Zdjęcie klasowe na zakończenie sezonu 2012. Kto był największym bohaterem tegorocznej rywalizacji?

Kontynuując zapoczątkowaną rok temu tradycję, zapraszam do lektury stuprocentowo subiektywnej oceny głównych bohaterów sezonu 2012. W zestawieniu ująłem dziesięciu kierowców, którzy swoimi występami zrobili na mnie największe wrażenie w tegorocznych walce na dwudziestu torach całego świata. Jasne, że o ostatecznej kolejności w tabeli mistrzostw świata decydują tylko i wyłącznie punkty, ale Formuła 1 nie zaczyna się i nie kończy tylko na ich liczeniu.

W przypadku każdego spośród 25 zawodników, którzy w tym roku wystartowali w przynajmniej jednym wyścigu, starałem się wziąć pod uwagę nie tylko zdobyte punkty i końcową lokatę w mistrzostwach, ale także szeroko pojętą klasę, jaką mógł się pochwalić w zakończonym niedawno sezonie. Brałem pod uwagę błędy, wykorzystanie potencjału samochodu, postawę na tle zespołowego kolegi i wiele innych czynników, które w moim osobistym mniemaniu pozwalają pokusić się o ocenę całorocznej pracy. Efekty oceńcie sami, zapraszam serdecznie do dyskusji i kulturalnej wymiany poglądów w komentarzach.

10. Romain Grosjean (Lotus)
(półmetek 2012: 7. lokata)

Trzy miejsca na podium czy kolizje, do zliczenia których prawie zabrakło palców obu dłoni? Co dla Was jest ważniejsze przy ocenie kierowcy, który za kierownicą Lotusa E20 zdobył ponad dwa razy mniej punktów od zespołowego kolegi? Fakt, był nim były mistrz świata Kimi Räikkönen, ale enigmatyczny Fin zaliczył dwuletnią przerwę od jazdy autami jednomiejscowymi i trudno się oprzeć wrażeniu, że przez ten czas nieco „zardzewiał”. W kwalifikacyjnych pojedynkach wyszedł praktycznie remis, ale punktów nie zdobywa się w sobotę…

Nie mam nic przeciwko widowiskowo i agresywnie jeżdżącym kierowcom, ale trudno się oprzeć wrażeniu, że w przypadku Grosjeana problemy z okiełznaniem szybkości sprawiają, że bilans zysków i strat przechyla się na niekorzystną stronę. Pamiętajmy jednak o tym, że łatwiej jest wyeliminować błędy u szybkiego kierowcy niż zrobić mistrza z zawodnika, który jeździ bezbłędnie, za to powoli. Tego ostatniego nie można zarzucić urodzonemu w Genewie Francuzowi, stąd umieszczam go w pierwszej dziesiątce i mam nadzieję, że w przyszłym roku znajdzie się wyżej.

9. Felipe Massa (Ferrari)
(2011: poza pierwszą 10., półmetek 2012: poza pierwszą 10.)

Na półmetku sezonu 2012 w moim prywatnym arkuszu ocen Felipe Massa zajmował miejsce gdzieś w końcówce trzeciej dziesiątki. Nie szkodzi, że w stawce było tylko 24 zawodników – lepsze wrażenie od Brazylijczyka robiło kilku „piątkowych” kierowców, w rodzaju Valtteriego Bottasa czy Jules’a Bianchiego. W pierwszych 10 Grand Prix drugi zawodnik Ferrari zdobył tylko 23 punkty (wobec 154 Alonso) i na półmetku rywalizacji był 14. w klasyfikacji kierowców.

Przy całorocznej ocenie nie można jednak nie wziąć pod uwagę drugiej połowy sezonu – awansował o siedem pozycji, zdobywając 99 punktów. Trudno o większy kontrast: od regularnych porażek z liderem ekipy i radością z każdego zdobytego punktu po wizyty na podium i ogrywanie Alonso w kwalifikacjach. Tylko czy nie można było tak od początku sezonu? Albo przyzwyczajenie do tegorocznego, wymagającego samochodu Ferrari zajęło mu zbyt dużo czasu, albo potrzebował stabilności psychicznej w postaci pewności, że Scuderia nie zostawi go po sezonie 2012 na lodzie. Każdy z tych powodów sprawia, że kierowca nie może być materiałem na mistrza – ale, jak Massa udowodnił choćby na Interlagos i w Austin, pojedyncze występy na naprawdę wysokim poziomie są wciąż możliwe. Wówczas przypomina się sezon 2008, kiedy Felipe walczył o mistrzowski tytuł. Wydaje się, że tamte czasy minęły wraz z wypadkiem na Hungaroringu w 2009 roku, ale miło było się przekonać, że Massę stać jeszcze na dobrą jazdę. Przy okazji pomógł Scuderii w wygraniu niezwykle prestiżowego starcia z McLarenem w klasyfikacji konstruktorów. Stawką było co prawda miano pierwszego przegranego, ale zawsze lepiej pokonać odwiecznego rywala niż z nim przegrać.

