Niespełna 30 lat temu na Monzy, w pierwszym wyścigu rozegranym po śmierci Enza Ferrariego, ekipa z Maranello wywalczyła sensacyjny dublet – to był jedyny wyścig w całym sezonie 1988, którego nie wygrał McLaren. Teraz, na Hungaroringu, Scuderia mogła uczcić pamięć Sergia Marchionnego. Samochody Ferrari prezentowały wyborne tempo na suchym, rozgrzanym torze, ale deszczowe kwalifikacje ustawiły sytuację w wyścigu. Ruszający z pierwszego rzędu kierowcy Mercedesa nie dali ograć się na starcie i Lewis Hamilton popędził po zwycięstwo numer 67, zwiększając prowadzenie w mistrzostwach do 24 punktów – to niewiele mniej niż wartość jednego zwycięstwa.

Nie po raz pierwszy w tym sezonie założenia sprzed wyścigowego weekendu nie sprawdziły się w rzeczywistości. Na terytorium Mercedesa – w Kanadzie czy Wielkiej Brytanii – zwyciężał Sebastian Vettel. Obrońcy tytułu zakładali, że na Hungaroringu czeka ich niełatwa przeprawa i tak pewnie by było, gdyby nie mokre kwalifikacje. Prezent od natury potrafili wykorzystać, a jedyne, na co było stać Scuderię w niedzielę, to zepchnięcie Valtteriego Bottasa z drugiej pozycji.

Paradoksalnie, pierwszą przeszkodą w poważniejszym pokrzyżowaniu planów Mercedesa było udane pierwsze okrążenie w wykonaniu Vettela. Ferrari mądrze podzieliło strategię doboru opon: ruszający z czwartego pola Niemiec miał wykonać dłuższy przejazd na miękkiej mieszance, a obuty w ultramiękkie Pirelli Kimi Räikkönen miał zagrozić Mercedesom – niezależnie od ogumienia, które na start wybraliby Hamilton i Bottas (ostatecznie obaj ruszyli na ultramiękkiej mieszance).

Gdy duet Mercedesa obronił podwójne prowadzenie, jadący na czele Hamilton mógł skupić się przede wszystkim na pilnowaniu stanu swojego ogumienia. Z kolei Ferrari czekało, aż otworzy się okno na pierwszy (być może jedyny) pit stop, by ściągnięciem Räikkönena i groźbą podcięcia skłonić Mercedesa do wezwania na pas serwisowy Bottasa. I teraz gdyby Kimi jechał tuż za swoim rodakiem, to takie podcięcie miałoby większe szanse powodzenia. Jednak między nimi podążał Vettel, więc Valtteri miał bezpieczną poduszkę nad kierowcą, który miał mu zagrozić. Do tego doszła konieczność oczyszczenia wlotów powietrza do hamulców Ferrari, przez co pit stop trwał ponad pięć sekund. Ryzyko podcięcia zniknęło i Bottas po natychmiastowym zjeździe spokojnie utrzymał się przed Räikkönenem.

Hamilton skutecznie dbał o swoje ultramiękkie opony, a ich stanu na rozgrzanym Hungaroringu zespół bardzo się obawiał. Po swoim pit stopie Mercedes poinformował go, że brakuje mu trzech sekund do okna samochodu bezpieczeństwa za Vettelem. Tracił 13 sekund i musiał zredukować tę stratę do dziesięciu, by uniknąć ryzyka pozostania na drugiej pozycji, gdyby doszło do neutralizacji i Vettel zjechałby po opony. Ruch na torze nie pomagał Hamiltonowi, ale kierowca Mercedesa tak czy inaczej nie był w stanie sprawnie poradzić sobie ze zmniejszeniem tej straty. Trudno powiedzieć, do jakiego stopnia dbał o świeże miękkie opony, by bez problemu dojechać na nich do mety – ale ta faza wyścigu sugerowała, że na suchym torze Mercedes ustępował Ferrari.

Łatwo być mądrym po fakcie, ale jedyny pit stop Vettela mógł zostać wykonany dwa-trzy okrążenia wcześniej. Wówczas liderujący samochód Ferrari miał jeszcze bezpieczny zapas nad Bottasem – znów kwestia tak zwanego okna na pit stop. Na okrążeniu zjazdowym Vettela jego rywal wykręcił najlepszy na tym etapie czas okrążenia wyścigu, a na domiar złego problem z dokręceniem lewego przedniego koła przedłużył pit stop. Ferrari wyjechało za Mercedesem, a z przodu Hamilton mógł odetchnąć z ulgą. Bottas miał jeszcze zbyt świeże opony, by Vettel mógł mu skutecznie zagrozić. W tym momencie Sebastian musiał pogodzić się z myślą, że może powalczyć najwyżej o drugie miejsce. To tylko gdybanie, ale bez obecności Bottasa z przodu mógł spróbować wywrzeć presję na liderze i przynajmniej zmniejszyć stratę. Wyprzedzenie to oczywiście zupełnie inna kwestia, ale niewykluczone, że zdołałby go dogonić.

