Od rozrywkowej ekipy, która wniosła niesamowity powiew świeżości do nieco skostniałego padoku, po absolutną dominację na torach Formuły 1 – oto fascynująca historia zespołu Red Bull Racing, wydana na polskim rynku przez Wydawnictwo SQN, z którym mam przyjemność współpracować, nie tylko przy tym projekcie.

W świetle niedawnych wydarzeń wokół niegdysiejszego hegemona, jest to szczególnie ciekawa lektura – już prosząca się o kolejne rozdziały. Dziwnym zbiegiem okoliczności tuż po odejściu Christiana Hornera polski czytelnik może dokładnie poznać dzieje projektu, którego ojcem chrzestnym był rzutki biznesmen Dietrich Mateschitz.

Horner jest jedną z wielu kluczowych postaci tej historii, których Ben Hunt szczegółowo wypytywał o ich role i wspomnienia. Począwszy od niespełnionych szefów Jaguara (koncern Red Bull kupił ten zrujnowany zespół za symbolicznego jednego dolara) przez wszystkich najważniejszych ludzi, budujących potęgę Red Bull Racing – krok po kroku i z wieloma szczegółami śledzimy wzloty i upadki ekipy z Milton Keynes. To opowieść o tym, jak ważni w Formule 1 są odpowiedni ludzie na odpowiednich stanowiskach – pełna inspiracji dla każdego, kto chciałby odnieść sukces, niezależnie od dziedziny.

KSIĄŻKĘ MOŻNA ZAMÓWIĆ POD TYM LINKIEM.
• dostajesz jako pierwszy – czytasz jeszcze przed premierą!
• atrakcyjne pakiety z kubkiem radio kierowcy lub innymi gadżetami i publikacjami o F1
• z kodem RABATY przy zakupie trzech produktów cena najtańszego obniży się o 50%

„Rozwijając skrzydła. Zakulisowa historia zespołu Red Bull Racing”
Autor Ben Hunt, tytuł oryginału „Growing Wings: The Inside Story of Red Bull Racing”
Wydawnictwo Sine Qua Non
284 stron, oprawa miękka
Cena 59,99 zł

Zerknijcie, jak Ben Hunt odtwarza kontrowersje z wyścigu o Grand Prix Malezji w 2013 roku – Sebastian Vettel nie posłuchał wówczas polecenia zespołowego i wyprzedził Marka Webbera, odbierając mu zwycięstwo. Hunt po latach porozmawiał także z czterokrotnym mistrzem świata:

Gdy omawiamy Grand Prix Malezji 2013 na Zoomie, wyraz twarzy Hornera ulega zmianie, a on sam pochyla się ku laptopowi, zdradzając, że tamten wyścig, który wbił klin w szeregi jego zespołu, nadal budzi w nim emocje. 

– Multi 21 [tak skrótowo Horner nazywa tamte wydarzenia] miało swoje korzenie w Brazylii w 2012 roku, gdy Sebastian walczył z Alonso o tytuł. W kwalifikacjach wyjeździł dopiero czwarte pole startowe, za Markiem. Przed wyścigiem rozmawialiśmy z oboma naszymi kierowcami o największych szansach na zgarnięcie tytułu. Oczywiście, że wtedy poprosiłem Marka o pomoc. Niestety, on postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Zaraz po starcie zepchnął Seba pod ścianę, skazując go na walkę z innymi rywalami, gdzie później zgarnął go Senna. [Vettel] podniósł się z tego i sięgnął po tamten tytuł, ale o sprawie nie zapomniał.