8. Sergio Pérez (Sauber)
(2011: poza pierwszą 10., półmetek 2012: 6. lokata)

Zastanawiam się, kto miał rację: Ferrari, twierdząc, że Pérez ma jeszcze za małe doświadczenie, aby startować w czołowym zespole, czy może McLaren, który postanowił zaryzykować. Owszem, trzy miejsca na podium za kierownicą Saubera to imponujący wynik, ale… zespołowy partner Kamui Kobayashi, który po sezonie 2012 stracił miejsce w F1, wcale nie został „zniszczony” przez Meksykanina (Japończyk zdobył 60 punktów wobec 66 zespołowego partnera, dziewięć razy pokonał go w kwalifikacjach). Jeszcze większe „ale”: od ogłoszenia przejścia do McLarena „Checo” nie zdobył ani jednego punktu, niejednokrotnie po dość grubych czy amatorskich błędach. W tym czasie Kamui zdołał stanąć na podium…

Coś mi mówi, że jak na razie to Ferrari miało rację – swoją drogą mieli więcej informacji, wszak Pérez był adeptem ich akademii rozwoju młodych kierowców. „Checo” na pewno stoi przed życiową szansą, ale deklaracje walki o mistrzowski tytuł w sezonie 2013 mogą świadczyć o tym, że zaczyna tracić kontakt z rzeczywistością. Szkoda, bo wygląda na to, że potrafi naprawdę szybko pojechać, a co do błędów – patrz Grosjean. Na pewno jedna rzecz wyszła mu świetnie: przekonał jeden z najlepszych zespołów w stawce, że nadaje się na wypełnienie luki po Lewisie Hamiltonie. Tylko za ten wyczyn powinien zasługiwać na miejsce w pierwszej dziesiątce każdego podsumowania sezonu 2012. Zobaczymy, co dalej z tym zrobi. Teraz wszystko w jego rękach (i głowie).

7. Nico Hülkenberg (Force India)
(półmetek 2012: poza pierwszą 10.)

Żałuję, że w sezonie 2013 nie przekonamy się, co Hülkenberg mógłby zdziałać za kierownicą McLarena. W tym roku był dla mnie najlepszym kierowcą zespołów ze środka stawki – i w ekipie tego kalibru pozostanie, chociaż nie jest wykluczone, że rok w Sauberze będzie tylko przystankiem w drogę do Maranello. Wówczas Nico nie będzie już żałował, że Martin Whitmarsh wybrał Péreza (z wizją potencjalnych nowych umów sponsorskich z meksykańskimi partnerami).

Przyznam szczerze, że nastawiałem się na nieco inne zakończenie rywalizacji wewnątrz ekipy Force India. Paul di Resta po mocniejszym początku sezonu dał się jednak przyćmić zespołowemu partnerowi, który najwyraźniej potrzebował trochę czasu na ponowne wejście w wyścigowy rytm. Na papierze ich wyniki wyglądają podobnie, ale zdecydowanie lepsze wrażenie wywarł na mnie Niemiec. Bardziej agresywny styl jazdy lepiej odpowiadał wymaganiom stawianym przez tegoroczne samochody, a efektowne występy w końcówce sezonu – zwłaszcza na Interlagos, gdzie dwa lata temu zabłysnął zdobyciem pole position, po czym musiał ustąpić miejsca w Williamsie Pastorowi Maldonado) – przekonały mnie do umieszczenia go na tak wysokiej pozycji. W pierwszej dziesiątce zmieścić się mógł tylko jeden kierowca Force India, a biorąc pod uwagę dość wysokie oczekiwania wobec di Resty (przynajmniej z mojej strony), nawet dorównanie mu przez Hülkenberga wzbudziłoby mój podziw – a co dopiero pokonanie go. Przejście do Saubera to niby krok w bok (zwłaszcza, że autor udanej konstrukcji C31 James Key pracuje już dla Toro Rosso), ale – jak wspomniałem wcześniej – może to być pośredni etap w drodze ku czemuś o wiele lepszemu.

