Na ten dzień czekali nie tylko polscy kibice i dziennikarze. Zainteresowanie, z jakim spotkał się powrót Roberta Kubicy w oficjalnej roli podczas weekendu Grand Prix, przyjęło charakter globalny. Dosłownie. Z jednej strony stało się tak ze względu na niewiarygodny talent 33-latka z Krakowa, z drugiej na stojącą za nim inspirującą historię pokazującą, że „wszystko jest możliwe”, a wreszcie dlatego, że to po prostu fajny, szczery do bólu facet o nietuzinkowej osobowości, który – gdy sytuacja tego wymaga – potrafi ironizować jak mało kto. Niewątpliwie trening z jego udziałem stanowił wielkie wydarzenie dla całej Formuły 1.

Kawa o poranku
Od czego by tutaj zacząć, żeby nikogo nie przestraszyć, a tych, którzy widzieli tylko wyniki, zachęcić do przeczytania tej lektury? Muszę przyznać, że mam z tym podobny kłopot, jak nasz rodak ze zbalansowaniem samochodu Williamsa. Jedno i drugie jest praktycznie niewykonalne. No dobrze, spróbujmy może na miękko, od strony emocjonalnej, w końcu takie powroty nie są w Formule 1 na porządku dziennym. – Spodziewałem się większych emocji. Tymczasem nie były one tak intensywne jak wtedy, gdy testowałem samochód F1 po raz pierwszy od wypadku. Czy nawet w trakcie testów w Abu Zabi – stwierdził krakowianin, z miejsca pokazując, że natura profesjonalisty bierze górę nad emocjami.

Pomimo problemów, z jakimi przyszło mu się dzisiaj zmierzyć, Kubica z miejsca wszedł w rytm, który dla tej klasy zawodnika jest czymś równie oczywistym, jak dla większości ludzi filiżanka kawy o poranku. – Nie jeżdżę zbyt często, ale wszystko staje się coraz bardziej naturalne. Jedyne czego mi brakuje – jeśli w ogóle czegoś mi brakuje – to fakt, że nie jeżdżę regularnie, lecz co dwa miesiące – oznajmił Kubica, w morzu minusów znajdując nawet pewne plusy. – Myślę, że wykonałem to, o co mnie poproszono i jestem zadowolony ze swojej pracy. Wiem, że byłem dziewiętnasty, ale czasami priorytety są inne. Biorąc pod uwagę to, że warunki były kiepskie, a zbalansowanie samochodu koszmarne, poradziłem sobie całkiem nieźle.

Cudu brak
Jeśli ktoś liczył na cud lub na to, że – ot tak – zadziała magia nazwiska, Robert łupnie ostrogami i nagle wyciśnie z FW41 jakiś niewiarygodny wynik, to spotkało go zapewne gorzkie rozczarowanie. Prawda może być okrutna, ale co tam. Sęk w tym, że F1 jest nadzwyczaj skomplikowanym sportem, w którym kierowca jest – ważnym, ale nie jedynym – składnikiem sukcesu. Nie trzeba daleko szukać, spójcie na Fernando Alonso, który od lat uchodzi za jednego z najlepszych (jeśli nie najlepszego) kierowców i jakoś nie był (nie jest) w stanie samodzielnie odczarować McLarena. Jeśli samochód jest kiepski, to nawet największy geniusz nie jest w stanie pomóc. A już na pewno nie jednego dnia. To praca na miesiące. – Wiemy, co jest naszą największa bolączką i rozpoczęliśmy projekt, który powinien nam pomóc w jego zrozumienie, a potem rozwiązaniu – podkreślał Polak.

Że jest źle, wiedzieliśmy od dawna. Śliski i wietrzny tor w Montmelo uwypuklił tylko wszystkie bolączki samochodu stajni z Grove. Całą kaskadę problemów, z którymi na co dzień zmagają się Lance Stroll i Siergiej Sirotkin. Zadanie Roberta polegało na sprawdzeniu przygotowanych przez zespół poprawek i przekazaniu informacji zwrotnych na ich temat.

Walka i zakłopotanie
W trzech przejazdach na supermiękkich oponach polski kierowca pokonał 23 okrążenia (plus jedno instalacyjne na pośrednich), tocząc nierówna walkę z nerwową naturą Williamsa. – To była trudna sesja ze względu na potężne problemy z balansem. Spodziewaliśmy się tego, choć ich skala trochę nas przerosła. Było to dla mnie szokujące. Czułem się zakłopotany tym, że było tak trudno, i że w niektórych miejscach jadę tak wolno. Więcej zrobić się jednak nie dało – mówił krakowianin.

Oglądając ujęcia z kokpitu, łatwo można było dostrzec nerwowość na wejściu w zakręty, większe i mniejsze korekty kierownicą lub ogólniej rzecz ujmując – walkę o przetrwanie. Nic dziwnego, że na jednym z okrążeń tył Williamsa wymknął się Robertowi spod kontroli.

Osiągi? Jakie osiągi?
To wprawdzie „tylko” piątek, ale rzut oka na tabelę z czasami nie zostawia złudzeń jeśli chodzi o możliwości maszyny z Grove. – Osiągi? Zanim w ogóle zaczniemy o nich myśleć, musimy rozwiązać cały szereg problemów – z rozbrajającą szczerością oceniał Kubica. – Ślimacze tempo to jedno, ale druga sprawa jest taka, że nie byłem w stanie utrzymać samochodu na torze. A chodzi o to, żeby choć w minimalnym stopniu ułatwić życie podstawowym kierowcom. 

Nie mam zielonego pojęcia, kiedy te puzzle uda się poskładać (i czy w ogóle). Wiem natomiast, że Robert Kubica wykonał dzisiaj jeszcze jeden krok (który to już raz?) dobitnie świadczący o tym, że warto żyć marzeniami. Mam nadzieję, że zbliża go on do tego ostatecznego celu, jakim jest powrót w roli kierowcy wyścigowego. Nie tylko dlatego, że dla niego nie ma rzeczy niemożliwych. On po prostu należy do tego świata.

P.S.
Na koniec jeszcze wypowiedź w stylu tych, za które kibice tak bardzo kochają Roberta. Zapytany, czy jest dla niego ważne, że był szybszy od Lance’a Strolla, odparł krótko: – Nie. Znam swoją wartość. Nie muszę patrzeć na czasy.

2 KOMENTARZE

Skomentuj Leaf427 Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here