Nie był to najwybitniejszy sezon w wykonaniu Lewisa Hamiltona, ale najważniejszy cel w postaci kolejnego tytułu mistrza świata został osiągnięty – i to ponownie z dwoma wyścigami zapasu. Tylko wyjątkowy kataklizm mógł pozbawić go szans na przypieczętowanie tytułu na amerykańskiej ziemi. Cztery punkty, niezależnie od poczynań Valtteriego Bottasa, wydawały się czystą formalnością w wykonaniu kierowcy, który jako jedyny w stawce wywoził punkty z każdej Grand Prix. Z tak odległej pozycji nie ruszał co prawda od zeszłorocznej GP Niemiec (tam akurat wygrał, po starcie z P14), ale już w pierwszej fazie wyścigu stało się jasne, że nie będzie tu żadnego kunktatorstwa: Lewis chciał przypieczętować tytuł w wielkim stylu, zwycięstwem.

Na drodze stanął mu tylko zespołowy partner, który w drodze po siódme zwycięstwo w karierze wykorzystał znacznie lepszą pozycję startową. Swoją drogą Lewis przypomniał sobie chyba demony Interlagos z 2007 roku: tym razem palce na kierownicy pobłądziły w kwalifikacjach. Odsłonięte zabezpieczenie pokrętła balansu hamulców sprawiało, że Hamilton mimowolnie zmieniał ustawienia w trakcie obu przejazdów w Q3. Nic dziwnego, że nie poskładał okrążenia. Strata czterech pól startowych okazała się w niedzielę zbyt duża, mimo że duet Ferrari nie stawiał żadnego oporu.

Obaj kierowcy czerwonych maszyn zmagali się z potężnym brakiem przyczepności, a u Sebastiana Vettela przednie ramię dolnego wahacza po prawej tylnej stronie jego Ferrari wytrzymało tylko garstkę okrążeń. W ten sposób technika oszczędziła mu długiego popołudnia – już po starcie błyskawicznie spadł z drugiego miejsca na siódme i czekała go jeszcze trudniejsza przeprawa niż zespołowego partnera. Charles Leclerc spędził samotne popołudnie w drodze po czwarte miejsce, prawie minutę za zwycięzcą – i w dniu swoich 50. urodzin Mattia Binotto nie miał dodatkowych powodów do świętowania. Po raz pierwszy od majowej GP Hiszpanii żaden kierowca Scuderii nie stanął na podium.

Biorąc pod uwagę kłopoty z przyczepnością i zmuszeniem opon do pracy, na razie nie wiązałbym spadku formy Ferrari z nową dyrektywą FIA, jasno wykluczającą sprytne sposoby obchodzenia limitu chwilowego spalania paliwa. W wyścigu głównym powodem mizernego tempa były kłopoty z ogumieniem, natomiast porównanie okrążeń kwalifikacyjnych Bottasa i Vettela prowadzi do ciekawych wniosków. Po pierwsze, Ferrari wciąż nadrabiało czas na prostych, a po drugie Vettel wyraźnie zyskiwał także w szybkich łukach pierwszego sektora. To dowodzi, że Scuderia postawiła na relatywnie większy poziom docisku, co rzecz jasna przełożyło się na względnie słabsze odczyty w punktach pomiaru prędkości. Ponadto w samochodzie Leclerca poranny wyciek oleju w sobotę wymusił założenie starej jednostki napędowej – w drugiej specyfikacji, używanej od GP Hiszpanii do GP Belgii włącznie. Skorzystanie z najnowszej, trzeciej specyfikacji, oznaczałoby karne przesunięcie na starcie.

Więcej odpowiedzi na zagadki związane z podejrzeniami konkurentów poznamy podczas dwóch ostatnich tegorocznych weekendów. Na pewno jest za wcześnie na tak mocne słowa, jak te z ust Verstappena – o oszukiwaniu. Takie oskarżenia nie padały, gdy Mercedes cieszył się gigantyczną przewagą, zwłaszcza w trybie kwalifikacyjnym, gdy Red Bull i Renault w epoce V8 co rusz wprowadzali kolejne rozwiązania na granicy prawa. Dopóki nikogo nie złapie się za rękę, nie wypada szermować takimi oskarżeniami. Zresztą czy Formuła 1 nie przypomina nieco klimatów z „Wielkiego Szu”? – Graliśmy uczciwie: ty oszukiwałeś, ja oszukiwałem – wygrał lepszy – tak tytułowy bohater skwitował wygraną z młodym adeptem szulerki.