6. Mark Webber (Red Bull)
(2011: 8. lokata; półmetek 2012: 5. lokata)

Czy szóste miejsce zdobyte przez kierowcę Red Bulla w sezonie 2012 może usprawiedliwić jego obecność w pierwszej dziesiątce zawodników, którzy zrobili na mnie największe wrażenie? Zwykło się mawiać, że kierowca jest tak dobry, jak jego ostatni występ, ale po pierwsze akurat w Brazylii Australijczyk w kwalifikacjach i wyścigu uzyskał lepszy wynik niż jego zespołowy partner, a po drugie mam dość dobrą pamięć…

Pamiętam na przykład, jak wyglądała rywalizacja wewnątrz ekipy Red Bulla na początku sezonu, kiedy RB8 był po prostu jednym z szybkich samochodów w stawce, a nie dominującą siłą. Kiedy do osiągania wyników potrzebna była jazda na 100%, kiedy walka z rywalami wymagała przede wszystkim powalczenia z autem – wówczas to Webber spisywał się lepiej. Można zrozumieć jego decyzję, kiedy latem zdecydował się na odrzucenie oferty Scuderii. W tamtym momencie był wyżej sklasyfikowanym kierowcą Red Bulla i wiedział, że jeśli złoży swój podpis na kontrakcie z Ferrari, to jednocześnie jego szanse na mistrzowski tytuł spadną do zera. Wiemy, że i tak okazały się minimalne i kto wie, czy Australijczyk nie wyszedłby lepiej, przechodząc do Maranello – nawet na jeden sezon. Jego kariera w czołowym zespole i tak nie potrwa o wiele dłużej, choć pierwsza część sezonu 2012 pokazała, że nawet jeśli nie jest kierowcą błyskotliwym, to potrafi uzyskiwać solidne wyniki. Pytanie tylko, czy na początku tego roku to Webber był taki mocny, czy Vettel taki słaby?

5. Jenson Button (McLaren)
(2011: 1. lokata ex aequo z Vettelem; półmetek 2012: 8. lokata)

Anglik poszedł o krok dalej, niż zalecał były premier RP: nie tylko zakończył sezon zwycięstwem, ale także rozpoczął go od zdobycia 25 punktów. Niestety dla niego (i dla McLarena), po drodze przytrafiło się dość dużo koszmarnych, a w najlepszym razie bezbarwnych występów. Kłopoty z awaryjnością McLarena czy niekończące się przygody przy zmianie kół pozbawiły obu podopiecznych Martina Whitmarsha wielu cennych punktów. Kolejny raz mogliśmy się przekonać, że Button pod względem szybkości wyraźnie ustępuje Hamiltonowi, ale w ostatecznym rozrachunku – gdy liczy się suma zdobytych punktów – wcale nie musi być od niego znacznie gorszy. Po dwudziestu wyścigach sezonu 2012 dzieliły ich zaledwie dwa punkty, ale oczywiście trzeba otwarcie stwierdzić, że wskutek defektów lub wpadek zespołu Hamilton stracił o wiele więcej.

Ciekawe, jak Button poradzi sobie w roli lidera zespołu. Jeśli przyszłoroczny McLaren będzie szybki i bezawaryjny, stać go będzie na wysoką lokatę w mistrzostwach. Nie jest to jednak typ kierowcy-cudotwórcy, który z kiepskiego auta potrafi wyciągnąć rewelacyjne wyniki. Mimo tego, kolejny raz duży plus za solidność, na słabą środkową część sezonu można ostatecznie przymknąć oko…

4. Kimi Räikkönen (Lotus)
(półmetek 2012: 2. lokata)

Można, panie Schumacher? Ano, można. To, czego Michaelowi nie udało się osiągnąć w 58 startach po powrocie za kierownicę auta F1, Räikkönen wywalczył w 18. starcie z Lotusem – wygrywając w Abu Zabi, dzięki (kolejnemu) defektowi McLarena. Wcześniej sześć razy finiszował na podium i dzięki niesamowitej regularności ukończył sezon w pierwszej trójce. Punktów nie zdobył tylko w Chinach i niewiele brakowało, a przejechałby każde okrążenie sezonu 2012 – dopiero w Brazylii został zdublowany i pokonał o jedną rundę mniej, ale i tak jako pierwszy kierowca od czasów Nicka Heidfelda w sezonie 2008 ukończył każdy wyścig.

