Powtarzające się od czasu do czasu plotki kadrowe oparte na podejrzanych w padoku spotkaniach w stylu kierowca X odwiedził pomieszczenia gościnne zespołu Y i uciął sobie piętnastominutową pogawędkę z szefem ekipy zawsze wzbudzały we mnie wesołość. Tak dużą, że nie oprę się wypuszczeniu podobnej plotki na temat obsady kokpitów w sezonie 2012, ale najpierw przyjrzyjmy się sytuacji na rynku kierowców.
Pora ku temu najwyższa, bo wrzesień jest tradycyjnie miesiącem wzmożonych spekulacji transferowych, a wielkie ruchy kadrowe są z reguły ogłaszane światu w okolicach Grand Prix Włoch. Od razu wypada jednak zaznaczyć, że trzęsienia ziemi nie ma się co spodziewać. Wielcy gracze nie szykują żadnych niespodzianek, pozostaje nam więc przyglądanie się sytuacji w zespołach środka i końca stawki.
W „wielkiej trójce” obsadzonych jest pięć z sześciu miejsc na sezon 2012. Ferrari i Red Bull mają obowiązujące kontrakty ze swoimi kierowcami, podobnie jak McLaren z Lewisem Hamiltonem. Jenson Button po sezonie 2009 podpisał umowę „2+1” czyli dwa sezony startów plus opcja na trzeci rok. Nic nie wskazuje na to, aby ta opcja miała nie zostać wykorzystana. Dla kierowcy utrzymanie fotela w ekipie z Woking jest najlepszym możliwym wyjściem, a pracodawcy mogą być zadowoleni z dotychczasowego przebiegu współpracy: Button wygrał dla nich cztery wyścigi (o jeden mniej niż w tym samym czasie Hamilton), obecnie w klasyfikacji mistrzostw świata jest o jedno miejsce wyżej od zespołowego kolegi i ogólnie można na niego liczyć jeśli chodzi o dojeżdżanie do mety na wysokich pozycjach i zdobywanie punktów. Prawdopodobnie trwają właśnie rozmowy na temat kontynuacji współpracy także po sezonie 2012 i do ogłoszenia przedłużenia kontraktu powinno dojść w najbliższym czasie.
Tak szybkich ruchów nie możemy się spodziewać w środku stawki. Sauber potwierdził już Kamuiego Kobayashiego i Sergio Pereza, ale już np. Force India ma zwlekać z ogłoszeniem składu do grudnia. Mocne papiery ma Adrian Sutil, którego sponsorzy przynoszą zespołowi ponad 10 milionów dolarów rocznie (czyli niecałe 10% budżetu), a jeśli wysoko ceniony Paul di Resta otrzyma lepszą ofertę (niżej o praktycznie jedynej możliwości dla Szkota), w odwodzie zawsze pozostaje Nico Hulkenberg. Na temat składu milczy także Toro Rosso, ale jeśli sprawdzą się pogłoski o dużych inwestycjach hiszpańskiej firmy petrochemicznej Cepsa, to w składzie z Faenzy może pozostać Jaime Alguersuari, a w kolejce czekają Daniel Ricciardo (poza opłacanymi przez Red Bulla startami w HRT ściga się w tym roku także w World Series by Renault) i Jean-Eric Vergne, aktualny wicelider WSbR.
W „zielonym” Lotusie zmian raczej spodziewać się nie należy. Jarno Trulli podobno przedłużył już umowę i tego samego można spodziewać się po Heikkim Kovalainenie. Virgin potwierdził Timo Glocka, a w drugim fotelu zasiądzie na pewno ktoś z odpowiednim wsparciem finansowym. Kandydatów może być wielu, o kilku z nich piszę niżej. To samo w HRT – tutaj trzeba przynieść kasę i nie zdziwi mnie obecność w stawce kolejnego zawodnika pokroju Naraina Karthikeyana czy Sakona Yamamoto.
Wracając w górę stawki, w Mercedesie niespodziankę może zgotować Michael Schumacher, którego umowa obowiązuje jeszcze przez jeden sezon. Kierowca i zespół podkreślają od czasu do czasu, że niemiecki weteran nie zamierza przedwcześnie jej rozwiązywać, ale dopuszczam do siebie scenariusz, w którym siedmiokrotny mistrz świata zrezygnuje jednak ze startów w sezonie 2012. Wówczas u boku Nico Rosberga możemy się spodziewać Paula di Resty, od lat wspieranego przez koncern ze Stuttgartu. Postawa Szkota na tle bardziej doświadczonego Adriana Sutila w połączeniu z jego osiągnięciami z serii juniorskich sugerują, że czeka go raczej marsz w górę stawki niż pozostanie w sferze zainteresowań ekip średniego kalibru.
