Niespełna trzy tygodnie przerwy pomiędzy Grand Prix Malezji i Grand Prix Chin można było spędzić na kilka sposobów. Zespoły w pocie czoła próbowały dorzucić do swoich maszyn poprawki, które w założeniu miały powalić konkurencję na kolana, a kierowcy ładowali baterie przed kolejną serią podwójnych rund mistrzostw świata. Piątkowe treningi pod Szanghajem pokazały, że wysiłki Red Bulla, Ferrari, Lotusa czy Mercedesa spełzły na niczym – wygląda na to, że nikomu nie udało się odskoczyć od stawki. To dobrze, bo być może dzięki zaciętej walce w kwalifikacjach uda nam się choć na chwilę zapomnieć o przeradzającej się w operę mydlaną historii z „Multi-21” w Red Bullu.

Mark Webber poświęcił przerwę na relaks i rozrywkę, a Sebastian Vettel najwyraźniej doszedł w tym czasie do wniosku, że skrucha prezentowana od razu po wyścigu w Malezji nie pasuje do wizerunku trzykrotnego mistrza świata. Podczas spotkania z dziennikarzami w Szanghaju kierowca Red Bulla dał m.in. do zrozumienia, że nie zamierza przepraszać za wygranie wyścigu, że nie zrozumiał instrukcji wydanej przez radio (a gdyby nawet ją zrozumiał, to i tak wyprzedziłby Webbera), wreszcie że Webber nie zasługiwał na zwycięstwo, bo w przeszłości niejednokrotnie nie grał zespołowo i nie pomagał Sebastianowi na torze.

Szczerze mówiąc, mam już dość tej sytuacji. Stało się, Vettel wygrał wyścig – a to, co mówi/mówił po fakcie, nie ma większego znaczenia. Z niecierpliwością czekam na sobotnie kwalifikacje i prawdziwą walkę, a także na sytuację, w której Webber będzie mógł sobie przypomnieć o zachowaniu zespołowego „kolegi”. Nie sądzę, aby do tego doszło – generalnie to mistrz świata dyktuje w tym duecie tempo – ale zdarzają się weekendy (zwłaszcza takie, w których Red Bullowi za bardzo nie idzie), w których to Mark jest szybszym kierowcą.

Nie jest wykluczone, że tak właśnie będzie w Chinach – piątkowe treningi, które jak zwykle mówią niewiele, sugerują mały kryzys u mistrzów świata. Mocno zaprezentowało się Ferrari, ale w drugim treningu kierowcy Mercedesa oraz Vettel na swoich najszybszych okrążeniach napotkali na ruch na torze. Nie jest też wykluczone, że Red Bull tradycyjnie jeździł z większym o 20-30 kilogramów obciążeniem paliwem, zatem odtrąbienie porażki mistrzów świata byłoby przedwczesne. Wiele jednak wskazuje na to, że walka może być zacięta.

Swoje trzy grosze dorzucają jeszcze kierowcy, niezadowoleni z formy opon Pirelli. Miękka mieszanka dostaje na chińskim torze mocno w kość, ale pamiętajmy o tym, że wszyscy rozpoczynają weekend z takiej samej pozycji, mając do dyspozycji po tyle samo takich samych opon.

Założę się, że zwycięzcy nie będą na nic narzekać – pamiętacie, jak trzy tygodnie temu Red Bull i Mercedes głośno wyrażały swoje niezadowolenie na temat opon? Ich kierowcy zajęli w wyścigu cztery pierwsze lokaty i temat ucichł. Tak samo będzie i tym razem – a konieczność wczesnej zmiany miękkich opon u kierowców, którzy zdobędą czołowe pozycje w kwalifikacjach, może otworzyć drzwi przed zespołami środka stawki: McLarenem czy Force India. Można obstawiać, że przynajmniej dwóch kierowców z czołowej dziesiątki nie wykona okrążenia w Q3, aby ruszyć do wyścigu na świeżym komplecie pośrednich opon. Owszem, kibice stracą przez to część widowiska w finale kwalifikacji, ale za to może wyścig będzie ciekawszy?

Pirelli przewiduje, że pośrednie opony powinny wytrzymać około 18 okrążeń. Eksperci spodziewają się, że w przypadku ciężkiego, zatankowanego samochodu i startu na oponach używanych w kwalifikacjach, zmiana miękkich Pirelli może nastąpić już po kilku rundach. Niewykluczone, że wysokie pozycje startowe wcale nie będą gwarantowały sukcesu w Grand Prix Chin. Ale o tym przekonamy się dopiero pojutrze…

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here