Niektórzy przypięli mu łatkę ciułacza, ale nie mogę się zgodzić z taką opinią. Nadrzędnym celem kierowcy startującego w Formule 1 jest zdobywanie jak największej liczby punktów i zawodnika, który się z tego wywiązuje, trudno określać negatywnie zabarwionym słowem. Czy ciułacz potrafi tak walczyć, jak Räikkönen z Schumacherem (który raczej nie słynie z ustępliwości na torze – chyba, że „broni” się przed Vettelem) na Spa czy Interlagos? Albo jak z zespołowym partnerem na Hungaroringu? Nie sądzę.

Umieściłbym go wyżej w moim zestawieniu, także z uwagi na jego niepowtarzalny, nie dający się podrobić styl – „zostawcie mnie w spokoju” czy „shit” na podium w Abu Zabi to tylko parę przykładów. Niestety dla Räikkönen, wyczyny aż trzech innych mistrzów świata stawiają ich wyżej w moim rankingu. Zastanawiam się jeszcze, co by było, gdyby Fin dogadał się z ekipą, od której zaczynał negocjacje przed powrotem do Formuły 1. Williams zwyciężył już w piątym wyścigu sezonu i nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że z lepszymi kierowcami ekipa Sir Franka mogłaby sprawić przynajmniej tak pozytywną niespodziankę jak Lotus…

3. Lewis Hamilton (McLaren)
(2011: 6. lokata; półmetek 2012: 3. lokata)

Moim zdaniem największy pechowiec sezonu 2012. Rok temu nie zmieścił się nawet w pierwszej piątce mojego zestawienia, ale „tegoroczny” Hamilton był zupełnie innym kierowcą. Gdzieś zniknęły idiotyczne błędy na torze, za to szybkość pozostała na miejscu. Zespołowy partner Jenson Button tylko trzy razy ruszał do wyścigu z lepszego pola, a gdyby – nienawidzę słowa „gdyby”, o czym zresztą piszę w najnowszym wydaniu miesięcznika „F1 Racing” – nie defekty i błędy zespołu, to on walczyłby z Vettelem o mistrzowski tytuł w Brazylii.

Policzmy: wpadka z tankowaniem w czasówce do GP Hiszpanii i start z ostatniego pola zamiast z pole position, do tego dwa defekty samochodu podczas jazdy na prowadzeniu w Singapurze i Abu Zabi. Problemów ze zmianą kół nawet już nie liczę, bo tylko w tych trzech wyścigach Hamiltonowi uciekło 71 punktów.

Po stronie Lewisa problem był tylko jeden: decyzja o zmianie zespołu, która może się okazać jednym z większych błędów w jego karierze. Chętnie odszczekam tę prognozę, bo kierowca jego kalibru nie zasługuje na męczarnie w sprzęcie ze środka stawki, ale… z jednej strony ciekawie będzie popatrzeć, jak sobie poradzi, a z drugiej nikt mu nie kazał odchodzić z McLarena. Kiedy Hamilton w dziecinny sposób tracił punkty – jak choćby w sezonie 2011 – zespół stał za nim murem. Wystarczył jeden sezon obfitujący w błędy i wpadki po drugiej stronie, plus groźba obniżki pensji o kilka milionów euro, i wychowanek ekipy wybrał „nowe wyzwanie”. To bardzo ładne określenie dla sytuacji, w której może się znaleźć największy pechowiec sezonu 2012.

2. Sebastian Vettel (Red Bull)
(2011: 1. lokata ex aequo z Buttonem; półmetek 2012: 4. lokata)

Fani mistrza świata znów będą mi wmawiać, że faworyzuję Alonso i Ferrari. Fani Alonso i Ferrari znów będą mi zarzucać, że faworyzuję Vettela. Pozwólcie, że nie będę na to zwracał uwagi. Dla mnie trzeci z rzędu tytuł mistrzowski w wykonaniu kierowcy Red Bulla wreszcie jest tytułem prawdziwym. Wiadomo, że tytuł to tytuł – zdobywa go ten, kto zgromadzi najwięcej punktów w całym sezonie – ale czytacie właśnie subiektywne podsumowanie, więc pozwólcie mi spojrzeć wstecz.

