Fernando Alonso z pewnością wolałby, żeby kierowcy Red Bulla mieli do dyspozycji coś takiego, a nie coraz szybszy RB8...

Tym z Was, którzy dostrzegają w wyścigach nutkę gastronomiczną, układ pól startowych w Indiach nie przypomina z pewnością kanapek, ale raczej coś w rodzaju przekładańca: dwa Red Bulle, dwa McLareny, dwa Ferrari i wreszcie samotny Lotus, mający za plecami bliżej nieokreśloną posypkę z przeróżnych reprezentantów ekip środka stawki. Wydaje się, że w takiej konfiguracji pierwsza warstwa – dominujący w ostatnich Grand Prix duet Red Bulla – ma wyścig w kieszeni. Czy aby na pewno?

Zwyżka formy Red Bulla jest bezdyskusyjna. Modyfikacje, wprowadzane hurtowo od GP Singapuru, przyniosły mistrzom świata wyraźny wzrost tempa i regularności. Trzeci raz z rzędu Sebastian Vettel i Mark Webber zdobyli dla siebie pierwszy rząd, tym razem w poprawnej politycznie kolejności. Urzędujący mistrz świata wykonał pokaźny krok w stronę wygrania czwartego z rzędu wyścigu – byłoby to wyrównanie jego serii z przełomu sezonów 2010 i 2011. Wówczas triumfy w Brazylii i Abu Zabi przypieczętowały jego pierwszy tytuł, a zwycięstwa w Australii i Malezji były początkiem dominującego marszu po drugą koronę. Podobna passa w drugiej połowie sezonu 2012 może mu przynieść trzecie z rzędu mistrzostwo.

W Indiach Vettel nie ma jak dotąd sobie równych, ale jutro może czekać go trudne zadanie. Nie mam tu na myśli wyzwania ze strony Webbera, który oczywiście zapowiedział, że nie będzie odgrywał żadnej narzuconej przez zespół roli i chce walczyć o jak najlepszy wynik dla siebie. Dwa tygodnie temu Australijczyk pokazał jednak, że nawet mimo startu z pole position nie stanowi zagrożenia dla lidera swojej ekipy. W dzisiejszej czasówce miał szansę na drugi z rzędu triumf, bo Vettel „za bardzo chciał” na swoim pierwszym pomiarowym okrążeniu w Q3. Przerwał próbę po błędzie i zbyt późnym hamowaniu w czwartym zakręcie, przez co na przeprowadzenie decydującego ataku pozostał mu jeden komplet świeżych opon. Może czuł presję ze strony Jensona Buttona, który w Q2 niespodziewanie znalazł się za jego plecami – w dużej mierze dzięki taktyce polegającej na przejechaniu pięciu pomiarowych okrążeń z rzędu. Kierowca McLarena, narzekający na problemy z dogrzaniem opon, uzyskał dzięki temu drugi czas, ale w finale – jak sam stwierdził – przyczepność toru była już większa i w serii trzech pomiarowych kółek pojechał o 0,2 sekundy wolniej niż w Q2.

Tak czy inaczej, okrążenie ostatniej szansy w wykonaniu Vettela wystarczyło do zdobycia 35. pole position w karierze: jego kółko było lepsze o 0,044 sekundy od pierwszej próby w wykonaniu Webbera, który z kolei w drugiej próbie napotkał na brak przyczepności w pierwszym sektorze i zrezygnował z dokończenia okrążenia.

W niedzielę duet Red Bulla może mieć jednak ciężkie zadanie. Tempo z długich przejazdów w piątkowych treningach pokazuje, że zagrożeniem dla mistrzowskiej ekipy może być zarówno McLaren, jak i Ferrari oraz Kimi Räikkönen. Jak zwykle wiele będzie zależało od startu: teoretycznie w lepszej sytuacji są zawodnicy ruszający z nieparzystej strony toru, ale dwa tygodnie temu w Korei wcale tak nie było i pozycje zyskali ci, którzy startują z mniej przyczepnych, parzystych pól. Fernando Alonso liczy na jak najszybsze wyprzedzenie McLarenów i nawiązanie walki z duetem Red Bulla, ale Button i Lewis Hamilton nie mają niczego do stracenia. To dobra wiadomość dla Vettela: Brytyjczycy razem z Webberem mogą stanowić bezpieczny bufor między nim i Alonso.