Horner kontynuuje:

– Dwa wyścigi później, w Malezji, start odbywał się na mokrym torze. Mark lepiej dobrał punkt przejścia [moment, w którym należało przejść na szybsze slicki i zrezygnować z opon z bieżnikiem, używanych na mokrej nawierzchni] i tak znalazł się na prowadzeniu. Zajmowaliśmy pierwszą i drugą pozycję. Pamiętam, że Adrian nalegał, żebym zamroził ten układ, ponieważ obawiał się awarii. W związku z tym po ostatnich pit stopach wydaliśmy polecenie „Multi 21”, które oznaczało, że samochód z numerem 2 [numer wyścigowy Webbera] miał dojechać do mety przed samochodem z numerem 1 [numer wyścigowy Vettela]. Polecenie poszło do obu kierowców, ale Seb miał świeżutkie opony, a przy tym doskonale pamiętał Brazylię. No i do tego był szybszy. Mark nie sprzedał tanio skóry, ale Seb w końcu go wyprzedził, wbrew poleceniu zespołu, które brzmiało: „Nie zmieniać pozycji”. Tak oto mieliśmy jednego cholernie niezadowolonego kierowcę i ogrom kontrowersji. Pamiętam, jak powiedziałem do Adriana: „Zajmij się kierowcami przed wyjściem na podium, masz rozbroić sytuację, a ja wezmę na siebie media”. No i potem się zaczęło! Sebastian był nieustępliwy, nie zamierzał rezygnować ze zwycięstw ani nawet z szans na zwycięstwo, zwłaszcza po wydarzeniach z Brazylii. W tym momencie relacja między nimi dwoma nieodwracalnie się popsuła.

[…]

Podczas konferencji prasowej przed następnym wyścigiem w Chinach […] budynek pękał w szwach. Dziennikarze i ekipy telewizyjne gnietli się w środku, wszyscy chcieli się przekonać, co do powiedzenia ma Vettel. No i się nie zawiedli. Podczas gdy na powyścigowej konferencji prasowej w Malezji Niemiec zachowywał się tak, jakby żałował swego postępowania, teraz w jego postawie nie było widać nawet odrobiny skruchy. Choć trudno w to uwierzyć, buńczucznie nastawiony Vettel pozwolił sobie nawet na stwierdzenie, że Webber nie zasługiwał na zwycięstwo w Grand Prix Malezji.

Na pytanie, czy w podobnej sytuacji zachowałby się tak samo, odparł: „Prawdopodobnie postąpiłbym tak samo. To nie jest koniec świata. Uwielbiam się ścigać, uwielbiam pracę z zespołem, nie znam niczego, co dawałoby mi taką satysfakcję. Nie wiem, o co to całe zamieszanie. Nie zignorowałem polecenia zespołu celowo. Usłyszałem je, ale źle przełożyłem je sobie w głowie. Gdybym poprawnie zrozumiał wiadomość, zastanowiłbym się nad tym, czego chce ode mnie zespół, a chciał zostawić Marka na pierwszym miejscu i mnie na drugim. Po zastanowieniu jednak pewnie i tak postąpiłbym tak samo. Byłem szybszy. Gdybym nie był, nie zdołałbym go wyprzedzić. Z jednej strony jestem z tych, którzy szanują decyzje zespołu, z drugiej jednak to nie Mark zasługiwał na tamto zwycięstwo”.

Wow. Zespół i Webber zobowiązali się wcześniej, że zostawiają ten incydent za sobą i skupiają się na przyszłości, a tutaj przychodzi Vettel i rozdrapuje ranę. Dalej mówił tak: „Po tym wszystkim, co wydarzyło się w ostatnich latach, Mark nie zasługiwał na zwycięstwo. Jeśli mam być całkowicie szczery, to nigdy nie mogłem liczyć na jego wsparcie. Miałem wsparcie zespołu i uważam, że zespół wspierał nas obu w takim samym stopniu. Jeżeli chodzi o moje relacje z Markiem, szanuję go jako kierowcę wyścigowego, ale uważam, że zdarzyła się już niejedna sytuacja, w której mógł pomóc zespołowi, a tego nie zrobił. Można zatem powiedzieć, że to był odwet, nawet jeżeli nie bezpośredni. Moim zdaniem najlepiej jest zawsze mówić prawdę. Pewnie czasami prawda nie jest tym, co ludzie chcą usłyszeć, ponieważ kontrowersje są bardziej popularne. Już po wyścigu mówiłem wam, co tam zaszło. Ścigałem się, więc jako kierowca wyścigowy byłem w pełni skupiony na wygraniu wyścigu. Odebrałem komunikat przez radio, usłyszałem go, ale go wówczas nie zrozumiałem. Powinienem go zrozumieć i za to przeprosiłem ekipę. Jestem członkiem zespołu i nie zastosowałem się do polecenia zespołowego. Moim zamiarem było wygrać wyścig. Chciałem go wygrać i to mi się udało”.

