Tytaniczny wysiłek, jaki stał się udziałem Roberta Kubicy od feralnego wypadku 6 lutego 2011 roku, został zasłużenie doceniony tytułem „Osobowości Roku FIA”.

Czy jest to jakieś zaskoczenie? Moim zdaniem nie. Robert wielokrotnie prezentował siłę swojego charakteru, wychodząc obronną ręką z różnego rodzaju opresji, które stawały mu na drodze do realizacji jego marzeń. Kryzysowych sytuacji w karierze krakowianina zdarzyło się kilka. Pierwszym był drogowy wypadek z 2003 roku, po którym sportowa przyszłość Roberta dosłownie zawisła na włosku. Pamiątką po niej została płytka z 18 tytanowymi śrubami w ramieniu. Kolejna duża kraksa przytrafiła się naszemu rodakowi już w F1. Mowa oczywiście o wyścigu w Kanadzie w 2007 roku. Wszyscy doskonale pamiętamy samochód Kubicy, który po uderzeniu w betonowy murek koziołkował i znieruchomiał na prawym boku. Na szczęście cały incydent skończył się jedynie wstrząśnieniem mózgu i skręceniem kostki.

Rok później, na tym samym torze, szczęście uśmiechnęło się do Roberta. Wykorzystując kuriozalną kolizję Lewisa Hamiltona z Kimim Räikkönenem, do której doszło w alei serwisowej, Polak sięgnął po swoje pierwsze i jak na razie jedyne zwycięstwo w Formule 1. Fantastyczna wygrana na torze imienia Gilles’a Villeneuve’a była postawieniem kropki nad i, bo zwycięstwo Roberta wisiało w powietrzu już od kilku miesięcy.

Na początku 2011 roku Kubica przygotowywał się do swojego drugiego sezonu z ekipą Renault. Oczekiwania były naprawdę duże, zespół mocno wierzył w swojego lidera oraz samochód z wydechem skierowanym do przodu (ostatecznie nie spełnił pokładanych w nim nadziei, choć w rękach Kubicy mógł osiągnąć kilka znaczących sukcesów – wystarczy spojrzeć na wyniki Witalija Pietrowa i Nicka Heidfelda) i wtedy nadeszła fatalna informacja z trasy rajdu Ronde di Andora.

To, co wydarzyło się później, stanowiło cierniową drogę, pełną bólu i katorżniczej pracy nad tym, aby znaleźć się w tym miejscu, w którym jest obecnie. Cała ta golgota pokazała jednak charakter Roberta i siłę, która śmiało może stać się inspiracją dla innych ludzi, niekoniecznie związanych ze sportami motorowymi.

Jestem przekonany, że w tym trudnym czasie Robert wielokrotnie wracał do wypadku, zastanawiając się, dlaczego znalazł się na tej feralnej barierze, czy warto było w ogóle startować w tym rajdzie. Czy żałował? Sądzę, że w głębi duszy bardzo, bo przez ten jeden start okrutny los odebrał mu to, na co pracował od dziecka – możliwość ścigania się w Formule 1.

Prawdziwi adoratorzy talentu Roberta oczywiście nawet na chwilę o nim nie zapomnieli. Trudno zresztą sobie nawet wyobrazić, żeby mogło być inaczej, bo przez niemal pięć sezonów w F1 krakowianin dostarczył mnóstwo niezapomnianych wzruszeń, pokazując, że należy do elitarnego grona tych kierowców, którzy siłą swojego talentu i umiejętnościami potrafią zmusić samochód do rzeczy pozornie niemożliwych. Że jest w stanie dorzucić ten brakujący ułamek sekundy, wyznaczający wąską granicę pomiędzy sukcesem a porażką.

