Max Verstappen rozwiał w Las Vegas wszelkie wątpliwości, pieczętując czwarty kolejny tytuł mistrza świata Formuły 1. Do wykonania zadania wystarczyła piąta lokata wśród kasyn i neonów światowej stolicy hazardu.

Iluzoryczne nadzieje na odwleczenie koronacji miał jedynie Lando Norris, który po porażce przyznał, iż nawet perfekcyjny sezon w jego wykonaniu nie pozwoliłby mu pokonać kierowcy Red Bulla. – Przegraliśmy tytuł w pierwszych pięciu wyścigach – tłumaczył zawodnik McLarena. Jego ekipa rozpoczęła sezon z niedopracowanym samochodem, tracąc mnóstwo cennych punktów. Po Grand Prix Chin, piątej rundzie z 24, Norris był dopiero piąty w mistrzostwach, z dorobkiem mniejszym niemal o połowę od zdobyczy Verstappena. W zestawieniu konstruktorów McLaren tracił do Red Bulla prawie sto punktów i tę różnicę udało się odrobić z nawiązką, lecz w klasyfikacji indywidualnej obrońca tytułu wykorzystywał wszystkie nadarzające się okazje, by pilnować przewagi.

Cztery tytuły na koncie oznaczają, że Verstappen zrównał się w statystykach wszech czasów z Alainem Prostem i Sebastianem Vettelem, mając przed sobą już tylko Juana Manuela Fangio (pięć mistrzowskich laurów) oraz Michaela Schumachera i Lewisa Hamiltona (po siedem). Za każdym z czterech triumfów stoi jednak inna historia. Ten pierwszy padł łupem Holendra po zażartej walce z Hamiltonem, pełnej ostrych starć na torze i wypadków, dodatkowo po kontrowersyjnych decyzjach dyrektora wyścigu w kończących zmagania zawodach w Abu Zabi.

Sezon 2022, pierwszy po wprowadzeniu poważnych zmian konstrukcyjnych w samochodach Formuły 1, początkowo toczył się w rytm wyrównanej rywalizacji Verstappena i Charles’a Leclerca z Ferrari, lecz skuteczny rozwój samochodu Red Bulla wydatnie pomógł Holendrowi w wypracowaniu przewagi, przeniesionej następnie na całą kolejną kampanię. W 2023 roku ekipa dowodzona przez Christiana Hornera wygrała niemal wszystkie wyścigi – jedynie w Singapurze triumfował Carlos Sainz za kierownicą Ferrari – a niepowstrzymany Verstappen śrubował kolejne rekordy: najwięcej zwycięstw w sezonie, najwięcej punktów, największa przewaga nad wicemistrzem świata…

Początek tegorocznych zmagań zwiastował powtórkę z rozrywki, lecz dominujący dotąd zespół zaczął kruszyć się od środka. Wewnętrzne tarcia i walka o wpływy po śmierci założyciela firmy Red Bull, Dietricha Mateschitza, nie pozostały bez wpływu na formę wyścigowej ekipy. Horner mierzył się z ostatecznie odrzuconymi oskarżeniami o mobbing i molestowanie podwładnej, rywale zaczęli podbierać kluczowych pracowników – legendarny projektant Adrian Newey przechodzi do Astona Martina, skuteczny i pracowity dyrektor sportowy Jonathan Wheatley będzie jednym z szefów nowej, fabrycznej ekipy Audi – a na torze konkurencja zaczęła błyskawicznie odrabiać straty.

Samochód Red Bulla nie był już najszybszy – szczęście w nieszczęściu dla nich, że żaden konkurent nie był w stanie wykazać się taką regularnością, by jednoznacznie zdetronizować mistrzów. Ekipa Ferrari zdobyła mnóstwo punktów w Australii czy Monako, ale z Kanady wrócili z okrągłym zerem na koncie. Mercedes solidnie zapunktował w Austrii, później Lewis Hamilton wygrał w Wielkiej Brytanii i Belgii, ale w tych wyścigach George Russell miał awarię i został zdyskwalifikowany za zbyt lekkie auto.

