W wieku 79 lat zmarł założyciel jednego z trzech największych zespołów w historii Formuły 1. Sir Frank Williams całe życie poświęcił Formule 1, realizując swoją pasję z niewiarygodną determinacją.

Twórca wyścigowej potęgi przetrwał niemal wszystko, co los rzucił przeciwko niemu: widmo bankructwa, wyrzucenie z własnego zespołu przez nowego inwestora, śmiertelne wypadki jego kierowców czy wreszcie osobisty dramat – czterokończynowy paraliż po wypadku drogowym, po którym od 1986 roku Williams był przykuty do wózka inwalidzkiego. Jednak dopóki zdrowie pozwalało, cały czas żelazną ręką prowadził swoją ekipę w drodze po kolejne triumfy.

To, jak ważna dla losów zespołu była jego rola, można było w pełni docenić dopiero w czasach, w których nie był już w stanie zajmować się jej codzienną działalnością. Dziedzictwo życia pozostawione w rękach innych – najpierw brytyjskiego biznesmena Adama Parra, a następnie córki sir Franka, Claire Williams – mizerniało w oczach. We wrześniu 2020 roku rodzina Williams ostatecznie pozbyła się zespołu, sprzedając go amerykańskiej firmie inwestycyjnej Dorilton Capital. Nowi właściciele z powodzeniem stawiają ekipę na nogi, pozostawiając jej historyczną nazwę. Dwa wyścigi przed końcem sezonu 2022 mają już praktycznie w kieszeni ósmą lokatę w klasyfikacji konstruktorów, a poprzednie trzy lata Williams kończył na dziesiątej, ostatniej pozycji – rok temu z zerowym dorobkiem, a w sezonie 2019 jedyny punkt, ostatni dla Williamsa jako rodzinnego zespołu, wywalczył Robert Kubica.

Biuro w budce telefonicznej
Tradycje zespołu Williams sięgają końcówki lat 70., ale założyciel ekipy przez wcześniejsze dziesięć lat próbował zaistnieć w wyścigowym świecie. Wyrzucali go drzwiami, a on wracał oknem, cudem znajdując pieniądze na kupno używanych wyścigówek innych zespołów, które następnie wystawiał w barwach swojej ekipy. W padoku przylgnęła do niego łatka nieudacznika, próbującego za wszelką cenę utrzymać się w świecie Grand Prix. Owszem, zdarzały się pojedyncze sukcesy – w sezonie 1969 jego przyjaciel i współlokator Piers Courage wywalczył drugie lokaty w Grand Prix Monako i USA – ale działalność zespołu Frank Williams Racing Cars przypominała raczej walkę o przetrwanie. W 1970 roku Courage zginął w Grand Prix Holandii, a dwa lata później kilkuosobowa ekipa skonstruowała wreszcie własny samochód – i Frank spełnił jeden ze swoich wyścigowych celów, zostając pełnoprawnym konstruktorem w Formule 1.

Pieniędzy cały czas brakowało: do budżetu zespołu dorzuciła się jego przyszła żona Virginia, sprzedając swoje dwupiętrowe mieszkanko w Londynie. Zespół nie płacił rachunków i do legendy przeszły opowieści o tym, jak Frank prowadził interesy z budki telefonicznej, bo w jego biurze odcięto linię. Nie ma jednak ani krztyny przesady w stwierdzeniu, że wyścigi były całym jego życiem. Gdy brali ślub z Virginią, organizacja wizyty w urzędzie spoczywała wyłącznie na niej. Williams zjawił się pięć minut przed czasem, prosto z fabryki, a pół godziny później był już z powrotem w swoim biurze, nadzorując pracę zespołu.

W 1976 roku Williamsowi udało się ściągnąć majętnego inwestora, Waltera Wolfa. Kanadyjski magnat naftowy zadbał o finansowanie, ale Frank utracił kontrolę nad stworzoną przez siebie ekipą. Na początku sezonu 1977, kiedy Wolf właściwie pozbawił go jakiejkolwiek znaczącej roli w zespole, Williams oraz jego zaufany inżynier Patrick Head założyli kolejny zespół – Williams Grand Prix Engineering. Po dekadzie upokorzeń tym razem szybko nadeszły pierwsze sukcesy, których podstawą było związanie się z odpowiednimi ludźmi. Samochody projektowane przez Heada okazały skutecznymi konstrukcjami, a waleczny Australijczyk Alan Jones potrafił zrobić z nich użytek. Co prawda pierwsze zwycięstwo dla Williamsa odniósł doświadczony Szwajcar Clay Regazzoni, wygrywając na Silverstone w 1979 roku, ale Jones jeszcze w tym samym sezonie triumfował czterokrotnie i rok później zdobył mistrzowski tytuł.

Ojciec Osamy
Równie istotne okazało się zaplecze finansowe. Tutaj pomogły kontakty przyjaciół Franka, którzy zorganizowali pieniądze od brytyjskich firm, a także spryt samego właściciela zespołu. Pod koniec lat 70. Londyn stał się celem inwestorów z Arabii Saudyjskiej, poszukujących także niecodziennych metod promocji. Wiedząc, w którym hotelu zatrzymał się jeden z przedstawicieli saudyjskiej rodziny królewskiej, Williams wymalował logotyp jego firmy na swoim samochodzie wyścigowym i podstawił go pod wejście. Arabski książę od razu zgodził się na współpracę, a wśród wielu marek z Bliskiego Wschodu na nadwoziach maszyn Williamsa reklamowały się między innymi saudyjskie linie lotnicze czy firma budowlana założona przez Mohammeda bin Ladena, ojca Osamy bin Ladena. Wraz z kolejnymi triumfami kuszenie sponsorów stawało się coraz łatwiejszym zadaniem i w latach 80. budżet Williamsa był już na poziomie czołowych zespołów.