O niezwykłej determinacji, nietuzinkowym talencie i niebywałej wręcz zdolności adaptacyjnej świadczy również to, jak szybko Robert wszedł w rajdy i jak błyskawicznie zaczął osiągać w nich sukcesy. Najlepiej dowodzi tego fakt, że już w pierwszym sezonie startów sięgnął po mistrzostwo świata w WRC-2. Jego wyczyn, poprzedzony tytanicznym wysiłkiem, stanowiącym w istocie pogoń za marzeniami został dostrzeżony i doceniony tytułem „Osobowości Roku”.

Czy krakowianin powróci jeszcze kiedyś do F1? Tego chyba nie wie, nawet on sam. Mam nadzieję, że tak i mocno trzymam za to kciuki, tak samo jak wtedy, gdy ścigał się na ulicach Makau w F3, kiedy mknął w Montrealu po swoje jedyne zwycięstwo w F1, czy też pojechał fenomenalną czasówkę w Monako, niemalże ocierając się o bariery swoim żółto-czarnym „szerszeniem” z sezonu 2010. Z okazji urodzin Roberta wybrałem dziesięć jego wyjątkowych występów na torach Formuły 1. Siłą rzeczy wybór jest subiektywny i pewnie każdy z czytelników będzie miał w tej kwestii inne zdanie. Moja dziesiątka, ułożona w kolejności chronologicznej, wygląda tak:

1. Po podium z pewnością siebie, graniczącą z bezczelnością.
2006 rok, GP Włoch, BMW Sauber F1.06, trzecie miejsce.
Jestem trochę zaskoczony – przyznał skromnie na mecie trzeci kierowca Grand Prix Włoch. Zaskoczeni byli również jego rywale, w tym Nick Heidfeld. Robert wykorzystał jego błąd za pierwszą szykaną i wszedł do trójki. Mimo spłaszczonej opony i większego zapasu paliwa, utrzymał za plecami Felipe Massę, a gdy Michael Schumacher i Kimi Räikkönen zaliczyli pierwszą wizytę w alei serwisowej, został nawet liderem, prowadząc przez pięć okrążeń. Ostatecznie w swoim trzecim starcie w F1 wywalczył najniższy stopień podium, jadąc „z pewnością siebie, graniczącą z bezczelnością” – jak napisał jeden z brytyjskich dziennikarzy.

2. Wojna z Massą.
2007 rok, GP Japonii, BMW Sauber F1.07, siódme miejsce.
Ktoś mógłby wybrzydzać: dopiero siódme miejsce? Jeżeli jednak zagłębimy się w detale, to sprawa zyska całkiem inny wymiar. Wyścig odbywał się w strugach ulewnego deszczu. Po 33 rundach Robert był trzeci i zbliżał się do Lewisa Hamiltona. Po chwili obaj się dotknęli i zakręcili na torze. Sędziowie uznali, że winę za incydent ponosi Polak i wymierzyli mu karny przejazd przez aleję serwisową. Robert spadł na trzynaste miejsce i rozpoczął mozolne odrabianie strat, w czym pomogła mu neutralizacja po kolizji Sebastiana Vettela z Markiem Webberem.
Prawdziwe emocje przyniosło jednak dopiero ostatnie kółko, podczas którego krakowianin stoczył niesamowity pojedynek z Felipe Massą, nasuwający skojarzenia z legendarną batalią René Arnoux i Gilles’a Villeneuve’a z GP Francji 1979. Kilka ostatnich zakrętów Massa i Kubica pokonali koło w koło, wykorzystując nie tylko nitkę asfaltu, ale również pobocza – a wszystko na zalanym wodą torze. Ostatecznie lepszy okazał się Massa. To była jedna z tych wyjątkowych chwil, które wspomina się całymi latami.

