Świętujący 40. rocznicę pierwszego wyścigu Formuły 1, a jednocześnie pierwszego triumfu legendarnego Gilles’a Villeneuve’a Montreal stał się areną zwycięstwa obecnego asa Ferrari. Startujący z pole position Sebastian Vettel nie dał swoim rywalom żadnych szans i zdetronizował panującego w Kanadzie nieprzerwanie od 2015 roku Lewisa Hamiltona, sięgając po swoje 50. zwycięstwo w F1. Dzięki temu, że Anglik finiszował dopiero na piątej pozycji, Niemiec odzyskał prowadzenie w mistrzostwach świata. Po jednej trzeciej sezonu czterokrotnych mistrzów świata dzieli zaledwie punkt.

Jak w piłce nożnej
Kibice, dziennikarze i sami kierowcy trochę więcej obiecywali sobie po wyścigu na Wyspie Notre Dame. Nie co dzień jest niedziela, nie zawsze zdarza się taki spektakl jak ten z 2011 roku, w którym pierwsze skrzypce odegrał Jenson Button – ale wszyscy liczyli na to, że w przeciwieństwie do Monako będzie dużo walki i wyprzedzania. Tymczasem w czołowej szóstce jedynie Daniel Ricciardo zdołał zyskać dwie lokaty, z czego jedną w rezultacie bezpośredniego starcia z Kimim Räikkönenem. Drugą ofiarą Australijczyka okazał się jadący z przegrzewającym się silnikiem Lewis Hamilton, objechany taktycznie w trakcie wizyt w alei serwisowej. I to tyle.

– Wyprzedzanie było bardzo trudne, więc wynudziłem się jak mops – oświadczył „Iceman”, dorzucając swoje pięć groszy do tematu „nudy” w F1. Przepytywany na tę okoliczność Vettel podszedł natomiast do sprawy trochę inaczej. – Nie rozumiem, skąd bierze się u ludzi taka krótkowzroczność? Za nami siedem wyścigów. Część z nich była fenomenalna, inne nudne. Za tydzień startują mistrzostwa świata w piłce nożnej i gwarantuję, że tam też zobaczymy porywające spektakle, ale także sporo niezbyt ekscytujących meczów – podkreślał czterokrotny czempion.

Porzucając analogie futbolowe i wracając do wyścigu w Montrealu, jego początek upłynął pod znakiem kolizji Brendona Hartleya z Lance’em Strollem (szczęśliwie nikomu nic się nie stało). Na deser otrzymaliśmy natomiast bałagan z szachownicą w roli głównej. Zaproszona do pomachania flagą kanadyjska modelka Winnie Harlow została wprowadzona w błąd i machnęła nią okrążenie za wcześnie.

– Chcę przeprosić Winnie, ponieważ stała się ofiarą nieporozumienia pomiędzy dyrekcją wyścigu i wieżą – oświadczył Ross Brawn. Przedwczesne wywieszenie szachownicy pociągnęło za sobą konsekwencje: oznaczało bowiem, że zgodnie z przepisami ostateczną kolejność wyścigu ustalono na podstawie rundy sprzed wywieszenia flagi, czyli po 68. kółku. Poza biedną Winnie i wizerunkiem F1, zamieszanie najmocniej dotknęło Ricciardo, który stracił najszybsze okrążenie. Jak to dobrze, że chociaż w tym wypadku przydało się na coś to arcytrudne wyprzedzanie.

Nie licząc Mercedesa, który wytłumaczył się „kłopotami z jakością”, wszyscy producenci przywieźli do Kanady poprawione wersje swoich jednostek napędowych. Największym wzrostem mocy chwaliła się Honda (27 KM). Renault mówiło o 20 KM, natomiast w przypadku Ferrari spekulowano o zyskach rzędu 10 KM, co Vettelowi w pełni wystarczyło do tego, żeby zapewnić Ferrari pierwszy triumf w Montrealu od 14 lat. Weekend potwierdził, że trzy najlepsze zespoły trzymają się blisko siebie, natomiast reszta mocno odstaje. Siódmy na mecie Nico Hülkenberg stracił do zwycięzcy okrążenie. Niektórzy jeszcze więcej. Wygląda na to, że przynajmniej w tej kwestii Fernando Alonso miał rację.

