Szalony, chaotyczny weekend w Brazylii zakończył się jednym z najlepszych popisów Maksa Verstappena w karierze. Owszem, zadanie ułatwiła mu decyzja o pozostaniu na torze tuż przed neutralizacją i czerwoną flagą, ale Lando Norris trafił ze swoją opinią – „to szczęście, nie talent”, nawet jeśli miał na myśli tylko kierowców Alpine… – jak kulą w płot.

Verstappen w drodze po zwycięstwo z siedemnastego pola startowego (de facto z piętnastej pozycji, biorąc pod uwagę nieobecność Alexandra Albona na siódmym polu oraz spowodowaną awarią hamulców przygodę Lance’a Strolla na pierwszym okrążeniu rozgrzewkowym) popisał się fenomenalnym wyczuciem przyczepności oraz kontrolowaną agresją podczas przebijania się przez stawkę. Czwarty kolejny tytuł mistrza świata ma już na wyciągnięcie ręki – przy 62 punktach przewagi wystarczy mu obrona tej przewagi w Las Vegas. Po wizycie w stanie Nevada zostanie 60 punktów do zdobycia w Katarze (weekend sprinterski) oraz Abu Zabi, a przy remisie górą będzie Verstappen – Norris nie zdoła już wygrać większej liczby wyścigów niż rywal z Red Bulla.

Występ Verstappena był szczególnie bolesny dla dwóch zawodników. Norrisa można próbować bronić ustawieniami McLarena: skrzydło o średnim poziomie docisku, idealne w suchych warunkach, w których ekipa z Woking wywalczyła dublet w sprincie, zastąpiono egzemplarzem o dużym docisku. Pamiętacie narzekania na niskie prędkości maksymalne w wyścigu? Właśnie o to chodziło.

Z drugiej strony przy takiej liczbie błędów po stronie kierowcy żadna obrona nie ma sensu. Przegrany start (który to już raz?), wcześniej nerwy przy przerwanej procedurze startowej i pomyłka, która mogła go (i George’a Russella) kosztować karę czasową, wizyty poza torem na śliskiej nawierzchni – i szósta lokata na mecie, po kolejnym w trakcie tego weekendu oddaniu pozycji przez posłusznego Oscara Piastriego. Z pole position na szóste miejsce, tymczasem Verstappen z siedemnastego na pierwsze, z dwudziestoma sekundami przewagi… Max brutalnie zdusił jakiekolwiek marzenia Lando o tytule.

Drugim kierowcą pogrążonym na Interlagos przez Maksa jest oczywiście Sergio Pérez. Lepsza pozycja startowa została zmarnowana już na pierwszym okrążeniu, a później będący pod dużą presją Meksykanin bezskutecznie walczył o chociażby jeden punkt. Jako jedyny z „rodziny Red Bulla” nie powiększył swojego konta w niedzielę, a na jego korzyść działa już chyba tylko brak oczywistego kandydata, który mógłby go zastąpić u boku Verstappena.

Jak to często ostatnio bywa, w Brazylii nie obyło się bez kontrowersji wokół różnych decyzji sędziów czy dyrekcji wyścigu. Zaczynając od końca, kuriozalna wpadka Norrisa i Russella – ruszyli na kolejne okrążenie rozgrzewkowe po przerwaniu procedury startowej, mimo że należało oczekiwać na polach – nie zakończyła się karami sportowymi. Dostali po pięć tysięcy euro kary i po reprymendzie. Gapiostwo i nieprzestrzeganie przepisów oraz sygnałów od dyrekcji wyścigu wychodzi zatem dwa razy taniej niż przeklinanie na konferencji prasowej (Charles Leclerc za f-word dostał 10 tysięcy euro, w tym połowa w zawieszeniu na 12 miesięcy). Można tylko dodać, że ewentualne kary czasowe miałyby wpływ na klasyfikację wyścigu, gdyby były większe niż 5 sekund w przypadku Russella i 10 sekund u Norrisa (czyli co najmniej kara przejazdu przez boksy dla kierowcy McLarena).

