Pogoń za króliczkiem (Ayrtonem Senną) w wykonaniu Nigela Mansella. W 1992 roku nie było „nitro”, nikt nikogo nie wyprzedził, ale rywalizację w Monako oglądało się z zapartym tchem.

Koncepcja ruchomego tylnego skrzydła (DRS), zapowiadanego jako cudowny sposób na zwiększenie atrakcyjności wyścigów, od początku mi się nie podobała. Razi mnie przede wszystkim sztuczność tego rozwiązania: kierowca naciska guzik, rywal nie może się bronić. Pierwsze wyścigi sezonu 2011 są dla mnie dowodem, iż ten patent jest zupełnie niepotrzebny.

W Monako czy Barcelonie system DRS nie zmienił nic lub prawie nic. W Turcji na długiej prostej do Zakrętu 12 manewrów wyprzedzania było bez liku, ale czy faktycznie można je tak nazwać? W wielu przypadkach do zamiany pozycji dochodziło w połowie strefy DRS, długo przed początkiem strefy hamowania. To ma być walka? Przypominało to raczej omijanie i czasami atakujący kierowca miał łatwiejsze zadanie niż przy dublowaniu aut z końca stawki, których kierowcy nie zawsze zwracają uwagę na niebieskie flagi czy światła.

Teraz, w Kanadzie, będziemy mieli aż dwa miejsca do „wyprzedzania”. Atakujący zawodnik będzie mógł aktywować DRS na dojeździe do nawrotu, a po jego pokonaniu otrzyma drugą szansę na prostej pomiędzy nawrotem i ostatnią szykaną. Moim zdaniem to już zupełnie niepotrzebne udziwnienie. Broniący się zawodnik siłą rzeczy musi zjechać do wewnętrznej na dohamowaniu przed nawrotem, a więc obiera mniej korzystny tor jazdy. Jadący prawidłową linią kierowca atakujący nie dość, że ma lepsze wyjście z nawrotu, to jeszcze może się wspomóc kolejnym użyciem DRS. Na takim torze jak Montreal podwójna strefa DRS jest całkowitym nieporozumieniem.

Tegoroczne wyścigi są wystarczająco atrakcyjne za sprawą nowych opon Pirelli. Dla mnie dobór właściwej strategii jeśli chodzi o dobór ogumienia, taktyczna walka tęgich głów na stanowiskach dowodzenia czy rola kierowcy w odpowiednim wykorzystaniu opon są o wiele bardziej bliższe duchowi wyścigów niż naciskanie guziczka na kierownicy, przyspieszające wyścigówkę niczym magiczne „nitro” w głupawych grach samochodowych. Faktycznie, jest więcej manewrów wyprzedzania, ale czy o to chodzi? Czasami sam pościg za rywalem, próba zmuszenia go do błędu, pokazywanie się w lusterkach, wywieranie presji psychicznej i próba zmęczenia przeciwnika są więcej warte dla kibica niż „proste” omijanie, które widzieliśmy w Stambule i prawdopodobnie zobaczymy też w Kanadzie.

Ktoś kiedyś porównał niewielką liczbę manewrów wyprzedzania w Formule 1 do piłki nożnej – czasami cały mecz czeka się na jednego gola, ale nawet niektóre bezbramkowe spotkania ogląda się fantastycznie. Być może, bo szczególnym fanem „kopanej” nie jestem, ale potrafię docenić świetną walkę na torze, w której nie doszło do zamiany pozycji. Pamiętacie Grand Prix Monako 1992 i walkę Ayrtona Senny z Nigelem Mansellem na ostatnich okrążeniach? Chłopcy nie mieli DRS, KERS i tym podobnych wynalazków, Anglikowi nie udało się wyprzedzić lidera, ale pojedynek oglądało się z zapartym tchem. Czasami nie chodzi o to, żeby złapać króliczka. Zwłaszcza przy pomocy tak kłusowniczych metod jak DRS.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here