Jeden z najbardziej emocjonujących pojedynków o tytuł mistrza świata Formuły 1 został zupełnie niepotrzebnie przyćmiony kontrowersjami wokół decyzji sędziowskich. Dobę po zakończeniu sezonu na widowiskowym torze Yas Marina w Abu Zabi wciąż nie wiadomo, kto zdobył tegoroczny tytuł. Na torze Max Verstappen pokonał Lewisa Hamiltona, ale kuriozalne okoliczności skłoniły zespół Mercedesa najpierw do oprotestowania sędziowskich decyzji, a następnie – po odrzuceniu tych protestów – do złożenia apelacji. Zamiast po wywieszeniu flagi w biało-czarną szachownicę, sezon 2021 może zakończyć się przed Trybunałem Apelacyjnym Międzynarodowej Federacji Samochodowej.

W przekroju całego sezonu obaj zapracowali i zasłużyli na ostateczny sukces, a przed ostatnią rundą mieli po tyle samo punktów (ze wskazaniem na Verstappena, który miał więcej zwycięstw). W finałowej odsłonie lepsze tempo – jak właściwie w całej końcówce zmagań – miał Hamilton. Pierwsza część tegorocznych zmagań należała za to do Verstappena, który na półmetku miał aż 33 punkty przewagi. Później nie ze swojej winy, po kolizjach z kierowcami Mercedesa, nie dojechał do mety w Wielkiej Brytanii i na Węgrzech, a jeszcze w pierwszej fazie sezonu kolejnej wygranej pozbawiła go rozerwana opona na ulicach Baku. Hamilton miał więcej wyścigowego szczęścia, kiedy dzięki czerwonym flagom w paru wyścigach wracał do gry (Imola) albo mechanicy naprawiali uszkodzenia jego samochodu (Silverstone).

W tak zażartej walce o każdy punkt decydowały właśnie najdrobniejsze momenty – jak ten z końcówki Grand Prix Abu Zabi, kiedy po kraksie Nicholasa Latifiego z Williamsa zarządzono neutralizację. Red Bull ściągnął Verstappena po świeże, miękkie opony – Hamilton musiał zostać na mocno zużytym komplecie twardego ogumienia. Do mety pozostawało niewiele okrążeń, a pomiędzy Hamiltonem i Verstappenem jechało pięciu zdublowanych kierowców. W normalnych warunkach dyrekcja wyścigu wydaje polecenie, aby wszyscy maruderzy wyprzedzili liderów i samochód bezpieczeństwa, by nie przeszkadzać czołówce w walce o najwyższe pozycje. Teraz brakowało jednak czasu, by wykonać taką procedurę i początkowo zarządzono, by zdublowani kierowcy pozostali na swoich miejscach.

Chwilę później w eter poszedł inny, niecodzienny komunikat: wyprzedzić lidera i samochód bezpieczeństwa mieli tylko ci zdublowani kierowcy, którzy znajdowali się między Hamiltonem i Verstappenem. Poza nimi postawali jeszcze trzej maruderzy, pomiędzy kierowcami zajmującymi dalsze pozycje – Verstappenem i trzecim w klasyfikacji Carlosem Sainzem oraz między czwartym Valtterim Bottasem i piątym Yukim Tsunodą. Oni musieli pozostać na swoich miejscach.

Ściganie wznowiono na zaledwie jedno okrążenie i Verstappen po pasjonującej walce uporał się z bezradnym na zużytych oponach Hamiltonem, wydzierając mu na ostatnich kilometrach sezonu mistrzowski tytuł.

Rozstrzygające ostatecznie o losach tytułu decyzje były kolejnymi kroplami, przelewającymi czarę goryczy w fantastycznej skądinąd walce między Hamiltonem i Verstappenem na torze oraz Mercedesem i Red Bullem w padoku i za kulisami. Nie ma w tych wszystkich kontrowersjach żadnej winy po stronie głównych aktorów widowiska. Kierowcy i zespoły Formuły 1 istnieją po to, by rywalizować i zwyciężać – po żadnej ze stron nie było celowego niesportowego działania, każda strona próbowała jak najlepiej wykorzystać swoje możliwości i warunki.

