Dla Lewisa Hamiltona tegoroczny rollercoaster trwa w najlepsze. Szalone zjazdy, ostra wspinaczka i tak bez końca. Po sukcesach w Monako i Montrealu mistrz świata zredukował deficyt punktowy z wcześniejszych wyścigów i wydawało się, że odzyskał kontrolę, tymczasem w Baku karta znowu się odwróciła i Anglik poniósł dotkliwe straty. Z kłopotów Lewisa skorzystał Nico Rosberg, z łatwością dorzucając do kolekcji piąte tegoroczne zwycięstwo.

Niczym Max
Wzmocniony dwoma sukcesami z rzędu, Hamilton przyleciał do Azerbejdżanu po trzecią wygraną. Podczas treningów Anglik demonstrował tak niebywałą pewność siebie i szybkość, że rywale mogli jedynie z zazdrością śledzić jego popisy na ulicznej pętli. Wszystko wskazywało na to, że pole position, a później zwycięstwo 31-latka będzie czystą formalnością. Niestety.

Zaordynowana po piątkowych zajęciach zmiana ustawień nie wyszła Hamiltonowi na dobre. Kwalifikacje od początku mu nie szły. Trzykrotny mistrz świata nie mógł złożyć szybkiego okrążenia, nie trafiał w wierzchołki zakrętów, przestrzeliwał punkty hamowania. Na domiar złego najpoważniejszy błąd przytrafił mu się w kluczowym momencie sesji. Po pierwszym sektorze Lewis był szybszy o niemal 0,3 sekundy, chwilę później nastąpiła jednak katastrofa. W prawym zakręcie numer dziewięć, znajdującym się na szczycie rozświetlonego oślepiającym blaskiem słońca podjazdu, Anglik „wykonał Verstappena”, trafiając prawym przednim kołem w betonową barierę. To był koniec jego marzeń o pole position.

Radio ga-ga
Pomimo dziesiątej lokaty startowej, z obrońcą tytułu należało się liczyć w niedzielę. Przewaga „Srebrnych Strzał” była bowiem na tyle wyraźna, że przy sprzyjającym obrocie spraw Lewis mógł pokusić się o niespodziankę. Tyle teorii, w praktyce sytuacja rozwinęła się bowiem zupełnie inaczej. Co prawda mistrz świata dosyć szybko piął się w górę stawki, zyskując kolejne pozycje, ale wkrótce jego postępy stanęły w miejscu. Nie tylko za sprawą niewłaściwego trybu pracy jednostki napędowej, ale również wibracji zmienionych po sobotniej przygodzie hamulców i ziarnienia opon. Kłopotów było zatem aż nadto, ale Hamiltona martwiła przede wszystkim mniejsza moc.

Rozpoczęło się prawdziwe „radio ga-ga”. W poszukiwaniu odpowiedniej sekwencji pokręteł Lewis zwrócił się o radę do zespołu. Sęk w tym, że w myśl przepisów, inżynier nie mógł mu podać gotowej recepty. Anglik musiał poradzić sobie sam.

– Mamy na kierownicy setkę różnych opcji, więc zapamiętanie wszystkich, bez względu na to, ile czasu bym na to poświęcił, nie jest możliwe – skarżył się na mecie Anglik. W sumie przyszło mu zmagać się z problemem przez kilkanaście okrążeń, co niewątpliwie wybiło go z rytmu i kosztowało znacznie więcej czasu niż straty wynikające z niewłaściwego trybu pracy jednostki napędowej (podobno tylko 0,2 sekundy na kółku).

Sytuacja wróciła zresztą później do normy, lecz na pościg za Sergio Pérezem i Kimim Räikkönenem było zwyczajnie za późno. Jak się potem okazało, Nico miał identyczne kłopoty i poradził sobie z nimi błyskawicznie, ale w przypadku Niemca chodziło o powrót do ustawień zmienionych przez niego chwilę wcześniej. Obyło się zatem bez frustrującego przedzierania się przez gąszcz przeróżnych konfiguracji na chybił-trafił.

