Dwudzieste dziewiąte zwycięstwo Lewisa Hamiltona w karierze i siódme w tym sezonie pozwoliło mu wrócić na fotel lidera mistrzostw po ponad czterech miesiącach przerwy. Przewaga jest minimalna i wynosi zaledwie trzy punkty, a triumfator Grand Prix Singapuru nie zamierzał hucznie świętować wygranej. Oczywiście liczył się z tym, że odrobi na Marina Bay co najwyżej siedem punktów straty, ale prezent od losu w postaci defektu Nico Rosberga nie jest dla niego powodem do optymizmu. Sam kilka razy w tym sezonie zdążył już poznać gorycz usterki technicznej i dobrze wie, iż ekipa musi wyeliminować takie chochliki, bo nawet przewaga trzech sekund na okrążeniu nie pomoże, gdy auto stanie na poboczu.

Problem z wiązką przewodów w kolumnie kierownicy samochodu z #6 pozbawił nas potencjalnie ekscytującej walki o zwycięstwo w nocnym wyścigu. Ten sezon rozpieścił nas emocjami i rozumiem, że nie wszystkim zawody na Marina Bay mogły się spodobać, ale tradycyjna interwencja samochodu bezpieczeństwa wprowadziła nieco ożywienia.

Kiedy Sergio Pérez postanowił wjechać w Adriana Sutila i doprowadził do neutralizacji (sam sobie zaszkodził, więc kara nie była potrzebna), przed Hamiltonem stanęło nie lada zadanie. OK, biorąc pod uwagę przewagę Mercedesa wypracowanie niespełna 30 sekund przewagi nie powinno być trudne, ale zagadką pozostawał stan supermiękkich Pirelli w jego samochodzie. Do tego cały czas wisiała groźba ewentualnej kolejnej neutralizacji, o co zresztą Lewis dopytywał się przez radio. Swoją drogą ciekawe, jak wyglądałyby te rozmowy i narady, gdyby FIA utrzymała bardziej rygorystyczne zakazy dotyczące komunikacji radiowej…

Nawet przy braku neutralizacji zespół Mercedes miał do zrealizowania ciekawe zadanie strategiczne. Lewis musiał wypracować sobie odpowiednią przewagę, ale z drugiej strony im wcześniej zjechałby na zmianę opon na miękkie, tym więcej miałby okrążeń na ewentualne rozprawienie się z rywalami, za którymi mógłby się znaleźć, gdyby coś poszło nie tak. Sytuacji nie ułatwiała w miarę zwarta grupa trzech kierowców, którzy miękkie opony założyli przed neutralizacją (Sebastian Vettel i Daniel Ricciardo) lub tuż po jej ogłoszeniu (Fernando Alonso). Nawet minimalny błąd w wyliczeniach lub strata czasu przy zmianie kół mogłyby oznaczać konieczność wyprzedzenia aż trzech kierowców zamiast jednego – w dodatku drugi i trzeci zawodnik w grupce mogą korzystać z DRS przy obronie pozycji.

Na szczęście dla Hamiltona, po pit stopie spadł tylko za Vettela i od razu rozprawił się z nim w strefie DRS – ryzykując nieco, ale taki jest już Lewis… Podobało mi się, że musiał trochę popracować nad tym zwycięstwem, mimo prezentu od losu w postaci defektu Rosberga.

Problem zaczął się jeszcze w garażu – opowiadał aktualny wicelider punktacji. – Nagle wszystkie przyciski oraz radio przestały działać. Nie miałem mocy z hybrydy, nie miałem DRS – tylko łopatki do zmiany biegów jakoś działały, ale zmieniały w górę po dwa biegi naraz. Przez parę okrążeń wszystko działało dobrze, potem znów przestało.

Zespół musi zbadać, czy wiązka okablowania w kolumnie kierownicy uległa przetarciu, czy może doszło do rozłączenia modułów elektronicznych. Kilkakrotna zmiana kierownicy nie przyniosła efektów i w rezultacie Nico oglądał zwycięstwo zespołowego partnera ze stanowiska dowodzenia na ścianie serwisowej.

