Dobra mina do złej gry, czy faktycznie są powody do uśmiechu?

Piątek na Sepang przyniósł promyk nadziei tym, którzy liczą na pierwszą od zeszłorocznej Grand Prix Belgii porażkę Mercedesa. Obiecujące tempo pokazało Ferrari, ale mimo tego szans na pokonanie „Srebrnych Strzał” należy upatrywać przede wszystkim w problemach mistrzów świata, aniżeli w lepszym tempie konkurencji. Czyli dokładnie tak, jak przy okazji poprzedniej porażki.

Tym razem na drodze do kolejnego dubletu mogą stanąć problemy techniczne, o które nietrudno w piekielnych, tropikalnych warunkach. Mercedes był najszybszy w obu sesjach, ale bólu głowy ekipie przysporzyły problemy w samochodzie z numerem 44. Zaczęło się od kłopotów z telemetrią i w porannej sesji Lewis Hamilton przejechał tylko cztery okrążenia. Zespół kazał mu zatrzymać się na torze, by ochronić potrzebną na wyścig jednostkę napędową. Po południu mistrz świata przejechał mniej więcej połowę dystansu pokonanego przez rywali, ale i tak okazał się najszybszy – jako jedyny zszedł poniżej bariery minuty i 40 sekund.

Strata czasu na torze (zespół musiał odłączyć silnik i skrzynię biegów, usuwając usterkę w układzie dolotowym) zrobiła swoje. – Pod względem ustawień nie robiliśmy żadnych zmian – mówił Hamilton. – Jadę tym, co mam. Jesteśmy daleko od tego, czego potrzebuję.

Co prawda drugi w popołudniowym treningu Kimi Räikkönen uzyskał swój najlepszy czas na używanym komplecie opon, a duet Mercedesa na świeżych Pirelli, ale wzmianka o ustawieniach powinna być poważnym ostrzeżeniem. Nie tylko dla Ferrari, ale też dla Nico Rosberga…

Długie przejazdy wyglądały obiecująco dla Scuderii, ale zespół z reguły jeździ w piątki z mniejszym obciążeniem paliwa niż rywale. Jednak nawet przy takim założeniu Williams nie może spać spokojnie: jak podkreślał w czwartek Felipe Massa, stracili swoją przewagę jeśli chodzi o prędkości na prostych i niższe zużycie paliwa. Do tego Ferrari wykonało gigantyczne postępy po stronie jednostki napędowej i efekty zimowej pracy być może zobaczymy w sobotę i niedzielę.

Nie pozbierał się za to Red Bull. W drugiej sesji Daniel Ricciardo miał kłopoty z jednostką napędową (silnik pracował na pięciu cylindrach), a tuż przed jej końcem Daniił Kwiat zjechał do garażu z usterką skrzyni biegów. Podczas popołudniowej konferencji prasowej Cyril Abiteboul z Renault, usadzony przez FIA pomiędzy Christianem Hornerem i Franzem Tostem, dał wyraźnie do zrozumienia, że jeśli jego firma nie poradzi sobie w obecnej formule silnikowej i obecność w F1 nie przysłuży się jej reputacji, to Renault może wycofać się z F1. Niezła ironia, skoro francuski producent chyba najgłośniej gardłował za wprowadzeniem hybrydowych jednostek V6 turbo.

To stwierdzenie Abiteboula naturalnie podsunęło Hornerowi gotową odpowiedź na pytanie o wypowiedź Helmuta Marko na temat możliwego odejścia Red Bulla z F1, mimo zobowiązania do startów do sezonu 2020. – Możemy znaleźć się w sytuacji, w której zostaniemy zmuszeni do odejścia ze sportu – tłumaczył Christian. – Jeśli Renault się wycofa, to zostaniemy bez dostawcy silnika. Mercedes nie dostarczy Red Bullowi silnika i raczej nie znajdziemy się w sytuacji, która umożliwi nam korzystanie z jednostek Ferrari.

Na razie Renault i RBR zarzekają się, że pracują pełną parą nad rozwiązaniem problemów. Kwestia odpowiednio płynnego dostarczania mocy została na razie poprawiona dzięki powrotowi do mapowanie jednostki z zimowych testów. Krok wstecz, żeby pójść naprzód (albo żeby nie pogrążać się jeszcze bardziej) – nie jest to idealna sytuacja dla dominującego nie tak dawno zespołu. Na razie wszystko wskazuje na to, że Red Bull utknął w okolicach czołówki drugiej ligi: ekstraklasa to Mercedes, w pierwszej lidze biją się Ferrari i Williams, a dopiero za nimi błąka się RBR – chociaż zobaczymy, co zdziała Lotus. Natomiast McLaren może odetchnąć z ulgą: dzięki Manorowi, który powinien zmieścić się w 107% najlepszego czasu Q1, Fernando Alonso i Jenson Button może nie staną w ostatnim rzędzie na starcie.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here