Na podium stanęli dziś trzej kierowcy z trzech różnych zespołów, korzystający z trzech różnych jednostek napędowych. Jeden z nich rozpoczął rywalizację z alei serwisowej, drugi ma auto odstające na co najmniej pół sekundy od konstrukcji trzech konkurencyjnych ekip, a zwycięzca uśmiecha się najszerzej w całej Formule 1 i nie pozwala spać spokojnie swojemu zespołowemu partnerowi, czterokrotnemu mistrzowi świata.

Owszem, karty rozdała dziś pogoda i Marcus Ericsson, ale Grand Prix Węgier można sobie śmiało oprawić w ramki i powiesić nad łóżkiem. Rzadko się zdarza, żeby wyścig trzymał w takim napięciu od początku do końca, a obsada wszystkich miejsc na podium ważyła się dosłownie do ostatnich metrów. To świetna reklama dla całego sportu i już wiem, że wakacyjna przerwa będzie nam się wyjątkowo dłużyła…

Zastanawiam się, po co w ogóle debatować nad „uzdrowieniem” Formuły 1. Jedyne, nad czym można się zastanawiać, to jakość realizacji TV. Odpowiedzialni za to panowie z FOM nie zawsze nadążali za wydarzeniami na Hungaroringu – na przykład powtórki wypadku Nico Hülkenberga czy ujęcia Kamuiego Kobayashiego po defekcie układu paliwowego w jego Caterhamie pokazano dobre kilka minut po tym, jak na monitorach z informacjami dla dziennikarzy widniały już komunikaty o stojących na poboczu samochodach.

Ciekawe, kto Waszym zdaniem najbardziej zasłużył na miano bohatera wyścigu. Czy Lewis Hamilton, który drugi raz z rzędu po defekcie w kwalifikacjach przebił się na najniższy stopień podium, chociaż na pierwszym okrążeniu, nie mając możliwości rozgrzania hamulców i opon ani poznania warunków na torze podczas okrążenia rozgrzewkowego prawie rozbił samochód w Zakręcie 2?

Czy Fernando Alonso, który przejechał ponad 30 okrążeń na jednym komplecie miękkich opon – w dodatku był to używany wcześniej zestaw – i zdołał utrzymać drugą pozycję, najlepszą w tym sezonie? Czy może Daniel Ricciardo, który co prawda skorzystał na pierwszej neutralizacji i ostatecznie miał najlepszą strategię z całej czołówki, ale i tak musiał błysnąć niebywałym kunsztem, aby wykorzystać przewagę świeżych opon na torze, który wybitnie nie sprzyja wyprzedzaniu?

Gdy w połowie wyścigu Hamilton wyprzedził Jean-Erica Vergne’a po zewnętrznej Zakrętu 4, w biurze prasowym rozległy się brawa. Jedynie dziennikarz francuskiego magazynu „Auto Hebdo” przytomnie zauważył: – Cóż, Mercedesem wyprzedził Toro Rosso.

Jednak Nico Rosberg nie potrafił nawet tego – wcześniej przez pięć okrążeń nie był w stanie skutecznie zaatakować Vergne’a, zjechał na swój drugi pit stop i praktycznie pożegnał się z marzeniami o zwycięstwie.

Głośniejszy i bardziej zasłużony aplauz wzbudziły manewry Ricciardo w końcówce wyścigu. Tak jak w Kanadzie, wyszedł na prowadzenie trzy okrążenia przed metą, tym razem bezlitośnie wykorzystując przewagę ogumienia. Atak na Hamiltona od zewnętrznej Zakrętu 2 był fantastyczny – za to wyprzedzony na wyjściu kierowca Mercedesa wyciągnął odpowiednie wnioski i na ostatnim kółku przypilnował w tym fragmencie toru szarżującego Rosberga. Naprawdę niewiele brakowało, a to lider mistrzostw stanąłby na podium, po odrobieniu 25 sekund straty na ostatnich trzynastu okrążeniach.

Po raz pierwszy w tym sezonie najwyżej sklasyfikowany kierowca Mercedesa był dopiero trzeci. W chaotycznym wyścigu, w którym kluczowym momentem była neutralizacja po kraksie Ericssona, przyszli mistrzowie świata trochę się pogubili, co zresztą potwierdził Niki Lauda, tłumacząc wydanie Hamiltonowi polecenia zespołowego, nakazującego przepuszczenie jadącego na trzy postoje Rosberga.

Byłem w szoku, że zespół mnie o to poprosił – mówił Lewis. – To, że miał o jeden pit stop więcej do wykonania, nie oznaczało, że ja jechałem w innym wyścigu. Gdybym go puścił, miałby szansę na ucieczkę i po swoim pit stopie mógłby mnie znowu wyprzedzić. I tak się do mnie nie zbliżył, a nie zamierzałem specjalnie odpuszczać i tracić dystansu do Fernando i Daniela, żeby poprawić jego pozycję.

Rozumiem, dlaczego Lewis pytał, czemu ma się zatrzymać na środku toru i przepuścić zespołowego partnera – mówił Lauda. – Mercedes przyzwyczaił się do jazdy na czele stawki i walki między swoimi kierowcami. Ten wyścig był zupełnie inny, sytuacja zmieniała się z minuty na minutę. W stresie zespół powiedział Lewisowi, żeby przepuścił Nico. To było w panice, niepotrzebna decyzja. Co z tego, Lewis i tak to zignorował i z mojego punktu widzenia nic złego się nie stało.

Pamiętam, jak po „Multi-21” w zeszłorocznej GP Malezji opinia publiczna wieszała psy na Sebastianie Vettelu, który zignorował zespołowe polecenie i wyprzedził Marka Webbera. Teraz przeważają głosy wsparcia dla Hamiltona, który także zignorował instrukcje swoich szefów. Jednak nawet bez tłumaczenia Laudy różnie oceniam te dwie sytuacje. Vettel postąpił wbrew konkretnym ustaleniom i wykorzystał fakt, że Mark nie spodziewał się ataku. Lewis nie zareagował na wezwanie, które po prostu było niepotrzebne, podejrzane i dziwne.

Zajmując trzecią lokatę, Hamilton powtórzył wyczyn Vettela, który w GP Abu Zabi 2012 także stanął na najniższym stopniu podium po starcie z alei serwisowej (wykorzystując m.in. okazję do zmiany przełożeń w skrzyni biegów, co obecnie jest zabronione). Z kolei Rosberg mimo startu z pole position nie zmieścił się w pierwszej trójce – jak zawsze na Hungaroringu. Do tego jeszcze nigdy nie udało mu się wygrać dwóch wyścigów z rzędu.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here