Wracając do decydującego o mistrzostwie świata wyścigu, Hamilton chciał oczywiście przypieczętować tytuł wygraną. Alternatywna strategia jednego postoju – przed wyścigiem zapowiadana jako najlepsza – nie wystarczyła, by obronić się w końcówce przed szarżującym Bottasem. Przed spadkiem na trzecie miejsce uratowały Lewisa żółte flagi, wywieszone po długiej prostej – tam w pułapce żwirowej po eksplozji tarczy hamulcowej utknął samochód Kevina Magnussena. Trzecia pozycja Verstappena potwierdza jednak coraz wyższą formę Red Bulla – siódme w tym sezonie podium zostało wywalczone mimo uszkodzeń samochodu (końcówka przedniego skrzydła, odłamany fragment podłogi) oraz nerwów przed startem: kolejny raz w tym roku trzeba było zmienić tylne skrzydło, gdyż w ostatniej chwili wykryto podejrzane pęknięcie.

Dobrą formę Red Bulla podkreślił regularny Alexander Albon: również pogruchotanym samochodem przebił się z ostatniej pozycji po starcie na piątą, mimo że musiał zastosować oryginalną strategię. W sobotnim treningu jego jedyny komplet opon twardych został uszkodzony – pojawiło się pęknięcie w warstwie gumy, spowodowane zbyt niskimi temperaturami. Ponieważ problem pojawił się w przypadku ogumienia, które zostało już wykorzystane, firma Pirelli nie mogła zastąpić tego zestawu świeżym. Tak oto Albon został bez twardych opon na wyścig, w którym poza nim z tej mieszanki skorzystał każdy sklasyfikowany kierowca.

Solidność Albona jest złą wiadomością dla chłopaków z Toro Rosso. Pierre Gasly nie może chyba liczyć na rychły powrót do Milton Keynes, a w przypadku Daniiła Kwiata nie ma co już mówić o jakiejkolwiek nadziei. Rosjanin drugi raz z rzędu zaliczył pięciosekundową karę na ostatnim okrążeniu wyścigu, wypadając przez to z punktowanej dziesiątki. Tym razem było to szczególnie bolesne, bo Kwiat stracił dziesiątą pozycję, na którą awansował uczestnik starcia z nim, Sergio Pérez. Dzięki temu to Racing Point ma o jeden punkt więcej niż Toro Rosso, co rzecz jasna może przełożyć się na kilkumilionową różnicę w premiach na koniec sezonu.

Wyniki Grand Prix USA: 1. Bottas; 2. Hamilton; 3. Verstappen; 4. Leclerc; 5. Albon; 6. Ricciardo; 7. Norris; 8. Sainz; 9. Hülkenberg; 10. Pérez; 11. Räikkönen; 12. Kwiat; 13. Stroll; 14. Giovinazzi; 15. Grosjean; 16. Gasly; 17. Russell; 18. Magnussen.

Nie ukończyli: Kubica, Vettel.

Klasyfikacja kierowców: 1. Hamilton (381); 2. Bottas (314); 3. Leclerc (249); 4 Verstappen (235); 5. Vettel (230); 6. Albon (84); 7. Sainz (80); 8. Gasly (77); 9. Ricciardo (46); 10. Pérez (44); 11. Norris (41); 12. Hülkenberg (37); 13. Kwiat (34); 14. Räikkönen (31); 15. Stroll (21); 16. Magnussen (20); 17. Grosjean (8); 18. Giovinazzi (4); 19. Kubica (1); 20. Russell (0).

Klasyfikacja konstruktorów: 1. Mercedes (695); 2. Ferrari (479); 3. Red Bull (366); 4. McLaren (121); 5. Renault (83); 6. Racing Point (65); 7. Toro Rosso (64); 8. Alfa Romeo (35); 9. Haas (28); 10. Williams (1).