W 2010 roku Vettel dysponował najlepszym samochodem, a mistrzostwo wyszarpnął rzutem na taśmę z gardła Ferrari – nie tyle wygrał sezon, ile Scuderia go przegrała. Rok później przewaga Red Bulla była tak wielka, że mógł opuścić jedną piątą sezonu, a i tak nikt nie zdobyłby większej liczby punktów. Teraz musiał się naprawdę napracować. Można też powiedzieć, że nauka z sezonu 2009 nie poszła w las. Wówczas przez dużą część sezonu ekipa z Milton Keynes także dysponowała najlepszym samochodem, ale Vettel stracił zbyt dużo punktów po przeróżnych incydentach, aby nadrobić stratę do słabnącego Brawna z Buttonem w kokpicie. Teraz jesienna ofensywa przyniosła powodzenie i na konto Sebastiana powędrowały kolejne rekordy.

Po drodze pokazał, że do zdobywania solidnych punktów nie potrzebuje startów z pole position. Zademonstrował też, że w ogniu walki potrafi czasami stracić nerwy, ale kiedy na szali leżał trzeci z rzędu tytuł mistrzowski, Vettel poradził sobie z wyzwaniem. Wydaje się, że wreszcie zaczyna stawać się kierowcą kompletnym, a tym, którzy wierzą w jego nadprzyrodzone umiejętności za kierownicą, polecam przypomnienie sobie pierwszej części sezonu i wyniki uzyskiwane na tle Webbera. Ciekawe, czy uda mu się ustrzelić czwarty tytuł z rzędu…

1. Fernando Alonso (Ferrari)
(2011: 3. lokata; półmetek 2012: 1. lokata)

…a może tym razem Alonso będzie w stanie powstrzymać ofensywę z Milton Keynes i przypomnieć światu, że w Formule 1 istnieje jeszcze taka marka jak Ferrari – a nie tylko producent gazowanego napoju o smaku landrynek. Patrząc na wydarzenia sezonu 2012 wydaje się, że do szczęścia potrzebowałby tylko – i aż – odrobinę szybszego samochodu. Patrząc na męczarnie Scuderii podczas zimowych testów trudno było uwierzyć w widok czerwonego samochodu prowadzącego w Grand Prix Malezji, a jeszcze bardziej niewiarygodna była przewaga w punktacji, jaką Alonso miał na półmetku sezonu. Jednak to nie wystarczyło, aby obronić się przed tandemem Vettel-Newey.

Na temat postawy Alonso w sezonie 2012 napisano i powiedziano już wiele słów. Wśród nich przewijają się takie określenia, jak regularny, wyciskający siódme poty z samochodu, niesamowicie szybki… To wszystko prawda i rzeczywiście trudno się oprzeć wrażeniu, że w równorzędnych samochodach starłby Vettela w proch. Osobiście bardzo chciałbym się przekonać, czy tak rzeczywiście by było, jednak uczciwie oceniając tegoroczną formę Ferrari i Red Bulla, trzeba otwarcie przyznać, że mizerna różnica trzech punktów po 20 wyścigach świadczy o tym, że Alonso faktycznie wycisnął to, co mógł – a Vettel może dziękować Grosjeanowi…

O ile uwagi Alonso o niewystarczająco dobrej formie jego samochodu odbierałem pozytywnie – wszak zespół trzeba motywować do skutecznej pracy, jeśli samemu poświęca się jej w stu procentach – o tyle wzmianki o przegraniu tytułu w Belgii, a nie na Interlagos, już tak bardzo mi się nie spodobały. Aluzja do Grosjeana jest wyraźna, ale warto pamiętać, że gdyby – znów słówko-klucz – nie defekt w Lotusie podczas GP Europy i taka sama usterka w aucie Vettela, to finał walki o tytuł moglibyśmy obserwować już np. w Austin. Kierowcę oceniam jednak przede wszystkim przez pryzmat tego, czego dokonuje na torze – i tutaj, biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, bez cienia zawahania umieszczam na szczycie właśnie Alonso.

Zaskoczeni? Rozczarowani kolejnością lub brakiem takich kierowców, jak Maldonado, Kobayashi czy duet Mercedesa? Kilka brakujących nazwisk pojawi się jeszcze w zestawieniu największych rozczarowań sezonu 2012, a na Wasze przemyślenia pozostawiam miejsce poniżej…

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here