Nie tak łatwo
Idealnym preludium do popisów Vettela okazała się runda honorowa Jacques’a Villeneuve’a za kierownicą Ferrari 312T3, którym jego ojciec 8 października 1978 roku odniósł swoje pierwsze zwycięstwo w F1. Triumf Sebastiana był tym cenniejszy, że miał miejsce na torze, na którym w ostatnich latach niepodzielnie rządził jego główny rywal. Tym razem to Niemiec rozdawał jednak karty, zmieniając pole position w trzecie zwycięstwo w sezonie. Jego wygrana wyglądała na łatwą, aczkolwiek nie do końca tak było. W pewnym momencie puls pewnie gwałtownie mu przyspieszył.

– Po wizycie w alei serwisowej musiałem pozmieniać mnóstwo ustawień na kierownicy. W końcu zapytałem: „OK, kiedy znowu będę mógł jechać?” Ostatnie okrążenia pokonałem modląc się, żeby nie doszło do awarii – przyznawał Vettel, który na mecie skakał z radości z flagą Ferrari. – Perfekcja jest chyba najlepszym słowem, żeby opisać to, co się dzisiaj wydarzyło. Zwycięstwo na Circuit Gilles Villeneuve odniesione z Ferrari napawa mnie dumą i sprawia, że jestem zaszczycony.

Manipulacje na kierownicy miały związek z koniecznością udowodnienia FIA, że Ferrari nie obchodzi żadnych przepisów, stosując „podwójną” baterię w układzie hybrydowym.

Efekty uboczne
Sebastian potrzebował tego zwycięstwa jak powietrza. Po dwóch sukcesach na początku sezonu nadeszły gorsze momenty. Koło nosa przeszło mu kilka niezłych okazji, po których zamiast to on posłać rywali na deski, sam znalazł się na nich. W Hiszpanii wydawało się, że Sebastian i jego ekipa się pogubili. Monako przywróciło zachwianą równowagę, natomiast Montreal pozwolił odzyskać Vettelowi pozycję lidera mistrzostw świata. – Nie zadręczam się przesadnie prowadzeniem w generalce, ponieważ do końca rywalizacji jeszcze długa droga, ale to fajny skutek uboczny – oznajmił Vettel, któremu kanadyjski sukces przyniósł jeszcze jedno. Niemiec dołączył bowiem do Alaina Prosta, Michaela Schumachera i Hamiltona, czyli elitarnego grona kierowców, którzy wygrali po pięćdziesiąt (co najmniej) wyścigów w F1.

Räikkönen raczej nie spogląda za zazdrością na osiągnięcia swojego młodszego kolegi, ale w Montrealu mógł spisać się lepiej, głównie w kwalifikacjach (tymczasem znowu przytrafił mu się błąd). Na starcie nie zdołał zatrzymać korzystającego z najmiększej mieszanki Ricciardo i do mety dotarł na szóstej pozycji. Może gdyby Ferrari wykazało się większą przenikliwością lub pilniej wsłuchiwało się w komunikaty radiowe i ściągnęło „Icemana” do alei serwisowej przed spowalniającym Australijczyka Hamiltonem, coś udałoby się zyskać. Ale to oczywiście tylko gdybanie.

Pobudka
Na papierze mistrzowie świata mogli czuć się w stolicy Quebecu wyjątkowo pewnie i liczyli na przedłużenie serii kanadyjskich zwycięstw Hamiltona. Rzeczywistość zweryfikowała jednak te oczekiwania, w przypadku Anglika nawet dosyć brutalnie. Piąta pozycja sześciokrotnego triumfatora wyścigu w Montrealu pozostawiła spory niedosyt.