4 KOMENTARZE

  1. Moim zdaniem Lewis w tym roku w kwali jest tak słaby, bo zmienił się balans aerodynamiczny po zmianach w przednim skrzydle. Auta są bardziej podsterowne, a on tego nie lubi. Bottas oczywiście się rozwija i robi dobrą robotę w soboty, ale wyścigowego kunsztu brakuje w niedziele dlatego Lewis wygrał o 6 wyścigów więcej. Czasówka w GP usa to wielki zawód, ale ostatecznie nie mialo to znaczenia, bo Ferrari same z walki wypadły a różnice w top2 były tak niewielkie, że tylko przeskoczenie tej dwójki dałoby korzyści, sam start z p3 nic nie zmieniłby.

    Albon jak najbardziej zasługuje na drugi rok w Red Bullu i chyba taka zostanie podjęta decyzja. Gasly to nawet w toro rosso teraz nie pokazuje za duzo, wiec pewnie z braku zastępców przejeździ rok czy dwa w toro rosso i skonczy jak wielu z akademii byków. to jednak małe zmartwienie, jesli w 2020 regularnie nie włacza się w walce o zwycięstwa i o jakies szanse walki o tytuł, to Maxa w 2021 chyba juz tam nie bedzie. wtedy kto dla nich mialby jeździc. zakontraktowanie Vettela to cofnięcie się w rozwoju, ponieważ Maks jest szybszym kierowcą od Seba, a obaj popełniają jeszcze blędy i maja dziwne incydenty.

  2. Tak wszystkich rozgrzał ten sezon i kolejny już 6 tytuł Lewisa, że nawet ekwador nie napisał komentarza;)
    Pora umierać! Lewis wygrał sam ze sobą, Botas sam ze sobą przegrał. I tyle o sezonie 2019.
    Co do oskarżeń Ferrari o oszustwo, to brytyjczycy, a w F1 brytyjskie zespoły są mistrzami w materii oszukiwania i rzucania oskarżeń. Jeśli sami stosują coś na granicy przepisów, to są innowacyjni, sprytni, po prostu brytyjska inżynieria. Inni = włosi to oszuści.
    Może mierzą innych swoją miarą.
    Wspomnę zdrady/oszustwa sprzed i z 2 Wojny (kilka), a w F1 McLaren: 1998 hamulce, akcja DC na SPA, 2007 i Nigel Stepney i… Red Bull, jak pisałeś, 4 lata innowacji.
    A palenie oleju, zaczęło Mercedesowi przeszkadzać, dopiero kiedy Ferrari zaczęło też spalać olej (2017-18). Jakoś nikt nie narzekał w 2014-15 na tryb kwalifikacyjny silników Mercedesa i chmury dymu palonego oleju przy wyjazdach z pitu.
    Ten tekst z wielkiego szu jest rewelacyjny, tak działa F1. Zwłaszcza pod dyrekcją techniczną Rossa Brawna (Pat Symonds chyba też coś robi dla F1/FOM/FIA), to powinno być /może jest/ motto regulacji technicznych F1.

    • W imię zasady ” co nie jest zabronione – jest dozwolone” Ferrari nie powinno się tym przejmować. Teraz redbull mówi o oszustwie a za kilka lat, o ile FIA tego nie zakaże, będzie to standard w każdym silniku a twórca tego systemu będzie kolejnym świetnym inżynierem który wymyślił coś ciekawego. To że FIA nie potrafi zmierzyć tak jak trzeba tego co chce zmierzyć to już nie problem Ferrari.
      Aktywne zawieszenia, kontrole trakcji, uginające się skrzydła czy dyfuzory już na nikim nie robią wrażenia a Max niech lepiej skupi się na sobie a nie ogląda się na innych. Czyżby chłopak zaczynał się frustrować sytuacją w redbull-u?
      Co chodzi o sezon to nie tyle co Lułis wygrał mistrzostwo co Ferrairi przegrało i przeraża mnie że nie wyciągają wniosków,
      pozdrawiam

Skomentuj ekwador15 Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here