Sztuka balansu
Co ciekawe, w krytyce komunikacyjnej prohibicji Anglik zyskał wsparcie Fernando Alonso, który stwierdził, że zakaz nie ma sensu. Odnosząc się do sprawy, Hiszpan podkreślił, że „kierowcy zostali wsadzeni do samochodów przypominających statki kosmiczne, a w razie potrzeby nie mogą liczyć na wsparcie ze strony zespołu”. Czy panowie mają rację? W tej kwestii bez dwóch zdań.

Majstrowanie przy ustawieniach samochodu pędzącego 350 km/h nie jest najszczęśliwszym pomysłem. To fakt, że królowa sportów motorowych stała się bardzo skomplikowana, czego widomym znakiem jest upstrzona do granic przyciskami i pokrętłami kierownica. Ale prawda jest też taka, że F1 zawsze stanowiła technologiczną awangardę sportów motorowych. W pewnym sensie jest to jej dziedzictwo. Z drugiej strony znajdą się pewnie tacy, którzy stwierdzą, że jeśli ktoś – mówiąc kolokwialnie – nie ogarnia, może przecież odejść.

Chodzi jednak o to, żeby w tym całym ambarasie znaleźć balans pomiędzy czynnikiem ludzkim a technologią. Nie chodzi oczywiście o prowadzenie zawodników za rączkę, ale w końcu wszyscy wolelibyśmy oglądać na torach F1 rywalizację z prawdziwego zdarzenia, a nie zmagania z technologią, czy nieżyciowymi przepisami. To jest jednak temat na przyszłość.

Tête-à-tête z kierownicą
Reguły wymagają zmian w wielu miejscach. Czasem mniejszych, czasem większych. W Baku Lewis narzekał na zakaz informacyjny, ale w Monako nie widział problemu z tym, że jadąc na skróty zyskał jakąkolwiek przewagę. Trzeba poprawić jedno i drugie, w przeciwnym razie F1 zacznie tracić tylko zainteresowanie widzów, ale również aktorów. Włącznie z tymi pierwszoplanowymi.

Można zżymać się na przepisy, ale są one takie a nie inne, więc trzeba zacisnąć zęby i robić swoje. Formuła 1 już od dawna jest sportem, w którym o sukcesie decydują niuanse. Dlatego tak ważne jest zadbanie o każdy szczegół i jeśli to konieczne, to cóż, Lewis, może czasami zamiast imprezy przydałoby się jednak małe tête-à-tête z kierownicą… Nie chcę nawet myśleć, co by się działo, gdyby chodziło o wyścig mający wyłonić mistrza świata.

Dobra karma
Tyle dygresji, wróćmy do wydarzeń na torze. Na początek kilka słów o zwycięzcy, który wobec kłopotów Hamiltona zgarnął w Baku wszystko, co było do zdobycia, kompletując swojego drugiego wielkiego szlema. Dzięki piątej wygranej w 2016 roku Nico oddalił się w generalce od Lewisa na 24 punkty. Do końca zmagań pozostało jeszcze mnóstwo czasu, więc sprawa tytułu jest szeroko otwarta, ale szczęście, karma czy jakkolwiek to nazwiemy sprzyja Rosbergowi. To fakt. Samo szczęście do detronizacji Anglika oczywiście nie wystarczy, więc jeśli Niemiec chce dopiąć swego, musi wspiąć się na wyżyny swoich umiejętności i pozostać tam, licząc przy okazji na to, że Hamiltonowi od czasu do czasu zadrży ręka lub powinie się w noga. W innym razie to się po prostu nie uda.

Masz wiadomość
Trzeba przyznać, że Pérez w niczym nie przypomina zawodnika, który w 2013 roku stracił posadę w McLarenie. W sumie dla niego wtedy dobrze się stało. Kiepska dyspozycja stajni z Woking w ostatnich latach to jedno, ale Meksykanin zyskał przede wszystkim czas na spokojny rozwój w środowisku Force India. Jak widać, w pełni wykorzystał tę szansę, z biegiem czasu wyrastając z „ubogiego krewnego” Nico Hülkenberga na tego bardziej perspektywicznego kierowcę, którym interesują się najpoważniejsi gracze.