Lotus Renault ma zakontraktowanego Witalija Pietrowa i oczekuje na powrót Roberta Kubicy. Trudno w tej chwili napisać coś więcej na ten temat. Faktem jest, że jesień nieuchronnie się zbliża, a stan zdrowia Polaka, choć bardzo szybko się poprawia, jeszcze nie umożliwił mu zajęcia miejsca w kokpicie wyścigówki. Testowy Renault R29 już na niego czeka i jeśli wszystko będzie dalej szło zgodnie z planem, to w najbliższych miesiącach Kubica wróci do kokpitu. Oczekiwanie jest dla zespołu tylko pozornie niekomfortowe: i tak nie ma na rynku wolnego zastępcy kalibru Polaka, a w młodych, zdolnych i wspieranych przez sponsorów zawodnikach można przebierać.
Poza Brunonem Senną jest na rynku grupka czołowych kierowców GP2. W kolejności zajmowanej obecnie w mistrzostwach są to: wysoko ceniony przez Erica Boullieraa Romain Grosjean, który ma już zapewniony mistrzowski tytuł, Giedo van der Garde, Jules Bianchi i Charles Pic. Czeka ich ciężka walka o zapewnienie sobie miejsca w stawce F1, w której poza umiejętnościami za kierownicą i mistrzowskimi tytułami liczą się także (a może przede wszystkim…) koneksje i pieniądze od sponsorów.
Tych ostatnich najwięcej ma Holender van der Garde, rozmawiający podobno z trzema zespołami F1. Przypadek podobny do jego rodaka Christijana Albersa, który startował w Minardi i Midland/Spyker w dużej mierze dzięki wsparciu swojego teścia-milionera. Teść van der Garde’a Marcel Boekhoorn, jeśli wierzyć bulwarówce „De Telegraaf”, jest zainteresowany inwestycją w ekipę Lotus Renault, a menedżer kierowcy rozmawia także z Williamsem i Virginem.
Bianchi jest członkiem Ferrari Driver Academy, ale w ślad za tym nie pójdzie raczej żadna pomoc w dostaniu się do F1 w sezonie 2012. Inny „akademik” Scuderii, Perez, okupuje już miejsce w napędzanym silnikami Ferrari Sauberze. Trzeci zespół, który korzysta z włoskim motorów, to Toro Rosso – a tutaj większy wpływy ma Red Bull ze swoim programem rozwoju kierowców.
Pokaźne zaplecze mają Grosjean i Pic. Menedżerem pierwszego jest Boullier, a rodzina drugiego to magnaci transportowi z flotą kilku tysięcy ciężarówek, obsługujący m.in. firmę Total. Biznesowe koneksje obu Francuzów są mocną kartą przetargową w ubieganiu się o fotel w Williamsie: zespole, który w tym roku nieuchronnie stacza się w stronę ogona stawki. Rubens Barrichello nie ukrywa, że ekipa poszukuje w jego miejsce kierowcy z zapleczem finansowym. Adam Parr poszukuje ponoć zawodnika z budżetem około pięciu milionów euro, co wraz z wenezuelskim kapitałem stojącym za Pastorem Maldonado ma pomóc w załataniu dziury budżetowej po odejściu Phillipsa, RBS, Allianza, Air Asia i Accenture po sezonie 2010 (łączne wpływy od tych sponsorów szacuje się na niemal 50 milionów dolarów) i stracie około 5 milionów euro w wypłatach od FOM, wiążącej się ze spadkiem z szóstej pozycji w klasyfikacji konstruktorów.
Większe szanse może mieć Grosjean, bo trudno mi sobie wyobrazić obecność dwóch firm petrochemicznych (wenezuelska PDVSA podobno zasila kasę zespołu kwotą około 40 milionów dolarów rocznie), jeśli Pic zdobędzie wsparcie Totala. I tutaj wracamy do plotki w stylu „kierowca X spotkał się z szefem zespołu Y”: po sobotnich kwalifikacjach na Spa-Francorchamps czekałem w pomieszczeniach gościnnych Williamsa na rozmowę z Pastorem Maldonado, gdy na spotkanie z Adamem Parrem przybyło trzech panów w naciągniętych na ubranie koszulkach głoszących, że Grosjean jest mistrzem serii GP2… Nie trzeba już chyba podkreślać, że od przyszłego roku Williamsy napędzane będą silnikami Renault.