Już od dłuższego czasu niektórzy kierowcy nie kryli rozczarowania poziomem sędziowania, a kibice narzekali na stronniczość komisarzy. Tego akurat zarzucić nie można – przy wymierzaniu kar za różne przewinienia nie oszczędzano nikogo, a przez długi czas orzeczenia w poszczególnych przypadkach były rozsądnie i przekonująco uzasadniane. Problemy pojawiły się przy zestawianiu ze sobą podobnych incydentów, które były przez sędziów interpretowane na różne sposoby. Warto pamiętać, że skład sędziowski nie jest stały – komisarze wymieniają się co wyścig, a w tym gronie zawsze znajduje się także były zawodnik z wyścigowym doświadczeniem. Nie zmienia się oczywiście dyrekcja wyścigu – ale pełniący tę funkcję Michael Masi, na którym głównie skupia się krytyka ze strony fanów, nie zajmuje się rozpatrywaniem incydentów czy wymierzaniem kar. To jest działka sędziów, ale Masi odpowiada za komunikację z zespołami i kierowcami, a także za zarządzanie wyścigiem – przerywaniem zawodów czerwonymi flagami czy interwencjami samochodu bezpieczeństwa.

Trudno mieć pretensje do zawodników, że walczą o jak najlepszy wynik dla siebie. Problem pojawia się w sytuacji, w której sami nie do końca wiedzą, co jest dozwolone w rywalizacji koło w koło, a co nie. Dyrekcja wyścigu nie potrafi im tego jasno przekazać – są wytyczne i regulaminowe zapisy, ale ich interpretacja bywa szarą strefą. Oczywiście każdy incydent jest inny i każdy trzeba rozpatrywać w inny sposób, ale nie ma wytłumaczenia w sytuacjach, w których zapadają decyzje sprzeczne z deklarowanym wcześniej podejściem. Skoro wszyscy kierowcy mają być traktowani tak samo i rozpatrywane są jedynie okoliczności zdarzenia, to dlaczego na ostatnim okrążeniu w Abu Zabi umożliwiono walkę Verstappenowi i Hamiltonowi, a kierowcy od trzeciej pozycji w dół mieli przed sobą zdublowane samochody? Niektórzy z tych zawodników mieli gotową odpowiedź: chodziło o widowisko, o telewizyjny spektakl.

Trochę na siłę próbowano stworzyć widowisko, być może broniąc się przed oskarżeniami, że o tytule zadecydował pojedynczy incydent – jednak stało się dokładnie na odwrót i wylano dziecko razem z kąpielą. Straciła na tym Formuła 1, zabrakło przejrzystości i twardej ręki w sędziowaniu. Rywale próbowali wywalczyć przewagę w batalii o zwycięstwo, ale w tak intensywnej walce na wszystkich frontach potrzebne jest twarde, spójne zarządzanie – zarówno walką na torze, jak i kwestiami technicznymi, wokół których też przecież narosło sporo niejasności. z największą klasą zachowali się w tym wszystkim Verstappen i Hamilton (mimo że kierowca Mercedesa nie wziął udziału w konferencji prasowej i spotkaniach z mediami), składając sobie gratulacje za piękną, ale twardą i nieustępliwą walkę.

Dwaj arcymistrzowie kierownicy – w skrajnie różnych fazach karier, ale niewątpliwie u szczytu osobistych możliwości – zrobili co mogli. Ktokolwiek tego tytułu by nie zdobył, zasłużył sobie na niego i zapracował na przestrzeni całego sezonu. Niestety, zamiast fetować nowego mistrza, czekamy na losy apelacji. Trudno liczyć na zmianę decyzji sędziowskiej przy takiej stawce, ale działania Mercedesa przynajmniej podkreślają słabości i niedociągnięcia, przez które tak długo wyczekiwaną przez kibiców prawdziwą, ostrą rywalizację na torze splamiły niepotrzebne kontrowersje.

Artykuł opublikowany w dzienniku „Rzeczpospolita”.

1 KOMENTARZ

  1. Prawie wszystko się zgadza. Nie pojmuję jednak dlaczego wielu komentatorów – w tym także niezmiernie przeze mnie ceniony Mikołaj Sokół – zapominają o wypadku na torze Monza, który spowodował VER i w którym punkty stracił przede wszystkim HAM. Ponadto defekt opony w Baku to był efekt cwaniactwa zespołu RBR, który za wszelką cenę – i wbrew sytuacji na torze – nie chciał zmienić opon u VER.

Skomentuj Marcin Błażejowski Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here