W tym roku Sebastian Vettel jeszcze ani razu nie stał na najniższym stopniu podium. Trzecia lokata na Suzuce dała mu drugi z rzędu tytuł mistrza świata.

Odpowiedź jest prosta: nie musiał. Jednak po kolejnych wygranych kwalifikacjach z pewnością chciał przypieczętować tytuł w wielkim stylu i przy okazji zachować szanse na pobicie rekordu wygranych w jednym sezonie, który z trzynastoma triumfami w osiemnastu startach dzierży od 2004 roku Michael Schumacher. Po trzecim miejscu na Suzuce może liczyć co najwyżej na wyrównanie tego osiągnięcia, o ile wygra pozostałe cztery wyścigi.

Mimo że McLaren wyraźnie zbliżył się pod względem szybkości do Red Bulla – i to na torze, na którym w ostatnich latach konstrukcje Adriana Neweya wygrywały wszystko co się dało – Vettel zapewnił swojej ekipie kolejne pole position i „Byki” zachowały status niepokonanych. Tak niewielkiej różnicy – 0,009 sekundy – jeszcze w tym sezonie nie było. Z ciekawej analizy zaprezentowanej przez BBC wynikało, że Jenson Button był minimalnie z przodu przez niemal całe okrążenie. Jego McLaren prowadził się jak po sznurku, Anglik jechał niezwykle czystą linią, bez zbędnego szarpania samochodem. Red Bull mistrza świata błąkał się po niektórych zakrętach dobry metr od idealnej linii przejazdu, a kierowca nadrabiał w innych miejscach, głęboko tnąc tarki. Tak też zrobił na wyjściu z ostatniej szykany – przyciął mocniej po krawężniku i bardziej „wyprostował” wyjście, skracając sobie nieco drogę do linii pomiaru czasu. Być może właśnie to zadecydowało o minimalnej porażce Buttona – dziewięć tysięcznych sekundy to w przeliczeniu na odległość jakieś 60 centymetrów po przejechaniu liczącego niemal sześć kilometrów okrążenia.

Niewiele ponad pół metra w sobotę stało się ośmioma metrami w niedzielę – taki dystans oddziela kolejne pola startowe. Mało brakowało, a Button już po starcie znalazłby się przed Vettelem. Tutaj chciałbym wtrącić słówko na temat tłumaczeń mistrza świata o tym, że nie widział rywala. Kierowcy McLarena pokazywano ujęcia, na których było widać, że jego rywal patrzy w lusterko. Powtórzę jeszcze raz to, co napisałem po Grand Prix Kanady, kiedy to z kolei Button patrzył w lusterko i nie widział nacierającego Lewisa Hamiltona. Patrzyć nie znaczy widzieć – lusterko nie jest urządzeniem, które automatycznie wykrywa wszystkie obiekty za i obok samochodu. To niewielki, drgający element, który nie zapewnia idealnego pola widzenia wokół auta. To, że kierowca w nie patrzy, nie oznacza, że widzi wszystko, co dzieje się dookoła. Oznacza to jedynie, że próbuje coś dostrzec. Tego, czy Vettel naprawdę nie widział Buttona, nie dowiemy się nigdy, ale oskarżanie go o kłamstwo tylko na podstawie ujęć z kamery pokładowej jest przesadzone. Na szczęście Button umiał się zachować w takiej sytuacji i odpuścił. Kara byłaby niezawiniona – lider może zmienić tor jazdy jeden raz i kierowca jadący z tyłu mógł przewidzieć, że Vettel będzie zjeżdżał w prawo do samej krawędzi toru.

Utrzymanie prowadzenia po starcie nie wystarczyło Vettelowi do wygranej. Red Bull w tym wyścigu obchodził się mniej łagodnie z oponami niż McLareny, a zwłaszcza Ferrari. Mistrz świata nie miał już tak komfortowej sytuacji jak w wielu poprzednich wyścigach i nie mógł po prostu czekać na taktyczne zagrywki rywali i reagować na nie swoim zjazdem do boksu. Zużycie ogumienia – zwłaszcza tylnego – wymuszało wcześniejsze zjazdy, co w tym sezonie jest typowe raczej dla kierowcy atakującego, a nie broniącego prowadzenia. Słabsze tempo pod koniec kolejnych stintów wymuszało jednak wcześniejsze zjazdy.

