W podwójnie punktowanym finale sezonu 2014 żaden z rywali nie może sobie pozwolić na błąd.

Po raz dwudziesty ósmy w trwającej od 1950 roku historii wyścigowych mistrzostw świata o losach tytułu zadecyduje ostatnia runda sezonu. Po raz pierwszy (i oby ostatni) będzie to podwójnie punktowany wyścig. Teoretycznie Lewis Hamilton musi tylko dopełnić formalności: niezależnie od wyniku zespołowego partnera Nico Rosberga, do pełni szczęścia wystarcza mu druga lokata. Biorąc pod uwagę formę Mercedesa, tylko awaria lub błąd mogą pozbawić go tytułu. Na szczęście to jest Formuła 1, którą kochamy między innymi za to, że potrafi być naprawdę nieprzewidywalna i od czasu do czasu płata efektowne figle. Spytajcie zresztą Fernando Alonso o GP Abu Zabi 2010 albo Hamiltona o końcówkę sezonu 2007.

Wojna o podwójne punkty toczyć się będzie na wielu frontach. Najważniejsza może się okazać psychika i jeszcze kilka miesięcy temu napisałbym, że właśnie dlatego przestrzegam przed zbyt wczesnym skreśleniem Rosberga. Jednak Monza, Soczi oraz Austin pokazały, że i na lśniącej zbroi Nico pojawiają się rysy. Do tego w walce o dołączenie do Damona Hilla, tworzącego jak dotąd jednoosobowy klub mistrzów świata, którzy są synami mistrzów świata, Niemiec potrzebuje czegoś więcej niż zwycięstwa. Matematyczne zawiłości najlepiej wyjaśnią dwie przejrzyste tabelki:

Trzymając się dzisiaj psychologicznej strony, wymiana ciosów rozpoczęła się już podczas czwartkowej konferencji prasowej. Brytyjscy dziennikarze wypytywali Lewisa o to, czy może coś zrobić, żeby walka między nim i Nico toczyła się czysto – skoro nie zawsze w tym sezonie tak było. – Nie sądzę – skwitował lider mistrzostw i dodał, że przed wyścigiem nie będzie żadnej specjalnej pogawędki na temat czystej walki. – Nie trzeba, omawialiśmy to już na początku roku i kilka razy w trakcie sezonu, przede wszystkim po Spa. Nie ma po co do tego wracać. Nie jesteśmy dziećmi i powinniśmy wiedzieć, co jest złe, a co jest dobre.

Na razie OK, ale oliwy do ognia dolał Rosberg. Czy miał coś do dodania? – Nie, tylko tyle, że Lewis może coś zrobić, żeby walka była czysta: czyli samemu pojechać czysto. Nie jest więc tak, że nie może niczego zrobić.

To tylko jeden z wielu psychicznych ciosów, którymi przez cały weekend okładać się będą zespołowi partnerzy. Większość z nich zostanie wymierzona z dala od naszych oczu. Lewis już mniej więcej wie, czego może się spodziewać. Siedem lat temu, walcząc o tytuł w pierwszym sezonie startów, mierzył się z mistrzem przeróżnych gierek. Nie wiem, czy pamiętacie, ale FIA przydzieliła do garaży McLarena specjalnych sędziów, którzy mieli pilnować równego traktowania Hamiltona i Alonso (to była farsa, bo każdy zespół potrafi zrobić „coś”, czego nie wychwyci żaden nasłany przez Federację obserwator). Wtedy im to szczęścia nie przyniosło, bo tytuł sprzątnął Kimi Räikkönen.

Rok później Hamilton znów przeżywał sporą presję, walcząc o tytuł w ostatniej odsłonie sezonu z Felipe Massą. Sytuacja była podobna do obecnej: zwycięstwo Brazylijczyka nie gwarantowało mu tytułu i Lewis musiał dojechać do mety na określonej pozycji. Tyle, że wtedy McLaren nie dominował w stawce – tak jak obecnie Mercedes. Wtedy presję wytrzymał i teraz już trzeci raz stanie do walki o tytuł w ostatniej rundzie (sezonu 2010 świadomie nie liczę, bo miał najmniejsze szanse z czwórki bijącej się o mistrzostwo w Abu Zabi – co innego, gdyby wtedy też były podwójne punkty…).

Rosberg po raz pierwszy gra o tak wysoką stawkę – być może też ostatni. Z tego duetu to on powinien mieć nerwy jak ze stali, ale wspomniane już przeze mnie wcześniej trzy przykłady z drugiej części tego sezonu pokazują, że niekoniecznie tak jest. Z drugiej strony jego zadanie jest proste: wygrać wyścig i liczyć na to, że któryś kierowca Williamsa wmiesza się między niego i Hamiltona (zakładając brak defektów…).

– Myślę, że psychicznie odczuwa mniejszą presję niż Lewis – mówi Massa, który sześć lat temu był w jego sytuacji. – Nie może się obawiać tego wyścigu. Jeśli się przestraszy, to może stracić na tym kilka dziesiątych sekundy. Lewis musi być za to bardziej dżentelmenem, a czasami nie jest mu łatwo nim być.

– Byłem w jego sytuacji [w 2007] i nie pozostaje w niej nic innego, jak wygrać wyścig i liczyć na to, że wszystko się ułoży – dodaje Räikkönen.

– Po raz pierwszy w życiu walczę o mistrzowski tytuł – mówi z kolei sam Rosberg. – Nigdy nie czułem się bardziej komfortowo niż w tym roku. Przed tym wyścigiem nie czuję strachu i wierzę, że mistrzostwo może być moje.

Co na to Hamilton? – Komfort jest zerowy, bo do zdobycia jest 50 punktów i czegoś takiego nigdy przedtem nie było w Formule 1. Mamy ostatni wyścig i nie wiadomo, co się wydarzy. Zamierzam walczyć o zwycięstwo. Zawsze osiągałem tu dobre wyniki: poza zeszłym rokiem zawsze startowałem z pierwszego rzędu albo stawałem na podium. Miałem też tu trochę pecha, szczególnie w sezonie 2012. Mam nadzieję, że tym razem pech nie odegra żadnej roli i jestem pewny, że zespół daje z siebie wszystko, żeby tak nie było.

Ciekawy komentarz na temat tego, który z bohaterów bardziej zasługuje na tytuł, wygłosił Massa: – Nie obchodzi mnie, czy wygra Lewis, czy Nico, ale moim zdaniem Lewis zasługuje trochę bardziej niż Nico. Wygrał więcej wyścigów, moim zdaniem miał chyba lepszy sezon.

Jedno jest pewne: tytuł zdobędzie któryś z kierowców Mercedesa (zresztą to żadna nowość). Wyścig w Abu Zabi będzie jednocześnie ostatnią szansą dla ustępującego mistrza świata, by poprawić statystykę i wygrać choć jeden wyścig. Jeśli Sebastian Vettel nie wygra na Yas Marina, to zostanie pierwszym od 1998 roku mistrzem, który w trakcie próby obrony tytułu nie triumfował w ani jednym wyścigu. Szesnaście lat temu Jacques Villeneuve zakończył rok z czystym kontem zwycięstw po tym, jak Renault zakończyło fabryczny program silnikowy i skończyła się dominacja Williamsa. Ostatnią szansę na wygraną w sezonie 2014 mają też Ferrari i McLaren: jeśli im się nie uda, to po raz pierwszy od 1980 roku obie ekipy nie posmakują zwycięstwa.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here