Kierowcy Formuły 1 muszą czasami mierzyć się z niewygodnymi pytaniami. Sebastian Vettel musiał ostatnio skomentować rekordowe cztery dublety Mercedesa na otwarcie sezonu. Kierowca Ferrari może pochwalić się ledwie dwiema trzecimi lokatami, co w kontekście potencjału i ambicji Scuderii oraz wyników zimowych przygotowań zdecydowanie jest porażką. Seb potrafi jednak odnaleźć się w (niemal) każdej sytuacji, nawet mając przed nosem kilka mikrofonów i obiektywów kamer.

– Cóż, chyba tak jest od czterech lat, prawda? – skomentował wciąż aktualny układ sił w stawce. Nie da się ukryć, że Mercedes panował niepodzielnie nawet przez dłuższy czas, gdzieś Vettelowi umknął jeden sezon. „Srebrne Strzały” wygrały pięć poprzednich sezonów. Ale… Po pierwsze, wcześniej niemal tak samo długo trwała zwycięska passa Seba, jeszcze w barwach Red Bulla. Wówczas z drugiej strony barykady patrzył na to, w czym teraz sam bierze udział: na szamoczące się, miejscami zagubione Ferrari, zawodzące nadzieje swojego lidera.

Zaraz, zaraz… Po pierwsze, Vettel też zawodził nadzieje zespołu. Wspólnie przegrali dwa poprzednie sezony – przy czym w zeszłym roku Seb jeszcze bardziej przyczynił się do kolejnej porażki z Mercedesem. Po drugie, w tym sezonie lider w Maranello widnieje tylko na papierze, w głowie Vettela i niektórych ludzi z kierownictwa ekipy. Charles Leclerc ma na ten temat inne zdanie. Z jednej strony to świetnie, a z drugiej niesnaski w Ferrari nie są nikomu potrzebne – poza Mercedesem.

Na szczęście tam też atmosfera robi się gorąca. Po GP Azerbejdżanu Lewis Hamilton twierdził, że powinien był zostawić mniej miejsca zespołowemu koledze, a Valtteri Bottas wcale nie był tak zachwycony, jak powinien być po wygraniu wyścigu, odzyskaniu prowadzenia w klasyfikacji mistrzostw i ostrym postawieniu się urzędującemu mistrzowi świata na pierwszym okrążeniu. – Lewis naciskał i chciał wygrać w taki czy inny sposób – komentował Fin. Co miał na myśli? Być może tkwiące w koledze przekonanie, kto jest liderem ekipy. W drugiej części zeszłego sezonu było to uzasadnione podejście, ale w tym roku karty są rozdane od początku i na razie obaj powinni mieć równe szanse na torze.

Najbardziej rozsądną opcją jest utrzymywanie kolejności, drugą – najlepszą dla kibiców i ryzykowną dla zespołu – zezwolenie na walkę, a najgorszą – polecenie zamiany kolejności w sytuacji, w której obaj kierowcy mają zbliżoną liczbę punktów.

Ostatecznie możemy się spodziewać, że Hamilton ponownie zdominuje rywalizację wewnątrz ekipy, ale co z całą stawką? Przede wszystkim nie miejmy pretensji do Mercedesa i ich kierowców, że doskonale wykonują swoją robotę. Winę za dominację „Srebrnych Strzał” ponoszą rywale, którzy nie są w stanie rzucić im wyzwania. Śmiem twierdzić, że i tak nie jest tak źle – przede wszystkim tegoroczne wyniki to jedynie dominacja na papierze, bo Ferrari potrafi dorównać i przewyższyć przeciwnika pod względem czystego tempa. Tyle, że tego nie wykorzystują.

W klasyfikacji mistrzostw wygląda to strasznie, ale nie możemy tu mówić o dominacji na miarę McLarena z końcówki lat 80. czy Williamsa z lat 1992-1993. To czasy, do których niektórzy kibice wzdychają z nostalgią, ale nie zapominajmy, że wówczas najlepsze zespoły wygrywały kwalifikacje z przewagą półtorej-dwóch sekund nad trzecim samochodem, a całą stawkę dzieliło nawet paręnaście (!) sekund na okrążeniu. Było barwnie i emocjonująco, ale różnice w osiągach między poszczególnymi zespołami przewyższały nawet aktualne dokonania Williamsa na tle rywali.

Nudno bywało także na początku XXI wieku, kiedy monopol na zwyciężanie miało Ferrari, z Michaelem Schumacherem. Na szczęście nie wszystkie sezony układały się tak jednostronnie, jak 2002 czy 2004 – podobnie, jak zdarzały się wyjątki w epoce Vettela i Red Bulla.

Takie okresy zdarzają się regularnie w naszym pięknym sporcie. Są złem koniecznym, podobnie jak polecenia zespołowe, fotele dla kierowców z zamożnymi sponsorami, nadmierna oszczędność, ciche jednostki napędowe czy momentami absurdalne kary za różne przewinienia. Nie jest chyba jednak tak źle, skoro to czytacie, prawda? I nie obrażajcie się na Mercedesa, piłeczka jest po stronie ich rywali. Oby potrafili zrobić użytek z tęgich głów swoich inżynierów oraz talentu kierowców. Wówczas ten sezon może okazać się pasjonujący.

Artykuł ukazał się w polskiej edycji miesięcznika „F1 Racing”.

Inne artykuły z „F1 Racing”:
PAŹDZIERNIK 2019: Rozwód na własnych warunkach
WRZESIEŃ 2019: Podcinanie skrzydeł
SIERPIEŃ 2019: Deszczowe przygody
LIPIEC 2019: Propozycja rewolucji
CZERWIEC 2019: Magia bohaterów z dzieciństwa
KWIECIEŃ 2019: Fenomen złudzeń
MARZEC 2019: Wiosenne ożywienie
LUTY 2019: Huragan świeżości
STYCZEŃ 2019: Nie zmarnować szansy

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here