Weekend w Azerbejdżanie jeszcze bardziej wzmocnił pozycję 26-latka, przynosząc mu siódme podium w karierze. Podczas treningu Pérezowi przytrafiła się wprawdzie bolesna wpadka, skutkująca wymianą skrzyni biegów, a co za tym idzie utratą pięciu pozycji na starcie, nie przeszkodziło mu to jednak w zaliczeniu najlepszej czasówki w karierze, uwieńczonej wywalczeniem drugiego rezultatu.

Pojawiło się pytanie, czy w niedzielę zdoła odrobić poniesione straty? Szybko okazało się, że tak. Po starcie Sergio za jednym zamachem zostawił w tyle Daniiła Kwiata i Felipe Massę, później skorzystał z kłopotów Daniela Ricciardo, a następnie skutecznie zatrzymał Hamiltona. Ponieważ jadącego przed nim Räikkönena czekała kara za błąd z przejechaniem przez białą linię na prostej startowej, Meksykanin nie musiał wyprzedzać, by zająć trzecie miejsce. Mimo wszystko na ostatnim okrążeniu przeskoczył „Icemana”, wysyłając obecnemu w Baku Sergio Marchionne wyraźny sygnał – jeśli szukasz następcy Kimiego, to czekam. Bo że mam fajne imię, to chyba jasne.

Nie to samo
Ano właśnie, czy Marchionne mógł być zadowolony z występu swoich kierowców w Azerbejdżanie? No cóż, sprawa jest jasna: Sebastian Vettel finiszował na drugiej, natomiast Räikkönen na czwartej pozycji. Niby nieźle, ale mówimy o ekipie Ferrari, której ambicje sięgają zdecydowanie wyżej. Włosi czekają na zwycięstwa.

Zresztą skalę rozczarowania świetnie ilustruje zestawienie ostatnich dwóch występów Seba. W obu przypadkach Niemiec zajął drugie miejsce, z tą jednak różnicą, że w Montrealu prawie do końca naciskał Hamiltona, natomiast w Baku nie miał żadnych szans na walkę z Rosbergiem. To jasno pokazuje, że powodów do ekscytacji ciągle brak.

Już po czasówce było jasne, że ściganie się z Mercedesem w Baku raczej nie wchodzi w grę. Wprawdzie w wyścigach „Czerwoni” zawsze skracają dystans, ale tym razem był on zbyt duży. 1,208 sekundy straty w porównaniu do 0,178 z Kanady nie pozostawiało złudzeń. Głównym problemem włoskiej stajni okazała się kiepska prędkość w wolnych zakrętach. Zresztą Vettel i Räikkönen przegrali kwalifikacje nie tylko z Rosbergiem, ale również z Pérezem i Ricciardo, ostatecznie zyskując po jednej pozycji za sprawą kary, która spadła na Meksykanina.

Czy aby na pewno?
W wyścigu Kimi dzięki wczesnej wymianie opon podciął Seba, przesuwając się na drugą lokatę. Tyle tylko, że napytał sobie biedy, przekraczając czterema kołami białą linię na wjeździe dla alei serwisowej, za co zarobił 5 sekund kary. W związku z tym przepuścił swojego niemieckiego kolegę, ale „głupi” błąd kosztował go jeszcze jedną lokatę – najniższy stopień podium ostatecznie bowiem przypadł w udziale Pérezowi.

Co do Vettela, to Niemiec najwyraźniej wyciągnął wnioski ze swoich tegorocznych doświadczeń i zakwestionował strategiczne pomysły sztabu Ferrari. Pomimo ostrzeżeń za strony inżyniera, obawiającego się podcięcia przez Ricciardo, czterokrotny mistrz świata zachował zimną krew i pozostał na torze jeszcze przez kilkanaście okrążeń. – Jesteście pewni tej decyzji? Tempo wygląda nieźle – rzucił Seb w odpowiedzi na zaproszenie do alei serwisowej. Vettel faktycznie został podcięty, z tą różnicą, że przez Kimiego. „Iceman” dobrodusznie oddał mu jednak pozycję, więc Niemiec mógł świętować drugą z rzędu pozycję numer dwa.