Hiszpan tradycyjnie narzeka na tempo swojego samochodu i twierdzi, że duży wkład w sukcesy Vettela ma Adrian Newey. Warto jednak zauważyć, że forma Scuderii nie musi być wcale taka słaba, skoro Felipe Massa miał szansę na uzyskanie czasu na poziomie Buttona. W tym sezonie przyzwyczailiśmy się do wyraźnej dominacji Alonso nad brazylijskim partnerem, a tymczasem dzisiaj pretendent do tytułu miał tylko 0,1 sekundy przewagi nad zespołowym kolegą i w drugiej próbie w Q3 nie zdołał poprawić swojego czasu. Hiszpan deklaruje, że ze stuprocentową pewnością wierzy w swoją szansę na mistrzostwo świata, ale musi zacząć przyjeżdżać na metę przed Vettelem.

To prawda, że Alonso stracił sporo punktów w wyniku dwóch kolizji po starcie (Belgia i Japonia), ale tylko w jednej z nich był wyłącznie ofiarą manewru innego zawodnika. Warto przypomnieć, że Vettel dwukrotnie miał awarię i o ile niektórzy argumentują, że winę za to ponosi zespół i wobec tego to Hiszpan ma większego „pecha” i „bardziej zasługuje” na tytuł, o tyle trzeba pamiętać, że jest to sport zespołowy i wysiłki ekipy są istotnym składnikiem końcowego sukcesu. Wszak gdyby wszyscy mieli jednakowe, bezawaryjne samochody, to teoretycznie za każdym razem powinien zwyciężać ten sam kierowca. I wcale nie jestem pewien, czy byłby nim Alonso…

Ze strategicznego punktu widzenia czeka nas dylemat pomiędzy jedną i dwiema zmianami kół. W piątek Räikkönen przejechał niezłym tempem 23 okrążenia na miękkich oponach, co podkreśla stosunkowo niską degradację ogumienia na Buddh. Za taktyką jednej wizyty w boksie przemawia także długość pasa serwisowego: ponad 600 metrów oznacza, że strata czasowa związana ze zjazdem należy do największych w sezonie. Wszystko będzie zależało od poziomu degradacji, który z kolei za sprawą szybkiej poprawy stanu nawierzchni i stałego wzrostu przyczepności powinien utrzymywać się na niższym poziomie niż podczas treningów. Wydaje się jednak, że wśród czołówki częstszą strategią będą dwa zjazdy, a zawodnicy ze środka stawki mogą podjąć próbę pokonania całego dystansu z jedną wizytą na pasie serwisowym.

Rok temu wyprzedzania na torze Buddh było jak na lekarstwo – a powtórka takiej sytuacji byłaby oczywiście świetną wiadomością dla Vettela. Mamy jednak na torze dwie dość długie strefy DRS i nawet przy żółtej fladze na pierwszych okrążeniach – tak jak miało to miejsce w Korei – kierowcy Red Bulla mogą mieć problemy z ucieczką przed grupą pościgową. Hamilton i Button nie mają niczego do stracenia, zatem niedzielny wyścig wcale nie musi być dla Vettela spacerkiem. Dla niego najważniejsze powinno być nie zwycięstwo, lecz dojechanie do mety przed Alonso. Znając mistrza świata, trudno mu będzie jednak zachować takie podejście – on zawsze chce wygrywać i demonstrować swoją szybkość.

Pamiętacie, jak dwa tygodnie temu w Korei inżynier wyścigowy informował go o dramatycznym stanie ogumienia w końcówce wyścigu, rzekomo dużo gorszym niż w przypadku zestawu zdjętego podczas drugiej wizyty w boksie? Paul Hembery z firmy Pirelli powiedział jednak, że badanie opon po wyścigu wykazało, że były w o wiele lepszej formie niż to przedstawiano kierowcy. Najwyraźniej zespół wolał, żeby odpuścił i nie bił już rekordu okrążenia w końcówce. Może się okazać, że aby powstrzymać go przed bezsensowną z punktu widzenia mistrzostw walką z Hamiltonem, znów potrzebne będą „hamujące” komunikaty przez radio. Oczywiście najpierw do takiej walki musiałoby dojść, ale coś mi mówi, że przy odrobinie szczęścia McLaren może jutro pokusić się o przerwanie serii Vettela. Z tym, że dla Alonso to i tak może być za mało – co innego, gdyby zdołał w czasówce pokonać Massę o więcej niż tę mizerną jedną dziesiątą sekundy.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here