3. Pokonany przez awarię.
2007 rok, GP Chin, BMW Sauber F1.07, nie ukończył.
Podczas azjatyckiego tournée Polak był w wyśmienitej formie. Zaledwie tydzień po GP Japonii dał w Szanghaju popis, który mógł mu przynieść „podium, a być może i coś więcej”. Zmienna aura sprawiła, że wyścig zmienił się w ruletkę, w której Polak poczuł się jak ryba w wodzie. Świetna jazda w trudnych warunkach oraz odrobina taktycznego szaleństwa, sprawiły, że na 33. okrążeniu Robert (wcześniej zaryzykował „suche” opony) wyprzedził Räikkönena i został liderem wyścigu. Szczęście nie trwało jednak zbyt długo, bo w F1.07 zastrajkował układ hydrauliczny. – Szkoda, bo mogło być podium, a może i coś więcej – skomentował na mecie rozgoryczony krakowianin. Co prawda szef zespołu Mario Theissen zaprzeczył, jakoby były szanse na zwycięstwo, ale Robert podkreślał, że miał już na pokładzie wystarczającą ilość paliwa, aby dotrzeć do mety.

4. Pierwszy na starcie…
2008 rok, GP Bahrajnu, BMW Sauber F1.08, pole position.
Po części pole position Kubicy w Bahrajnie było spowodowane tym, że w kwalifikacjach jechał z mniejszym zapasem paliwa niż rywale, ale pierwsza pozycja startowa to jednak coś szczególnego. I choć w wyścigu Polak musiał uznać wyższość Massy i Räikkönena, weekend w Bahrajnie ma swoje miejsce w jego wyścigowej biografii.

5. … i pierwszy na mecie
2008 rok, GP Kanady, BMW Sauber F1.08, zwycięstwo.
To prawda, że kuriozalna kolizja w alei serwisowej, w wyniku której z wyścigiem pożegnali się Raikkonen i Hamilton (Anglik nie zauważył czerwonego światła na końcu alei serwisowej i storpedował Ferrari Fina) pomogła Kubicy w wygraniu wyścigu. Nie oznacza to jednak, że Polak na ten sukces nie zasłużył. Wręcz przeciwnie. W pierwszej fazie wyścigu jechał na drugiej pozycji, za Hamiltonem, natomiast po incydencie z udziałem Kimiego i Lewisa pojechał koncertowo, rozprawiając się z Heidfeldem i odnosząc bezdyskusyjne zwycięstwo, po którym awansował na fotel lidera mistrzostw świata. Symboliczny z pewnością był fakt, że wygrana miała miejsce na tym samym torze, na którym rok wcześniej przeżył groźnie wyglądającą kraksę.

6. Z plastikową torebką.
2008 rok, GP Europy, BMW Sauber F1.08, trzecie miejsce.
Wyścig na ulicznej pętli w Walencji miał naprawdę wyjątkowy przebieg. Robert zajął w nim trzecie miejsce, po drodze musiał jednak stoczyć prawdziwy bój z foliową torebką, która zaczepiła się o przednie skrzydło jego F1.08, zakłócając aerodynamikę samochodu. – Zauważyłem foliową torebkę i niestety nie zdołałem jej ominąć – relacjonował Polak. – Nagle auto przestało reagować i w kolejnych dwóch zakrętach miałem problemy ze skręcaniem, co było niezwykle niebezpieczne. Na szczęście w szybszej partii toru torebka odleciała, choć przez następne pół okrążenia nie byłem zbyt pewny siebie.
Później wszystko układało się już gładko, a trzecie miejsce Roberta stanowiło najlepszą nagrodę za niespodziewane kłopoty.