O ile za pierwszym razem udało się utrzymać prowadzenie – choć mechanicy Red Bulla dłużej niż zwykle zajmowali się samochodem swojego kierowcy – o tyle po drugiej zmianie, na którą Vettel zjechał na 19. okrążeniu, prowadzenie przejął Button. Tym razem zmiana kół przebiegła płynnie, a czas spędzony w alei serwisowej nie odbiegał od normy (21,5 sekundy w porównaniu z 22,3 sekundy przy pierwszym postoju), ale okrążenie wyjazdowe było dalekie od ideału. Mark Webber, zjeżdżający na swoją zmianę praktycznie tuż po Vettelu, odnotował czas 1.55,0 na kółku wyjazdowym, a w przypadku Vettela było to 1.56,8. To wystarczyło, aby na czele z niewielką przewagą znalazł się po swoim pit stopie Button. Teoretycznie wcześniejszy zjazd – tzw. „podcięcie” strategii rywala (ang. „undercut”) daje przy tegorocznych oponach Pirelli przewagę, ale nie w sytuacji, w której traci się niemal dwie sekundy na okrążeniu wyjazdowym.

Za kolejną utratę pozycji, tym razem na rzecz Fernando Alonso, winić można neutralizację. Po wymuszonej degradacją wcześniejszej zmianie na twardsze opony (Button dokonał tego trzy, a Alonso cztery okrążenia po Vettelu) kierowca Red Bulla stracił czas za zawodnikami ze środka stawki: Nico Rosbergiem i Adrianem Sutilem. Gdyby nie neutralizacja, czołówka zdołałaby odskoczyć od kierowców jadących pod koniec pierwszej dziesiątki i być może Vettel po zjeździe na ostatni postój miałby przed sobą czysty tor, umożliwiający mu utrzymanie się przed Alonso.

Niemiec próbował odebrać Hiszpanowi drugą lokatę i dwukrotnie kierowca Ferrari schodził do wewnętrznej na prostej startowej, dając wyraźny sygnał, że zamierza się bronić. Jednak inżynierowie Red Bulla doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że Alonso nie ma nic do stracenia i – choć nie słyszeliśmy tego w czasie wyścigu – z pewnością przez radio uspokajali Vettela i nakazali mu dowiezienie trzeciej lokaty do mety. Tak, jak Ciaron Pilbeam przekazał to jadącemu na czwartej pozycji Webberowi: – Przed tobą jest Vettel i nie chcemy podejmować żadnego ryzyka. On też o tym wie.

W ten sposób cała pierwsza trójka miała na mecie powody do radości: Button wygrał po raz trzeci w tym sezonie i umocnił się na pozycji wicelidera klasyfikacji kierowców, Alonso uzyskał najlepszy wynik od lipcowej Grand Prix Niemiec, a Vettel został po raz drugi z rzędu mistrzem świata. Pozostaje teraz czekać na kolejne wyścigi, aby przekonać się, czy zwyżka formy McLarena nie była jedynie wypadkiem przy pracy. Wchodzimy zresztą w fazę sezonu, w której tak naprawdę nikomu w czołówce nie zależy już na rozwijaniu tegorocznej konstrukcji. Ferrari już się poddało, Red Bull i McLaren eksperymentowali ostatnio z nowymi skrzydłami, ale jest to już praca bardziej podporządkowana pod sezon 2012. Skoro tytuły mistrzowskie są już właściwie rozdane, można zamienić pozostałe wyścigi w poligon doświadczalny przed przyszłoroczną rywalizacją, która – na szczęście dla rywali Red Bulla – rozpocznie się od zera.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here