Karami finansowymi dla zespołu zakończyła się także korekta ciśnień w oponach obu Mercedesów, gdy koła były już założone do samochodów. Tutaj sędziowie za okoliczność łagodzącą uznali małą ilość czasu – sygnał 10 minut podano niemal od razu po powrocie samochodów na pola startowe – a także konfigurację toru (dostęp do bramy z alei serwisowej na prostą startową, do tego brama nie została otwarta od razu). Kluczowy okazał się także fakt, że ciśnienia opon co do ich wartości dostosowano zgodnie z obowiązującymi parametrami. Sędziowie podkreślili, by nie traktować tego werdyktu jako precedens – w normalnych okolicznościach takie przewinienie powinno poskutkować karą sportową. Niemiecki zespół zdołał jej jednak uniknąć.

Reprymendę otrzymał także Carlos Sainz, za próbę dalszej jazdy samochodem, który sędziowie interwencyjni zaczęli już przygotowywać do usuwania z toru. Gdy zorientowali się, że kierowca wyjął kierownicę, zabrali się za mocowanie pętli do uniesienia auta przez dźwig. Tymczasem Sainz usłyszał przez radio, że zdaniem zespołu może jechać dalej – podjął zatem próbę odjazdu, stwarzając zagrożenie dla sędziów interwencyjnych. Sędziowie uznali, iż w ten sposób powstała potencjalnie niebezpieczna sytuacja, której zapobiec mógł wyłącznie zawodnik – lecz poprzestali na reprymendzie dla hiszpańskiego kierowcy z włoskiej ekipy.

W temacie dwóch sytuacji wokół Verstappena… Ta ze sprintu to automat, za szybka jazda w warunkach wirtualnej neutralizacji zasługuje na karę czasową i tutaj poprzestano rzecz jasna na minimalnym jej wymiarze, czyli na pięciu sekundach. Druga sprawa to zarzuty Maksa i obozu Red Bulla pod adresem dyrekcji wyścigu za późno wywieszone czerwone flagi po kwalifikacyjnej kraksie Strolla (tu należy podkreślić, bo nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę, że za kary odpowiada panel sędziowski, a decyzje typu neutralizacja czy czerwone flagi leżą po stronie dyrekcji wyścigu). Te zarzuty są całkowicie bezpodstawne: Leclerc wyrzucił Verstappena z pierwszej dziesiątki mniej więcej dwie sekundy po wywieszeniu żółtych flag po wypadku Kanadyjczyka. Do tego kierowca Astona Martina, nie zdając sobie sprawy ze skali uszkodzeń i na polecenie równie nieświadomego inżyniera, próbował wrócił na tor. Gdyby to się udało, Verstappen miałby szansę na jeszcze jedno okrążenie – a nawet natychmiastowa reakcja z czerwoną flagą nie dawała gwarancji, że Maksowi wystarczyłoby czasu na rozpoczęcie okrążenia pomiarowego po wznowieniu sesji. Kłania się tutaj pozycja garażu Red Bulla – na początku alei serwisowej.

Szkoda, że tego typu spory przeszkadzają nam w cieszeniu się tym, co podczas tego weekendu było najważniejsze. Czyste emocje podczas zawodów w trudnych warunkach, okraszone niespodziankami (jak podwójne podium Alpine czy podwójne punkty RB) oraz wyścigowym majstersztykiem Verstappena, doprawione dramatami w Williamsie czy Astonie Martinie – to jest esencja Formuły 1. Szkoda też, z punktu widzenia widowiska i rywalizacji, że kwestia mistrzowskiego tytułu jest już właściwie rozstrzygnięta – ale tutaj pretensje proszę kierować pod adresem Norrisa. Mając za rywala kierowcę pokroju Verstappena, nie można pozwolić sobie na najmniejszy błąd…

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here