Ricciardo zaimponował już podczas listopadowych testów w Abu Zabi. Wśród debiutantów wyglądał niczym stary wyga.

Nie zazdroszczę Jaime Alguersuariemu. Owszem, fajnie jest realizować dwie największe pasje swojego życia, czyli w jego przypadku ścigać się w Formule 1 i miksować muzykę w najmodniejszych klubach w Barcelonie. Jednak coś mi mówi, że pierwsze z tych zajęć już niedługo zostanie sprowadzone do roli miłych wspomnień, o których za jakiś czas przeczytamy w poświęconej byłym kierowcom Formuły 1 rubryce „Co się stało z…?” w miesięczniku „F1 Racing”.

Toro Rosso ma uchodzić za wylęgarnię talentów i poligon dla kierowców, którzy docelowo mają walczyć o laury w barwach „głównego” zespołu Red Bull Racing. Jednak, jak parę dni temu napisał Jacek Kasprzyk, obecny duet z Faenzy musi raczej skupić się na obronie foteli przed Danielem Ricciardo. Dwudziestoletni Australijczyk perfekcyjnie wykorzystuje szansę w postaci występów w piątkowych treningach.

Po siedmiu weekendach Grand Prix porównanie wypada nadzwyczaj korzystnie: jedynie w Chinach Ricciardo zanotował większą niż 0,4 sekundy stratę do etatowego zawodnika zespołu (w Szanghaju był nim Sebastien Buemi). Raz uzyskał lepszy czas od Szwajcara i dwa razy był szybszy niż Alguersuari. Jasne, to tylko piątkowe testy, ale już przy okazji jazd dla debiutantów na Yas Marina w listopadzie zeszłego roku Ricciardo pokazał tempo godne pełnoprawnego zawodnika Grand Prix, a nie wystraszonego pierwszoroczniaka ze znikomym doświadczeniem.

Kiedy Alguersuari podczas kwalifikacji na Circuit Gilles Villeneuve po raz drugi z rzędu nie zdołał wyjść z Q1, pomyślałem sobie, że jego czas w Formule 1 naprawdę zbliża się do końca. Od razu zaznaczam, że moim zdaniem absolutnie nie jest najgorszym kierowcą w stawce, tylko po prostu ma pecha: na jego fotel czyha ktoś, kto może zrobić lepszy użytek z jego wyścigowej maszyny. Wystarczy zresztą przejrzeć historię ruchów kadrowych w Toro Rosso aby dojść do wniosku, że obecny duet może nie dotrwać do końca sezonu w niezmienionym składzie. W 2007 roku bez żalu pożegnano się ze Scottem Speedem, który od Grand Prix Węgier ustąpił miejsca Sebastianowi Vettelowi, a dwa lata później dokładnie w tym samym punkcie sezonu Alguersuari zastąpił Sebastiena Bourdais.

Osobiście uważam, że obaj „zastępcy” – Vettel i Alguersuari – zbyt wcześnie dostali pełny etat w Formule 1. Dziękować mogą Red Bullowi za wsparcie i szansę, ale nawet najlepszy wujek może się w końcu wkurzyć. Vettel świetnie wykorzystał daną mu szansę, choć jeśli przypomnimy sobie końcówkę sezonu 2007 i początek 2008 w jego wykonaniu… Myślę, że w przypadku innego zespołu i innego układu zaczęto by poważnie rozważać zastępstwo.

Jaime jednak na razie nic nie wygrał i na to się nie zanosi. W 2009 roku wsiadł do Toro Rosso bez żadnego przygotowania jeśli chodzi o jazdę samochodem Formuły 1 i jak na takie warunki, nieźle sobie poradził. Od tamtej pory upłynęło jednak dużo wody w Wiśle i czas najwyższy zacząć zdradzać przebłyski formy. Ósme miejsce w Kanadzie może nie wystarczyć – choć pomogło zatrzeć przykre wrażenia z kwalifikacji. Jednak nie bez znaczenia był start z alei serwisowej, na deszczowych ustawieniach, które z pewnością pomogły mu w szarży po pierwsze w sezonie punkty.

Czyhający na jego fotel Ricciardo startuje w tym sezonie w World Series by Renault i z dwoma zwycięstwami na koncie zajmuje czwarte miejsce w punktacji. Do końca zmagań ma jeszcze cztery starty. Trzy kolejne nie kolidują z Grand Prix Formuły 1, a ostatni – na Circuit de Catalunya – pokrywa się w czasie z GP Japonii. Priorytety są jasne, bo Australijczyk opuścił już pierwszą tegoroczną rundę World Series, rozgrywaną w ten sam weekend co GP Chin. Nie jest jednak wykluczone, że kiedy nadejdzie czas rywalizacji na Suzuce, kokpit Toro Rosso z numerem startowym 19 będzie już na stałe należał do niego, a Alguersuari będzie mógł w pełni skupić się na DJ-owaniu.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here