Tymczasem opony Bottasa słabły na tyle, że Räikkönen po drugim pit stopie dogonił walczący o drugą lokatę duet. Ferrari mogło pokusić się o skopiowane zagrania Mercedesa sprzed roku na tym samym torze, gdy Bottas puścił szybszego Hamiltona do walki ze Scuderią – a gdy Lewis nie poradził sobie z zadaniem, oddał koledze najniższy stopień podium. Ferrari tak nie postąpiło. W sumie głupio wyglądałaby sytuacja, w której Kimi poradziłby sobie z Valtterim, a Seb już nie. Jak wówczas zadbać o to, by Vettel zdobył więcej punktów?

Duet Ferrari ostatecznie poradził sobie z Bottasem, który po drodze, w drugim zakręcie, stuknął wyprzedzającego go Vettela. Ironicznie przywołując komentarze z obozu Mercedesa po Silverstone – czyżby celowo w niego wjechał? Spokojnie, to żart. Valtteri był z tyłu, miał mniejszy docisk i zużyte opony, a dodatkowo zawadził lewym przednim kołem o pobocze. Vettel miał szczęście.

Chwilę później Bottas znów pokpił sprawę. Zapomniał, że ma uszkodzone przednie skrzydło? W walce z Danielem Ricciardo miał mnóstwo miejsca po wewnętrznej Zakrętu 1, ale przód nie skręcił i ślizgający się Mercedes uderzył w Red Bulla. Wszystko skończyło się tak jak powinno, czyli czwartą lokatą dla Ricciardo i karą dla Bottasa.

Ostatecznie Fin wykonał kawał dobrej, zespołowej roboty w tym wyścigu, ale nie zapominajmy, że Mercedesowi też zależy na tym, aby także Bottas zdobywał jak najwięcej punktów. Reakcja na pit stop Räikkönena była zupełnie normalna, ale kolejny raz próba przeciągnięcia przejazdu na jednym komplecie opon skończyła się utratą wielu pozycji.

Mercedes może być dumny z końcówki pierwszej części sezonu. Jak zauważa chociażby Ross Brawn, Ferrari dysponuje minimalnie szybszym samochodem – a na pewno bardziej uniwersalnym i przewidywalnym. Po części tłumaczy to spokój Vettela, który mógł wygrać dwa ostatnie wyścigi przed przerwą, ale zamiast kompletu 50 punktów zdobył jedynie 18. Scuderia nie słynie z mocnych końcówek sezonu, ale ich obecna forma powinna tchnąć nadzieję w serca tifosi. O równych i dobrych osiągach Ferrari świadczą zresztą wyniki Räikkönena: pięciu podiów z rzędu Fin nie odnotował od swojego mistrzowskiego sezonu 2007.

Mam nadzieję, że żadna z dwóch czołowych ekip nie spuści z tonu w drugiej fazie zmagań. W pierwszej Mercedes ugrał więcej niż mógł się spodziewać, a w przypadku Ferrari możemy mówić o straconych szansach. Wystarczy jednak jeden wyścig, by sytuacja się odmieniła. Zdecydowanie nie możemy narzekać na ten sezon.

5 KOMENTARZE

  1. kierowca , który gubi punkty w głupi sposób nie będzie Mistrzem Świata-do tego trzeba mieć to coś, oprócz szybkości w nieodpowiednich momentach-to cały fenomen F1-najszybszy momentami nie był i nie będzie Mistrzem, chyba że dysponuje bolidem dominujacym. Nawet wyścigowa jazda to precyzja-dokładność, regularność-równe tempo i jazda na granicy możliwości samochodu-przez siebie czyli przez konkretnego kierowcę ustawionego, niekoniecznie najszybciej na 1,2,3,5,10 ,15,20 kółkach- aż dziwne , że wielu z dzisiejszej stawki jest to wyraźnie obce.
    Kwalifikacje?- Lewis pokazał co potrafi. A w juniorach przegrywał z Robertem ……

  2. Panie Mikołaju, zakładam, że w natłoku spraw wkradła się Panu mała literówka. To 67. zwycięstwo Lewisa, nie 77.

  3. Obawiam się, że Vettel pogrzebał swoje szanse na tytuł na Hockenheim (podobnie jak w Singapurze) a druga połowa sezonu to będzie tylko utrzymywanie bezpiecznej przewagi przez Hamiltona. Obym się mylił ale odrobienie 24 punktów do Lewisa, który notorycznie dojeżdża na podium – czego nie można powiedzieć o Sebie, będzie bardzo ciężkie.

Skomentuj ekwador15 Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here