Z kolei McLaren nabrał wiatru w żagle dopiero od szóstej rundy zmagań, kiedy do Miami przywieziono pierwszy pakiet solidnych poprawek do pomarańczowych samochodów. Do tego Norris i mniej od niego doświadczony Oscar Piastri nie zawsze byli w stanie wykorzystać przewagę tempa, swoje trzy grosze dokładał także zespół przy strategii albo trudnych, lecz niezbędnych w walczącej o tytuły ekipie decyzjach o wprowadzeniu poleceń zespołowych, czyli wewnętrznego ustawiania kolejności swoich zawodników.

Mogłoby się zatem wydawać, że niewykorzystywane przez rywali okazje znacząco ułatwiają zadanie Verstappenowi. By jednak przekonać się o klasie czterokrotnego już mistrza świata, należy spojrzeć na zawodnika po drugiej stronie garażu Red Bulla. Sergio Pérez potrafił wygrywać wyścigi i stawać na podium, gdy dysponował najlepszą w stawce maszyną. Teraz spadek możliwości auta boleśnie obnaża różnicę pomiędzy kierowcą wybitnym a bardzo dobrym. Meksykanin jako jedyny zawodnik z czterech czołowych zespołów nie wygrał w tym sezonie ani jednego wyścigu – pozostali mają na swoich kontach po co najmniej dwa triumfy – a do tego często fatalna postawa w kwalifikacjach prowadzi do skromnych zdobyczy w wyścigach. Dość powiedzieć, że od wspomnianych już przełomowych dla McLarena zawodów w Miami, Pérez zapisał na swoje konto ledwie 49 punktów, czyli średnio… trzy na rundę.

Cały padok zachodzi w głowę, dlaczego Meksykanin jeszcze zachowuje miejsce w zespole – ba, nawet ma kontrakt na kolejny sezon, ale szanse na jego wypełnienie zdają się być mizerne. Po wieńczącym walkę o czwarty tytuł wyścigu w Las Vegas nowy-stary mistrz świata ma 403 punkty, a jego zespołowy kolega, ósmy w klasyfikacji, ledwie 152. W klasyfikacji konstruktorów przekłada się to na dopiero trzecią lokatę – ze stratą 29 punktów do Ferrari i 53 do McLarena. W całej historii Formuły 1 tylko dwukrotnie zdarzyło się, by zespół, w którym startuje triumfator klasyfikacji kierowców, zakończył zmagania konstruktorów na pozycji niższej niż druga. W sezonie 1982 mistrz świata Keke Rosberg startował w Williamsie, który w zespołowym zestawieniu zajął dopiero czwarte miejsce, a rok później Brabham, w barwach którego indywidualny laur wywalczył Nelson Piquet, był w klasyfikacji konstruktorów trzeci.

Rozstrzygający walkę o tytuł wśród kierowców wyścig w Las Vegas, podwójnie wygrany przez Mercedesa – George Russell zamienił pole position na trzeci triumf w karierze, a Lewis Hamilton mimo startu z dziesiątego pola był na mecie drugi – potwierdził jedynie, że w tym sezonie forma zespołów jest niezwykle wyrównana i zależy od wielu czynników, jak charakterystyka toru czy warunki pogodowe. Ostatnie dwie rundy, w Katarze i Abu Zabi, rozstrzygną o kolejności w klasyfikacji konstruktorów i przyniosą kolejne podpowiedzi na temat przyszłorocznej formy poszczególnych ekip. Wszak regulaminy techniczne pozostają bez większych zmian, a dzięki temu możemy znów oczekiwać walki z udziałem aż czterech zespołów – z tym, że Hamilton zastąpi w kokpicie Ferrari Sainza (Hiszpan przeniesie się do Williamsa), a jego miejsce zajmie debiutant Andrea Kimi Antonelli. Pozostaje jeszcze pytanie, kto będzie wspomagał Verstappena w walce o piąty kolejny tytuł – bo w tak wyrównanej stawce Pérez do tej roli po prostu się nie nadaje.

ARTYKUŁ OPUBLIKOWANY W DZIENNIKU „RZECZPOSPOLITA”

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here