Kolejnym składnikiem sukcesów byli odpowiedni partnerzy techniczni. Współpraca silnikowa najpierw z Hondą, a później z Renault przynosiła kolejne mistrzowskie tytuły. W marszu po triumfy nie przeszkodził nawet prywatny dramat, do którego doszło w marcu 1986 roku. Po zakończeniu sesji testowej na torze Paul Ricard Frank Williams pędził na lotnisko w Marsylii, by jak najszybciej dotrzeć do Anglii – nazajutrz miał wziąć udział w półmaratonie. Prowadzony przez niego Ford Sierra wypadł z drogi i wylądował na dachu, który przygniótł głowę kierowcy. Francuscy lekarze nie dawali mu większych szans na przeżycie i nawet niespecjalnie się starali – na szczęście Virginia Williams wzięła sprawy w swoje ręce i dzięki pomocy całego środowiska Formuły 1 szybko przetransportowano jej męża do Anglii. Przeżył, ale z paraliżem od szyi w dół został na zawsze skazany na wózek inwalidzki. Dramatyczne wydarzenia, a także początki ich wspólnego życia Virginia opisała w książce „Inny rodzaj życia” – wspominając we wstępie o szczerej nadziei, że Frank ją przeczyta. Nigdy nie pytał o przebieg tamtych chwil, o wydarzenia ze szpitali we Francji i Londynie, o jej poświęcenie i odczucia po tym, jak życie ich obojga zmieniło się na zawsze. I nigdy się nie dowiedział, bo nie przeczytał tej książki – a Virginia zmarła na nowotwór w marcu 2013 roku.

Dramat i upadek
W okaleczonym ciele Williamsa wciąż działał prężny, wyścigowy mózg. Co prawda w 1986 roku pozbawieni odpowiedniego nadzoru Nelson Piquet i Nigel Mansell odbierali sobie punkty i tytuł zdobył ich rywal Alain Prost, ale Piquet wywalczył mistrzostwo w sezonie 1987. Następnie zespół stracił najlepsze w stawce silniki Hondy – warunkiem dalszej współpracy było powierzenie jednego z kokpitów japońskiemu kierowcy, ale Frank nie wyraził na to zgody – ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Po krótkim okresie przejściowym Williams związał się z Renault i ta współpraca przyniosła cztery tytuły wśród kierowców (Nigel Mansell i Alain Prost w latach 1992-93 oraz Damon Hill i Jacques Villeneuve w latach 1996-97) i pięć w klasyfikacji konstruktorów – a z bardziej przyziemnych dla szefa zespołu trofeów, francuską Legię Honorową i brytyjski tytuł szlachecki. 

Pomiędzy mistrzowskimi dubletami Williams i jego zespół przeżyli jeszcze jedną tragedię. Przed sezonem 1994 sir Frank wreszcie ściągnął do swojej ekipy Ayrtona Sennę – trzykrotnego mistrza świata, który dekadę wcześniej zaliczył w jego samochodzie swoje pierwsze testy w Formule 1. W zaledwie trzecim starcie, na włoskim torze Imola, Senna uległ śmiertelnemu wypadkowi. Włoski wymiar sprawiedliwości przez długie lata badał sprawę, a inżynierowie Williamsa byli oskarżeni o morderstwo. Frank Williams został uniewinniony trzy i pół roku po wypadku, ale wobec jego ludzi – Adriana Neweya i Patricka Heada – postępowanie na różnych szczeblach toczyło się przez wiele lat. Ostatecznie Newey został uniewinniony, a w sprawie Heada doszło do przedawnienia: uznano go za odpowiedzialnego za niedopatrzenia przy modyfikacji kolumny kierownicy, której pęknięcie zdaniem śledczych doprowadziło do wypadku. Werdykt ogłoszono w 2007 roku, a zarzuty o spowodowanie śmierci przedawniły się sześć lat wcześniej.

Gdy ostatecznie zamykano sprawę Senny, ekipa sir Franka miała już lata świetności za sobą. Współpraca z BMW przynosiła zwycięstwa w pierwszej dekadzie XXI wieku, ale od rozstania z bawarską firmą, która od 2006 roku postanowiła wystawiać własny zespół, nie udało się już nawiązać żadnego znaczącego sojuszu technicznego. Umiarkowane sukcesy finansowe i technologiczne przynosiły działania poza wyścigowym światem – dział Williams Advanced Engineering przy wykorzystaniu doświadczeń z Formuły 1 zajmował się napędami hybrydowymi czy projektowaniem przenośnych inkubatorów, foteli lotniczych oraz sklepowych lodówek – ale ostatecznie poszczególne składniki imperium Williamsa trafiły w ręce zewnętrznych inwestorów. Rodzina nie zdołała utrzymać w swoich rękach dziedzictwa sir Franka – ale nikt nie wymaże z kart historii szesnastu mistrzowskich tytułów (dziewięć wśród konstruktorów, siedem w klasyfikacji kierowców) czy 114 wygranych Grand Prix. To osiągnięcia, z którymi można zestawiać tylko dorobek Ferrari i McLarena – gromadzących swoje laury odpowiednio od 1950 i 1966 roku, a nie od końca lat 70. Od nieudacznika do wyścigowej potęgi, a wszystko zbudowane własną determinacją i ciężką pracą, kosztem życia prywatnego – jeśli można wobec kogoś zastosować nieco wyświechtanie powiedzenie, że „ma benzynę we krwi”, to jednym z głównych kandydatów był właśnie sir Frank Williams.

Artykuł opublikowany w dzienniku „Rzeczpospolita”.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here