7. Kolizja z Vettelem.
2009 rok, GP Australii, BMW Sauber F1.09, nie ukończył.
Z perspektywy czasu wypada jedynie żałować, że zespół BMW Sauber nie słuchał Roberta i poświęcił rozwój modelu F1.08 na rzecz przygotowań do sezonu 2009. Zbudowany wokół KERS-u (system miał stanowić cudowną broń Kubicy i Heidfelda w walce w czołówką) model F1.09 okazał się bowiem kosztowną pomyłką i marzenia szefów firmy z Monachium (podobnie jak McLarena i Ferrari) zostały dosłownie zdmuchnięte przez ekipę Rossa Brawna, w której autach znalazł się tzw. podwójny dyfuzor.
W Australii mogło jednak dojść do przyjemnej dla nas sensacji. W ostatniej fazie wyścigu liderujący Jenson Button i jadący za nim Sebastian Vettel korzystali bowiem z bardziej miękkiej, szybko zużywającej się mieszanki, więc ścigający ich na twardszych gumach Kubica szybko odrabiał straty. Trzy rundy przed metą Polak objeżdżał Vettela po zewnętrznej Zakrętu 3, jednak Niemiec nie miał zamiaru odpuszczać i doprowadził do kolizji. W jej wyniku ucierpiały oba auta. Kubica pojechał wprawdzie dalej, ale dwa zakręty później z powodu uszkodzeń przedniego skrzydła wypadł na pobocze i urwał lewe przednie koło, kończąc wyścig. Wielka szkoda, że tak się potoczyły sprawy, bo prowadzący Button był do złapania.

8. Po roku przerwy.
2009 rok, GP Brazylii, BMW Sauber F1.09, drugie miejsce.
Co prawda w Brazylii uwaga całej F1 skupiona była na Jensonie Buttonie i ekipie Brawna, którzy przylecieli po podwójne mistrzostwo świata (i dopięli zresztą swego), ale jedną z najjaśniejszych gwiazd wyścigu okazał się Kubica.
Polak rozegrał na Interlagos świetną partię. Po sporym zamieszaniu na pierwszej rundzie przesunął się na czwarte miejsce (z ósmego), potem awansował do trójki kosztem Nico Rosberga i ścigał się z Rubensem Barrichello o drugą lokatę. Brazylijczyk zjawił się w alei serwisowej dwie rundy wcześniej niż Polak i to wystarczyło, aby idol lokalnej publiczności został w tyle. Mark Webber był jednak poza zasięgiem i Kubica dotarł do mety na drugiej pozycji, odświeżając sobie smak szampana po roku przerwy. Biorąc pod uwagę możliwości F1.09, rezultat Roberta był sensacyjny.

9. Król Monako.
2010 rok, GP Monako, Renault R30, druga pozycja startowa, trzeci na mecie.
Robert Kubica w Monako zawsze potrafił dać coś ekstra od siebie. Nie inaczej było w 2010 roku. Sesja kwalifikacja „na torze dla artystów” przyniosła polskim fanom F1 ogromne emocje. Kubica od rana popisywał się zapierającą dech w piersiach jazdą, niemal ocierając się o stalowe bariery. Precyzyjne ruchy kierownicą wpisywały R30 w kolejne zakręty. Krakowianin przechodził przez czasówkę jak burza, ostatecznie uzyskując drugi czas. Szybciej pojechał tylko Mark Webber, lepszy od Polaka o 0,294 sekundy. Reszta kierowców tego dnia stanowiła jedynie tło dla polsko-australijskiego duetu.

W niedzielę zapowiadał się ciąg dalszy tej rywalizacji. Niestety, ambitne plany pokrzyżował słaby start, spowodowany kłopotami ze sprzęgłem i Polak musiał się zadowolić trzecią lokatą. – Coś było nie tak ze sprzęgłem i koła zaczęły się ślizgać – wyjaśniał Kubica przegraną z Sebastianem Vettelem w sprincie do Świętej Dewotki.

10. Dwóch za jednym razem.
2010 rok, GP Europy, Renault R30, piąte miejsce.
W sezonie 2010 jeszcze kilka występów Polaka zasługuje na szczególną uwagę. Z pewnością należy do nich wyścig w Belgii, gdzie Robert zajął fantastyczne trzecie miejsce, ja jednak wybrałem rundę w Walencji, podczas której nasz rodak popisał się niesamowitym manewrem wyprzedzania.
Wszystko miało miejsce w trakcie pierwszego okrążenia. Perfekcyjnie wykorzystując zasadę „gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta”, jak również swoje nieprzeciętne umiejętności jazdy w ścisku, Kubica połknął za jednym razem Marka Webbera i Jensona Buttona. Ręce same składały się do oklasków.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here