Dla kogoś, kto zaczynał pasjonować się Formułą 1 w późnych latach 80., Niki Lauda był pierwszym wielkim bohaterem wyścigów. Gwiazda Ayrtona Senny miała dopiero rozbłysnąć, Alain Prost miał już co prawda niezłą kolekcję tytułów i zwycięstw, ale przecież pamiętny sezon 1984 przegrał z austriackim weteranem. Tymczasem Lauda… To był ktoś – przez duże „K”. Wymknął się śmierci w czasach, w których niemalże co roku jeden z kierowców tracił życie na torze. Z podróżą powrotną z zaświatów uporał się w zaledwie sześć tygodni – i wrócił nie w domowe pielesze, tylko do kokpitu Ferrari. Z obandażowanymi nadgarstkami, krwawiącymi bliznami na głowie i płucami zniszczonymi toksycznym dymem z płonącego wraku, w pierwszym starcie na Monzy był najszybszy spośród wszystkich kierowców Scuderii. Pokonał Claya Regazzoniego i zatrudnionego już w jego miejsce Carlosa Reutemanna, którzy – cytując samego Nikiego – „przez cały czas się ścigali, a nie leżeli w szpitalu”.

Tytułu nie obronił, ale w 1976 roku odniósł dwa ważne zwycięstwa. Pokazał, że determinacja i siła charakteru przesuwają granice niemożliwego daleko poza horyzont wyobraźni, a w finale sezonu wykazał się niebywałą odwagą cywilną i udowodnił, że gardzi nadmiernym, bezsensownym ryzykiem. Za nic miał sobie opinie innych, po prostu robił to, co sam uważał za słuszne i dobre.

Na pewno nie był uzależniony od zwyciężania i smaku sukcesu – przekonał o tym wszystkich właśnie decyzją w deszczowej Grand Prix Japonii 1976. Nie był też uzależniony od samego ścigania – wszak decyzję o (pierwszym) zakończeniu kariery podjął w trakcie treningów przed Grand Prix Kanady 1979 i od razu po krótkiej rozmowie z szefem Brabhama, Berniem Ecclestone’em, opuścił tor.

Bezpośredni, szczery do bólu, gardzący kłamstwem, głupotą i drobnymi gierkami. Nie bał się mówić tego, co myśli – i za nic miał sobie autorytety. Ronowi Dennisowi wytknął kompleks niższości. Po pierwszym teście w Ferrari porównał samochód do kupy gnoju. Enzo Ferrari nie dostał zawału tylko dzięki nieznajomości angielskiego – usłużny tłumacz w osobie Piero Lardiego podpowiedział Nikiemu, by nieco złagodził swoją fachową wypowiedź. Ecclestone’owi podczas pamiętnego weekendu w Kanadzie powiedział po prostu, że znudziło go głupie jeżdżenie w kółko po torze. Bernie pochwalił go za podjęcie dobrej decyzji.

Niki był nieprzeciętnym twardzielem, ale nie cynikiem. Oczywiście zarzucano mu gruboskórność za pozornie skandaliczną wypowiedź po tragedii na Zandvoort w 1973 roku, gdy przy płonącym wraku samochodu Rogera Williamsona zatrzymał się tylko David Purley, który jako jedyny – wobec skandalicznie biernej postawy służb porządkowych – bezskutecznie próbował ratować kolegę. Lauda wyjaśnił na łamach swojej autobiografii „Do piekła i z powrotem”, że inni kierowcy nie widzieli stojącego na poboczu samochodu Purleya, a jedynie sylwetkę kierowcy, który próbował ugasić pożar – jak się domyślano, własnego samochodu. Wokół kręcili się porządkowi, wyścig nie został przerwany, więc w głowach innych zawodników pojawiło się przekonanie, że sytuacja była opanowana. Stawiając czoła natrętnemu reporterowi i jego napastliwym pytaniom, Lauda wypalił: – Nie jestem strażakiem, tylko kierowcą wyścigowym. Dlatego się nie zatrzymałem. Wówczas nie wiedział jeszcze, że Williamson spłonął żywcem w swojej maszynie, chociaż samo uderzenie w barierę przeżył niemal bez szwanku. W swojej książce Niki napisał, że był to najczarniejszy dzień w jego karierze.

Trzy lata później z płonącego Ferrari wyciągnęli go koledzy z toru: Brett Lunger, Guy Edwards, Harald Ertl i Arturo Merzario, który najpierw zanurkował w płomienie i rozpiął pasy bezpieczeństwa, a tuż po wydobyciu kierowcy kopniakiem odrzucił z ogniska oderwany zbiornik paliwa.

