Gdyby nie awarie, Jim Clark zamiast dwóch tytułów i 25 wygranych GP miałby na koncie znacznie więcej osiągnięć.

Wielu kibiców zapewne pamięta dramatyczną walkę o mistrzowski tytuł w kończącej sezon 2012 Grand Prix Brazylii. Dwa lata wcześniej emocjonowaliśmy się batalią w Abu Zabi, w której aż czterech kierowców miało teoretyczne szanse na tytuł. W sezonie 2008 Lewis Hamilton na ostatnich metrach odebrał radość Felipe Massie i Scuderii Ferrari, a rok wcześniej sam rozpaczał po kompromitujących wpadkach w końcówce sezonu.

Starsi stażem fani na pewno pamiętają sezon 1997 i kolizję Michaela Schumachera z Jacques’em Villeneuve’em w „ustawionym” przez zespoły wyścigu. Na Jerez de la Frontera Williams dogadał się z McLarenem przeciwko Ferrari, a Scuderia mogła liczyć na pomoc dublowanych kierowców Saubera – za jednym z nich, Norberto Fontaną, Villeneuve stracił dobre kilka sekund. Trzy lata wcześniej o tytule też rozstrzygnęła kolizja w Adelajdzie: niecierpliwość Damona Hilla i spryt Schumachera, który mimo dwóch dyskwalifikacji i zakazu startu w kolejnych dwóch Grand Prix zdobył mistrzostwo z jednym punktem przewagi.

Kolizje Ayrtona Senny z Alainem Prostem na Suzuce w 1989 i 1990 roku to już klasyka. Słynne jest też rozstrzygnięcie z sezonu 1986, kiedy eksplozja opony na ulicznym torze w Adelajdzie pozbawiła niemal pewnego tytułu Nigela Mansella. Historię dramatycznej walki w 1976 roku znacie z filmu „Rush”.

W przeddzień ostatniej, decydującej odsłony sezonu 2014 chciałbym przybliżyć Wam trzy inne, chyba trochę mniej znane dramatyczne rozstrzygnięcia. Cofniemy się w czasie do lat 50. i 60., trochę bardziej romantycznych niż współczesny biznes rządzony twardymi rękami miliarderów…

1956

Areną walki o tytuł była Monza, w wydłużonej o część owalną wersji. Rywali było dwóch: Juan Manuel Fangio, walczący o swój czwarty tytuł, i Peter Collins. Obaj jeździli w Scuderii Ferrari, prowadzili w tym sezonie rewelacyjny model D50 – oparty na przejętych przez Enza Ferrariego wyścigówkach Lancii.

Do końcowej klasyfikacji zaliczano pięć z dziewięciu wyścigów i Fangio, mający na koncie 30 punktów, wyczerpał już ten limit. By zwiększyć swój dorobek, musiałby zająć w GP Włoch pierwsze lub drugie miejsce. Tymczasem Collins zgromadził 22 punkty, ale z czterech wyścigów. Zachowałby zatem każdą zdobycz z Monzy: gdyby zwyciężył (8 punktów) i uzyskał najlepszy czas okrążenia w wyścigu (1 punkt), a Fangio byłby trzeci lub niżej, to Anglik zdobyłby mistrzostwo świata z przewagą jednego punktu.

Scuderia zgłosiła do swojej domowej rundy sześć samochodów, ale debiutujący w mistrzostwach świata Wolfgang von Trips po wypadku w treningach nie stanął na starcie. Cały pierwszy rząd (wtedy trzy pierwsze pola startowe) zajęli inni zawodnicy Ferrari: Fangio przed Eugenio Castellottim i Luigim Musso. Collins był dopiero siódmy.

Fangio wiedział, że wyścig będzie stał pod znakiem zużycia opon. Zaproponował Castellottiemu i Musso, by we trzech spokojnie poprowadzili stawkę i dyktowali tempo, a w końcówce on usunąłby się w cień i pozwolił kolegom rozegrać między sobą walkę o zwycięstwo. Taki scenariusz go urządzał, bo wówczas Collins na pewno nie byłby mistrzem. Włosi jednak odmówili.

Fangio po starcie trzymał się swojego planu i nie przemęczał ogumienia, a Castellotti i Musso narzucili szalone tempo. Po zaledwie kilku okrążeniach przewidywania doświadczonego Argentyńczyka się sprawdziły i obaj jego zespołowi partnerzy zjechali do boksów z oponami w strzępach. Przezorny Juan Manuel nie ustrzegł się jednak pecha: tuż przed połową liczącego 50 okrążeń dystansu zjechał do boksów z pękniętym drążkiem kierowniczym. Losy tytułu zawisły na włosku, bo gdyby jadący w czołówce Collins wygrał i wykręcił najlepsze okrążenie, to zdobyłby mistrzostwo.

W tamtych czasach przepisy dopuszczały „dzielenie się” samochodem pomiędzy kierowcami: punkty za pozycję zajętą przez dane auto były dzielone pomiędzy prowadzących je zawodników. Rezerwowym dla Fangio był Alfonso de Portago, ale hiszpański arystokrata rozbił się już na szóstym okrążeniu i Juan Manuel nie mógł skorzystać z jego samochodu. Po kolejnym defekcie opony swoje auto rozbił także Castellotti, a Musso ignorował wszystkie znaki kierownictwa zespołu, nakazujące mu oddanie jego Ferrari zespołowemu partnerowi. Nawet gdy Luigi zjechał na kolejny pit stop, szefowie nie zdołali namówić go na przekazanie samochodu Fangio.