Uff, jak gorąco
Zwyżkująca od pewnego czasu dyspozycja Red Bulla w Azerbejdżanie przeżyła załamanie. W zasadzie oczekiwane, zważywszy na układ pętli z długą jak pas startowy główną prostą. Po piątkowych treningach nastroje w ekipie Christiana Hornera nie były najlepsze, ale w sobotę Daniel Ricciardo znacząco je poprawił, po raz kolejny potwierdzając, że czasówka stanowi jego domenę. Australijczyk popisał się trzecim czasem (identycznym jak Vettel), który w związku z karą dla Péreza zagwarantował mu miejsce w pierwszej linii. Po drugiej stronie garażu atmosfera była gorsza, ponieważ Valtteri Bottas zrujnował Maksowi Verstappenowi (sobie zresztą też) ostatnią próbę.

Christian Horner liczył w niedzielę na solidne punkty i… przeliczył się. Kompromis w ustawieniach wynikający z niższej mocy jednostki napędowej TAG Heuer w porównaniu z hybrydami konkurencji pociągnął za sobą fatalne skutki. Niski poziom docisku w połączeniu z panującym w Baku upałem sprawił, że po trzech okrążeniach supermiękkie opony Daniela i Maksa były skończone. Na miękkiej mieszance problem się powtórzył, w związku z czym konieczny okazał się jeszcze jeden pit stop. Po założeniu pośrednich opon sytuacja uległa zdecydowanej poprawie, aczkolwiek siódma i ósma lokata były wszystkim, o czym Ricciardo i Verstappen mogli pomarzyć.

Rekord na otarcie łez
W gronie rozczarowanych znalazła się także siostrzana ekipa Red Bulla, która wyjechała z Azerbejdżanu z pustymi rękoma. Były szanse na punkty, w obu samochodach zawiodło jednak tylne zawieszenie. Z niczym swój występ zakończył również McLaren, choć tego akurat można było się w Baku spodziewać.

Zdecydowanie poniżej oczekiwań wypadł Williams. Obaj kierowcy punktowali, ale zważywszy na potencjał napędzanego hybrydą Mercedesa FW38, jak również wynik Force India i Péreza, szóste miejsce Bottasa wygląda cokolwiek skromnie. Nie wspominając już o dziesiątej pozycji Massy, który zjadał opony tylnej osi, wobec czego, podobnie jak kierowcy Red Bulla, musiał dwukrotnie składać wizytę w alei serwisowej.

Na otarcie łez stajni z Grove została rekordowo krótka wymiana opon. Według oficjalnych pomiarów drugi pit stop Massy zajął 1,92 sekundy (podobnie jak rekord Red Bulla z 2013 roku), ale analizy dokonane przez zespół pokazały, że operacja zajęła trzy setne sekundy mniej.

5 KOMENTARZE

  1. Jeżeli kombinacje ustawień na kierownicy idą w dziesiątki, zgadzam się, że to kokpit statku kosmicznego. Niemniej jednak kierowcy powinni to mieć przestudiowane. Mocno celebrycki styl życia rozstraja Lewisa wyścigowo, ograniczenie takiego trybu z pewnością wyszłoby mu na dobre. Podziwiam jego talent, ale często odnoszę wrażenie, że zamiast zachowywać się jak baba, powinien wziąć się ostro do pracy, kiedy coś nie idzie po jego myśli, przegrywanie to też sztuka życia. Szkoda mi Hiszpana, bo jest na pewno jakiś progres w przypadku McLarena, ale i fani, a przede wszystkim zespół na pewno liczyli na coś więcej, bo mając odpowiedni samochód, Alonso z pewnością walczyłby o czołowe jak nie o najwyższe lokaty. Wszystko na to wskazuje, że w obecnym sezonie, znowu nikt nie będzie w stanie zatrzymać Mercedesa i zgadzam się z Mikołajem, że tytuł Rosberga suma jego jazdy na 100% + drobne szczęście Niemca w nieszczęściu Brytyjczyka. Kimi chyba jedzie swój ostatni sezon, chociaż jest jedynym zawodnikiem, który gdzieś ma pewne etykiety, będzie mi go brakowało jeżeli to ostatni rok dla Fina.

  2. Hamilton niech się bierze do roboty, a nie imprezuje. Niedawno mówił, ze taki styl życia nie wpływa na niego negatywnie i minęło trochę czasu i co? Pod koniec zeszłego sezonu tez tak było.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here