Wiele o charakterze Laudy mówiło jego zachowanie odnośnie samej kraksy i odniesionych obrażeń. Stać go było na najlepszych chirurgów plastycznych, ale wolał zapuścić włosy i nosić czapeczkę, z której zresztą uczynił źródło niebagatelnych dochodów – w 2009 roku przyznał, że logo nad daszkiem warte jest ponad milion euro. – Ludzie poprawiają sobie cycki i tyłki, ale ja nie czuję takiej potrzeby. Jest powód, dla którego tak wyglądam. Niektórzy są brzydcy, bo tacy się urodzili. Ja miałem wypadek. Wszystko działa tak jak trzeba, więc nie muszę niczego poprawiać.

Gdy dziennikarze zdołali go namówić, by na potrzeby materiału o jego historii odwiedził zakręt Bergwerk, gdzie doszło do pamiętnej kraksy, po przybyciu na miejsce skomentował krótko: – No tak, piekarnik. Jeden z kolegów podrzucił na poboczu toru świńskie ucho i Lauda wybornie się bawił, udając że je znajduje i przymierza sobie do głowy. Dystans do świata, do samego siebie…

Niki doskonale znał swoją wartość i ostro negocjował lukratywne kontrakty, chociaż jego niemal ascetyczny tryb życia nie pochłaniał milionów. Kiedy Ron Dennis namówił go do powrotu w barwach McLarena, po ponad dwóch latach poza torem, władze zespołu kwestionowały wartość umowy, biorąc pod uwagę brak pewności co do formy kierowcy. Lauda odpowiedział krótko: – Płacicie dolara za moje umiejętności za kierownicą, resztę za moją osobowość.

Surowo oceniał ludzi, przez pryzmat własnych wartości. Gdy prowadził tajne negocjacje z Renault na temat kontraktu na sezon 1985 – Dennis chciał mu obciąć wynagrodzenie o połowę, chociaż Lauda zmierzał po mistrzostwo świata – nabrał podejrzeń co do biznesowej sprawności szefa francuskiej ekipy. Gérard Larrousse przez całe dziesięć minut rozważał, czy ma wysłać po Nikiego helikopter, więc skoro tak błaha sprawa zajmowała mu tak dużo czasu, to co ze skomplikowanym zadaniem prowadzenia ekipy F1?

Kiedy już podjął decyzję o definitywnym zakończeniu kariery, Ecclestone próbował namówić go na starty w Brabhamie bajońskim wynagrodzeniem na poziomie sześciu milionów funtów – odchodzący do Williamsa Nelson Piquet zarabiał zaledwie trzy z hakiem. Co na to Lauda, poza tym, że tym razem miał już szczerze dość ścigania? – Ludzie pomyśleliby, że jestem łasym na pieniądze idiotą, a żona zamknęłaby mnie w psychiatryku. Poza tym sam nie potrafiłbym spojrzeć sobie w oczy.

Rozmowy dotyczyły sezonu 1986. Wiosnę tego roku, gdy Lauda odpoczywał już na zasłużonej emeryturze, nowy lider Brabhama, Elio de Angelis, uległ wypadkowi podczas testów na Paul Ricard. Od samochodu odpadło tylne skrzydło. Włoch śmiertelnie zatruł się dymem w płonącym wraku samochodu, chociaż w samej kraksie doznał tylko złamania obojczyka i niegroźnych oparzeń pleców…

Ze świecą szukać takich postaci jak Lauda – nie tylko w obecnej, także w tej dawniejszej Formule 1. Skoncentrowany na doskonaleniu siebie i samochodu, szanujący swoich wielkich rywali – Jamesa Hunta czy Alaina Prosta. Będzie cholernie brakowało jego zwięzłych uwag, nierzadko sowicie doprawionych czarnym humorem. To był facet trochę nie z tej ziemi.

W „Pulp Fiction” Winston Wolf powiedział córce właściciela złomowiska: „Because you are a character, doesn’t mean that you have character”. Niki Lauda był i miał. Po prostu.

4 KOMENTARZE

  1. Dziękuję za artykuł.
    Nie wszystko co robił i mówił pracując dla Mercedesa mi się podobało, ale bez dwu zdań miał wielkie serce do F1, wielkie serce do walki.
    Spoczywaj w pokoju.

  2. Niki Lauda to pruski ksenofob i rasista. Nikt w telewizji niemieckiej mu nie zwrócił uwagi że obraził Polaków Roberta Kubicę czyli standard niemieckiej miłości.
    Niki Lauda Polacken Kubica Skandal

Skomentuj Zamoyski Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here