Pomoc nadeszła z zupełnie nieoczekiwanej strony. Na 35. okrążeniu jadący w czołówce Collins zjechał na kontrolę opon. Gdy menedżer Fangia poprosił Anglika o oddanie samochodu, ten nie wahał się ani chwili. Miał w ręku wielką szansę na zdobycie tytułu, ale dobrowolnie wysiadł z kokpitu i oddał auto starszemu koledze. Juan Manuel w przelocie objął Petera i już siedział za kierownicą.

Na mecie był drugi, niecałe sześć sekund za Stirlingiem Mossem, prowadzącym Maserati 250F. Dzięki wygranej Moss został wicemistrzem świata, spychając Collinsa na trzecią lokatę. Kto wie, czy Collins nie wygrałby tego wyścigu. Jak sam stwierdził, miał jeszcze czas na zdobywanie tytułów i dlatego zgodził się pomóc starszemu koledze. Los jednak chciał inaczej: niespełna dwa lata później Collins zginął podczas GP Niemiec. Jeszcze mniej czasu przed sobą mieli dwaj włoscy zawadiacy, którzy nie poszli na układ z Fangio: Musso zginął miesiąc przed Collinsem podczas GP Francji, a Castellotti w marcu 1957 roku podczas testów Ferrari na torze w Modenie.

1962

29 grudnia 1962 roku na torze w południowoafrykańskim East London swój pierwszy mistrzowski tytuł mógł zapewnić sobie Jim Clark. Kierowca przez całą karierę związany z Lotusem musiał wygrać ten wyścig, by zdobyć mistrzostwo świata niezależnie od rezultatu Grahama Hilla (BRM). Przez większość wyścigu wszystko szło po myśli Szkota: jechał na czele, z bezpieczną przewagą nad Hillem i pozostałymi kierowcami. Dwadzieścia pięć okrążeń przed końcem silnik Coventry-Climax w jego Lotusie zaczął dymić: wyciekał olej. Pięć kółek później Clark musiał się poddać. Zjechał do alei serwisowej z zatartym silnikiem i Hill był już mistrzem. O losach tytułu zadecydował warty kilka pensów cybant na jednym z przewodów olejowych, niedostatecznie mocno zaciśnięty przez jednego z mechaników (więcej o rozstrzygnięciu w sezonie 1962 przeczytacie TUTAJ).

1964

W Meksyku pretendentów do tytułu było trzech: Graham Hill (39 punktów i zwiększyłby stan konta tylko w przypadku finiszu na podium, odejmując jednocześnie 3 punkty za czwartą lokatę w GP Holandii), John Surtees (34 punkty i mógł zachować wszystko) oraz Jim Clark (30 punktów – tytuł dawało mu zwycięstwo, finisz Hilla poza podium oraz Surteesa najwyżej na trzeciej pozycji). Punktowała pierwsza szóstka na mecie, według klucza 9-6-4-3-2-1.

Dramaty zaczęły się już na starcie: Hill poprawiał gogle tuż przed sygnałem startera i pękł mu gumowy pasek. Kierowca BRM spadł na 10. miejsce, a Surtees znalazł się jeszcze dalej – w jego Ferrari przerywał silnik. Tymczasem Clark objął prowadzenie i spokojnie je powiększał.

Hill odrabiał straty i po dwunastu okrążeniach wspiął się na upragnione trzecie miejsce. Clarkowi w tym momencie nie wystarczyłoby już nawet zwycięstwo, a jadący na piątej pozycji Surtees (silnik jakoś doszedł do siebie) musiałby przebić się przed Grahama. Z pomocą pospieszył drugi kierowca Scuderii: zajmujący czwartą lokatę Lorenzo Bandini atakował Hilla i na 31. okrążeniu uderzył go w tył. BRM obróciło się i co prawda Graham pojechał dalej, ale powyginane rury wydechowe uniemożliwiły dalszą walkę.

Prowadził Clark przed Danem Gurneyem. Taki wynik dawał tytuł Clarkowi, bo Surtees musiałby być drugi, a Hill po odpadnięciu liczył już tylko na niepowodzenie rywali. Siedem okrążeń przed końcem Clark dostrzegł, że w jednym z zakrętów na nawierzchni pojawiła się smuga oleju. Okrążenie później zmienił w tym miejscu tor jazdy i na kolejnym kółku zobaczył, że smuga też się przesunęła. Wszystko było już jasne: to on gubił olej… Silnik zatarł się na ostatnim okrążeniu.

Wygrał Gurney, a Bandini po raz drugi przysłużył się Surteesowi, przepuszczając go na ostatnim kółku. Dzięki drugiej lokacie „Big John” został pierwszym i niemal na pewno ostatnim zawodnikiem, który zdobył mistrzostwo świata w wyścigach motocyklowych i samochodowych.

Czy w niedzielnym wyścigu doszukamy się jakichkolwiek odniesień do tych historycznych batalii? Nie sądzę. Za to być może do samego końca wszyscy kibice obu walczących o tytuł bohaterów będą modlić się o to, żeby ich faworytów ominął pech Jima Clarka…

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here