Na tym jednak nie skończył. Zaatakował dziennikarzy za sugestie, że za swoje zachowanie może spodziewać się wewnętrznej reprymendy. „Można powiedzieć, że podważyłem zdanie Christiana – rzekł – ale ja po wyścigu poszedłem do wszystkich zainteresowanych i wyjaśniłem, co się wydarzyło. Nie było moim zamiarem podważyć decyzję szefa zespołu. A jeżeli chodzi o konsekwencje czy kary, to chyba wy [media] żyjecie w jakimś innym świecie. Czego oczekujecie? Załatwiliśmy tę sprawę wewnątrz zespołu, przeprosiłem naszych ludzi, potraktowałem to bardzo poważnie”.

Bezpośrednie wypowiedzi Vettela były tak niezwykłe, że moi koledzy po fachu spoglądali po sobie i dopytywali, czy może coś źle zrozumieli. Nic z tych rzeczy. Był to przedziwny zwrot akcji i to całkowicie niespodziewany, wszyscy sądzili bowiem, że zespół będzie tonował wydarzenia z Malezji i przekierowywał uwagę dziennikarzy na wyścig w Szanghaju.

Podczas naszej rozmowy pytałem Vettela o jego relacje z Webberem oraz o to, czy po odejściu z F1 zmienił zdanie w kwestiach, o których wtedy mówił. Co ciekawe, Vettel – podobnie jak Webber – twardo obstaje przy swoim, że tamten konflikt wynikał z ich nastawienia na rywalizację. Dodał, że obecnie łączą ich dobre relacje i darzy Australijczyka dużym szacunkiem.

– Mogę uczciwie powiedzieć, że dzisiaj, z perspektywy czasu, a parę lat już minęło, nadal powiedziałbym to samo – podkreśla. – Tak, uważam, że powiedziałbym to samo, ale to samo powiedziałby też Mark. Dzisiaj zapewne lepiej go rozumiem i mam do niego wielki szacunek. Miałem okazję się przekonać, jaki jest dobry. Zdarzały się weekendy, w których nie miałem odpowiedzi [na jego tempo]. Ogólnie pewnie wyszedłem z tej rywalizacji zwycięsko, ale wydaje mi się, że dzisiaj nasze relacje układają się bardzo dobrze, i jestem za to bardzo wdzięczny. Być może wtedy brakowało mi doświadczenia, które on już miał, może brakowało mi szerszego spojrzenia, co oczywiście nie tłumaczy niektórych rzeczy, które się wtedy wydarzyły. Ogólnie myślę jednak, że to były nieporozumienia, które w sumie mnie nie dziwią, ponieważ obaj walczyliśmy o pierwsze miejsce. Gdy dorastaliśmy, tak właśnie zostaliśmy zaprogramowani – na wygrywanie. Wystarczy rzucić okiem na podium, by zobaczyć, że na szczycie jest miejsce tylko na jedną osobę. Dzisiaj jestem wdzięczny za wszystko, co się wtedy wydarzyło, ponieważ dużo się nauczyłem. Red Bull dał nam obu niesamowitą szansę w postaci świetnego samochodu i świetnego zespołu. Owszem, momentami bywało trudno i pewnie niełatwo było nad nami zapanować. Podejrzewam, że Christian znajdował się w niekomfortowym położeniu, inni członkowie zespołu również. Mimo wszystko sądzę, że i tak wszyscy zachowalibyśmy się tak samo, ponieważ walczyliśmy o zwycięstwo.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here