co prawda już nie pociągał za sznurki w Ferrari, ale za to jego posada prezesa FIA mogła ułatwiać Massie życie. Podejrzewam zresztą, że na miejscu Felipe czułbym zagrożenie i energicznie protestował przeciwko zatrudnieniu kierowcy, który może stanowić potencjalne niebezpieczeństwo dla mojej przyszłości w zespole.

Tak czy inaczej marzenia o Kubicy w czerwonym kombinezonie trzeba było odłożyć na półkę. Można się dziwić tak ostremu postawieniu sprawy przez polskiego kierowcę, skoro w grę wchodziła posada w Ferrari. Dla Roberta nie byłoby jednak ważne zaliczenie kilku startów, on chciałby trafić do tego zespołu na stałe. Gdyby wówczas się udało, a swoją postawą na torze zdobyłby sobie niepodważalne miejsce w ekipie, miałby nad Alonso drobną przewagę nieco dłuższej obecności w Maranello. Niby to tylko kilka wyścigów, ale zawsze można lepiej poznać system pracy w zespole i zacieśnić więzi współpracy z mechanikami i inżynierami

Jeśli chodzi o zagrywki przy negocjacjach, chciałbym przy okazji przypomnieć niektórym Czytelnikom, wieszającym psy na Daniele Morellim za „niewolniczy” kontrakt z BMW Sauber, że pod koniec 2005 roku sytuacja kontraktowa Kubicy nie była mocna. Po teście w Renault ówcześni mistrzowie świata proponowali mu posadę jednego z kierowców testowych plus starty w GP2. Mario Theissen (podobno, według Petera Saubera, który doradził  mu kandydaturę Kubicy, Niemiec własnych kandydatur nie miał…) zaoferował rolę trzeciego kierowcy oraz jazdę w piątkowych treningach i należy ocenić, że był to trafny wybór. Nie tylko pozwolił Kubicy na szybką aklimatyzację w świecie Formuły 1 dzięki jeździe podczas weekendów Grand Prix, ale ostatecznie zaowocował także debiutem w wyścigach. Ceną za to było jednak podpisanie umowy, w myśl której BMW zapewniało sobie długoterminowe opcje na starty Kubicy. Trudno się temu dziwić, bo pozbawiony doświadczenia polski debiutant z zaledwie połową dnia testowego w F1 za sobą nie mógł dyktować warunków zespołowi. Przy negocjacjach z Renault przed sezonem 2010 to ekipa stała już na gorszej w porównaniu z zawodnikiem pozycji.

Wracając jednak do „czerwonej” kwestii. Po fiasku z 2009 roku kontakty z Maranello najwyraźniej nie osłabły. Nie przeszkodziły w tym zapewne świetne występy Kubicy na początku sezonu 2010 i właśnie w tym roku doszło do podpisania wstępnej umowy. Ferrari miało do wiosny 2011 roku zdecydować, czy chce zaangażować Polaka. W grę wchodził sezon 2013, kiedy wygasa obecny kontrakt z Massą, ale nie jest wykluczone, że na pewnych etapach rozważano wcześniejsze przejście. Wiele zależałoby od formy Brazylijczyka, która – trzeba to zauważyć – ostatnio pozostawia coraz więcej do życzenia. Opcja na angaż Kubicy miała wygasnąć według niektórych źródeł z końcem maja, ja z kolei słyszałem o końcu czerwca. Tak czy inaczej, ze względu na obecną sytuacją kontuzjowanego kierowcy plany trzeba kolejny raz odłożyć na półkę.

Czy aby jednak wszystko jest stracone? Skoro zespół rozważał możliwość zatrudnienia Polaka, to jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem i Kubica wróci na tor, do planu będzie można wrócić. Nawet w samochodzie środka stawki Robert będzie w stanie udowodnić, czy jest tak samo szybki jak przed przerwą w startach. Wówczas może się sprawdzić porzekadło „do trzech razy sztuka”. Nawet gdyby prawdziwe okazały się pogłoski o rozmowach Jensona Buttona z Ferrari i ekipa z Maranello zdecydowałaby się w najbliższym czasie złapać wróbla w garść i podpisać z nim umowę od sezonu 2013, to z kolei zwalnia się miejsce w McLarenie…

Oczywiście obecnie oba te zespoły nie są w mistrzowskiej formie i muszą raczej zająć się walką o drugie miejsce w oparach spalin wydmuchiwanych przez niedoścignionego Red Bulla Sebastiana Vettela, ale bez wątpienia to ścisła czołówka Formuły 1 i zespoły o takim stylu i atmosferze pracy, która z pewnością odpowiadałaby Kubicy. On sam, jak tylko dojdzie do pełni formy, będzie w stanie odpłacić im tym, co umie robić najlepiej: szybką i skuteczną jazdą.

Jak wyglądałaby współpraca, przykładowo z Alonso? Hiszpan dał się poznać jako kierowca, który nie najlepiej się czuje w atmosferze zaciętej rywalizacji wewnątrz zespołu. Jednak nie powinien mieć nic przeciwko przyjściu do ekipy szybkiego i równo jeżdżącego kierowcy. Przy obecnych ograniczeniach w testach chwalony za podejście do pracy z inżynierami Kubica byłby cennym nabytkiem także z punktu widzenia lidera zespołu. Wszak jeśli wspólnymi siłami pomogą ekipie w rozwijaniu konkurencyjnego samochodu, to przy optymalnym scenariuszu każdy z nich będzie miał tylko jednego rywala do pokonania: zespołowego kolegę, a nie konkurentów w szybszych autach.

To byłby całkiem niezły scenariusz.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here