Za plecami Hamiltona swój najlepszy wynik w tym roku uzyskał Vettel. Dopiero po raz drugi w tym sezonie finiszował przed Ricciardo, który od samego startu zmagał się z usterką elektroniki odpowiedzialnej za odzyskiwanie energii oraz ze szwankującymi hamulcami. Na dojeździe do pierwszego zakrętu przeskoczył przed nich Alonso, ale Hiszpan po przestrzeleniu pierwszego zakrętu oddał pozycję Vettelowi.

Wydało mi się to dziwne, bo przed pierwszym zakrętem między samochody Red Bulla trudno byłoby wcisnąć nawet kartkę papieru i nie było możliwości, żeby Alonso przy prawidłowym pokonaniu zakrętu zdołał ich przedzielić – ale sędziowie wiedzieli najwyraźniej swoje.

Ferrari – to prawdziwa rzadkość ostatnimi czasy – błysnęło taktycznie, udanie podcinając Vettela przy drugim pit stopie Alonso. Hiszpan przeskoczył przed obrońcę tytułu, który zjechał okrążenie później, ale ten manewr ostatecznie obrócił się przeciwko Scuderii. Red Bull postawił na miękkie opony w przypadku obu swoich samochodów, a Ferrari musiało jeszcze raz ściągnąć swoich kierowców. Uczyniono to na samym początku neutralizacji i Fernando stracił dwie pozycje na torze, na rzecz duetu Red Bulla. Miał świeższe o kilka okrążeń opony, ale nie zdołał tego wykorzystać (podobnie jak problemów Ricciardo z samochodem). W końcówce Daniel znalazł się w zasięgu DRS za zespołowym partnerem i to pomogło mu w obronie najniższego stopnia podium.

Duet Williamsa zastosował podobną taktykę do Red Bulla, zakładając miękkie opony podczas drugiego pit stopu. Felipe Massa miał mniej pracy na torze i udało mu się zadbać o ogumienie, ale Valtteri Bottas bronił się przed nacierającymi rywalami i „zabił” swoje Pirelli, wypadając z punktowanej dziesiątki na ostatnim okrążeniu.

Pochwały należą się dwóm kierowcom, którzy postawili na większą liczbę pit stopów i świeższe ogumienie wykorzystali niczym Robert Kubica w sezonie 2010 (toutes proportions gardées…). Jean-Eric Vergne mimo dwóch kar doliczenia pięciu sekund wywalczył swój najlepszy wynik w sezonie, finiszując na szóstej pozycji. Z kolei Pérez, który sam na sobie wymusił pit stop po uszkodzeniu skrzydła, zaliczył aż cztery wizyty u mechaników i dojechał na siódmej pozycji. Jego punkty pomogły Force India w przejęciu piątej lokaty, bo McLaren po defekcie elektroniki w samochodzie Buttona (popsuł się przekaźnik, który McLaren Electronics dostarcza wszystkim zespołom…) i dziesiątej lokacie Kevina Magnussena wywozi z Singapuru tylko jeden punkt.

Magnussen przeżył najtrudniejszy wyścig w karierze, bo w jego kokpicie panowała nienaturalnie wysoka temperatura. Podczas neutralizacji Duńczyk próbował się chłodzić, wpuszczając powietrze w rękaw kombinezonu – tyle, że w Singapurze nawet po zmroku temperatura sięga 30 stopni Celsjusza… Problemy kondycyjne zgłaszał też 14. na mecie Daniił Kwiat – czy to przypadek, że młodzi debiutanci mieli kłopoty wytrzymałościowe w najdłuższym wyścigu w kalendarzu? Na miejscu Maksa Verstappena codziennie biegałbym do jakiejś pozbawionej klimatyzacji siłowni…

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here