Jeden z najbardziej znanych sloganów reklamowych mówi, że Red Bull dodaje skrzydeł. W Formule 1 prawda jak zwykle leży pośrodku, a może nawet po drugiej stronie. Jeśli przyjrzymy się plejadzie kierowców, którzy przewinęli się przez rozwojowy program, rządzony twardą ręką przez doktora Helmuta Marko, to uzbieramy znacznie większą grupę takich, którym skrzydła zostały podcięte.

Ciekawe jest to, że stosunkowo niedawno Red Bull mógł przebierać w swojej młodzieży jak w ulęgałkach. Zawsze był to program, w którym przetrwali tylko ci, którzy byli w stanie wytrzymać ogromną presję i potrafili sprostać wymaganiom doktora Marko – niespełnionego kierowcy wyścigowego, który co prawda wygrał 24h Le Mans w sezonie 1971, ale rok później w pechowym incydencie podczas Grand Prix Francji stracił lewe oko.

Junior Red Bulla zawsze musiał być czujny, bo na jego miejsce czaił się zastęp innych chętnych. Awanse wewnątrz programu, przesunięcia, degradacje i „wyroki śmierci” zdarzały się często – ale za czasów, kiedy zarządzana przez Marko pula talentu na to pozwalała. Jeśli miałbym wskazać moment, w którym ławka rezerwowych zaczęła być zbyt krótka, to będą to okolice debiutu Maksa Verstappena i Carlosa Sainza w Formule 1. Później zdołano jeszcze dokonać zamiany Verstappena z Daniiłem Kwiatem, ale kolejne ruchy kadrowe Red Bulla nosiły już znamiona desperacji.

Zastanawiam się, czy skala talentu dwóch wspomnianych rekrutów – zwłaszcza Verstappena – nie podniosła jeszcze wyżej poprzeczki wymagań wewnątrz programu. Jeśli tak, to jest to sporym błędem. Taki talent rodzi się niezwykle rzadko, a ponadto należy go odpowiednio poprowadzić i ukształtować. Nie zawsze to się udaje.

Tak czy inaczej, dość szybko okazało się, że zaplecze kierowców Red Bulla stało się wyjątkowo mizerne. Do tego stopnia, że pod koniec sezonu 2017 swoją szansę w Toro Rosso otrzymał odstawiony nieco na boczny tor Pierre Gasly. Ściągnięto go z japońskiej serii Super Formula, gdzie trafił, bo nie zdołał przekonać Marko, że powinien trafić od razu do F1. To jeszcze pół biedy – niemal jednocześnie pod skrzydła Red Bulla trafił wyrzucony już przedtem z programu Brendon Hartley. Nowozelandczyk długo nie utrzymał się w F1, a kiedy się go pozbyto, sieci zostały zarzucone naprawdę szeroko. Po ucieczce Daniela Ricciardo z Red Bulla do Renault i przyspieszonym awansie Gasly’ego należało zapełnić oba fotele w Toro Rosso. Ściągnięto z powrotem Kwiata, a w ostatniej chwili ze szponów Nissana w Formule E wyrwano innego byłego członka programu młodzieżowego, Alexandra Albona.

Zaplecze nadal jest ubogie – co gorsza dla Red Bulla, niedawny protegowany Dan Ticktum nie spełniał pokładanych nadziei i pożegnał się już z programem. Chociaż kto wie, biorąc pod uwagę wydarzenia z poprzednich sezonów pokazują, że Anglik za jakiś czas może odebrać znacznie milszy telefon od Marko.

Problem Red Bulla polega na tym, że ich wirówka do odsiewania wyścigowych diamentów ma chyba jakiś defekt. Nawet kiedy dostarczano jej sporo surowca, pięknie oszlifowanych kamyczków było jak na lekarstwo. Co gorsza, nie utrzymywały się zbyt długo w rodzinie. Sebastian Vettel tuż po załamaniu zwycięskiej passy czmychnął do Ferrari – zresztą za jego wyścigowe wychowanie odpowiada nie tylko Red Bull, ale także BMW. Może nawet przede wszystkim BMW, skoro w ich barwach przyszły mistrz świata zaliczył debiut, a także zdobywał pierwsze szlify w wyścigach samochodowych.

Kolejny zwycięzca wyścigów w barwach Red Bulla, czyli Ricciardo, nie tylko przyczynił się do odejścia Vettela, ale też sam zmienił obóz, gdy tylko nadarzyła się taka możliwość – po wygaśnięciu dziesięcioletniego kontraktu, podpisanego u progu kariery. Ucieczki Vettela i Ricciardo z jednej strony pokazały, że istnieje życie poza Red Bullem (chociaż obaj nie zdołali jeszcze nawiązać do poprzednich sukcesów, startując w nowych barwach), a z drugiej pomogły obnażyć wspomnianą wyżej sytuację kadrową na zapleczu. Świeże miejsce w stawce znalazł sobie także Sainz i chyba dobrze na tym wyszedł – w przeciwieństwie do Red Bulla, który chyba zbyt pochopnie wypuścił go dobrowolnie z rąk.

Teraz wysiłki Red Bulla koncentrują się na Verstappenie. Można śmiało zakładać, że to pomogło Ricciardo w podjęciu decyzji o odejściu, także to przyspieszyło degradację Gasly’ego. W porządku, awans nastąpił zbyt wcześnie – może być tak samo w przypadku Albona – ale trzeba pamiętać, z jakiego kalibru kierowcą musi mierzyć się zespołowy partner Verstappena.

Zastanawiam się, jak poczuje się doktor Marko i reszta wierchuszki z Red Bulla, jeśli Verstappen odejdzie… Dziury po nim nie załata żaden obecny junior, a próba ściągnięcia uznanej gwiazdy spoza obozu „Czerwonych Byków” byłaby kolejnym dowodem porażki ich filozofii i podejścia. Krótko mówiąc, obnażyłaby bezsens utrzymywania juniorskiej ekipy oraz całego programu rozwojowego w niższych seriach.

Przez lata działalność Red Bulla wśród młodzieży mogła uchodzić za wzór skuteczności, ale w ostatnich paru latach znacznie lepiej i bardziej efektownie wygląda działalność Ferrari (Charles Leclerc) czy Mercedesa (Esteban Ocon i George Russell). Doktorze Marko, co się z panem dzieje?

Artykuł ukazał się w polskiej edycji miesięcznika „F1 Racing”.

Inne artykuły z „F1 Racing”:
PAŹDZIERNIK 2019: Rozwód na własnych warunkach
SIERPIEŃ 2019: Deszczowe przygody
LIPIEC 2019: Propozycja rewolucji
CZERWIEC 2019: Magia bohaterów z dzieciństwa
MAJ 2019: Dominacja, czyli zło konieczne
KWIECIEŃ 2019: Fenomen złudzeń
MARZEC 2019: Wiosenne ożywienie
LUTY 2019: Huragan świeżości
STYCZEŃ 2019: Nie zmarnować szansy

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here