Zgoda, okoliczności nie były najbardziej sprzyjające, ponieważ Mercedes odłożył debiut nowej specyfikacji swojej jednostki napędowej do Francji, wybrał ponadto zbyt mało hipermiękkich opon, wydaje się jednak, że „problemy z jakością” dotyczyły także samego Hamiltona. W końcu Bottas poradził sobie z tym samym zestawem znacznie lepiej, pokonując Lewisa zarówno w kwalifikacjach, jak i w wyścigu. – To jest pobudka dla naszej ekipy. Każdy musi pomyśleć, co zrobić, żeby zoptymalizować marginalne zyski, ponieważ to one będą decydujące – w cierpkim tonie komentował porażkę swoich podopiecznych Toto Wolff.

Bez oznak słabości
Hamilton trochę inaczej wyobrażał sobie występ na uwielbianym przez siebie torze w Montrealu. W piątek nic zresztą nie wskazywało na to, że to nie będzie jego weekend. Anglik był bardzo szybki na najtwardszej mieszance, budząc grozę czasami okrążeń na długich przejazdach. W sobotę rywale jednak się otrząsnęli, natomiast Hamilton zgubił balans i pewność siebie, popełniając błędy w decydującej odsłonie czasówki i lądując na czwartej pozycji.

W niedzielę nie miał za bardzo okazji, żeby się poprawić. Z powodu przegrzewającej się jednostki napędowej jechał z duszą na ramieniu, obawiając się awarii. Ściągnięty wcześniej do alei serwisowej, ślizgając się na wyjeździe, spadł jeszcze za Ricciardo. Otwarte w trakcie pit stopu otwory chłodzące znajdujące się na wysokości jego ramion poprawiły nieco sprawę, ale nie rozwiązały problemu i do końca wyścigu Lewis nie mógł korzystać z pełnej mocy. Pomimo tego na ostatnich okrążeniach zbliżył się do jadącego przed nim Australijczyka, lecz potężny poślizg w nawrocie definitywnie ostudził jego zapał.

– To był słaby weekend, ale mógł być jeszcze gorszy. Gdybym odpadł, Sebastian zarobiłby czyste 25 punktów – celnie zauważył Anglik po zajęciu piątej lokaty, najgorszej w sezonie. Niepokojące z jego punktu widzenia jest oczywiście to, że w ostatnich dwóch wyścigach zgubił względem Vettela 18 oczek, ale ostatecznie po siedmiu rundach dzieli ich jedynie punkt. Hamilton nawet „nie dopuszcza do siebie myśli, że mógłby wypaść z gry o tytuł”. – To byłaby pierwsza oznaka słabości, a mój umysł nie jest słaby. Musimy wywrzeć na nich presję, której tutaj zabrakło. Jestem jednak pewien, że w kolejnym wyścigu wrócę mocniejszy – podkreślił czterokrotny mistrz świata i dodał, że jego zdaniem Ferrari w dalszej części sezonu trochę spuści z tonu.

Zimna krew
Bottas opuszczał Montreal w znacznie lepszym nastroju niż jego angielski kolega. Po raz czwarty w tym sezonie (wliczając nieszczęsne Baku) główny ciężar walki spoczął na jego barkach. Fin wywalczył miejsce w pierwszej linii, natomiast po starcie wyszedł obronną ręką z pojedynku z Maksem Verstappenem, pokazując że on też potrafi pojechać nieustępliwie i twardo. Nie przeszkodziło mu nawet to, że miał twardsze opony, a obok siebie słynącego z bezkompromisowości 20-latka. Zimnej krwi zabrakło mu dopiero pod koniec wyścigu, gdy popełnił drobny błąd podczas dublowania Carlosa Sainza. Większym zmartwieniem było to, że musiał oszczędzać paliwo. W związku z tym za jego plecami wyrósł Verstappen, skończyło się jednak na strachu.

Wściekły jak Lewis
A propos młodziutkiego Holendra, w końcu udało mu się zaliczyć bezbłędny weekend. Być może miało to związek z tym, że po konsultacjach z Red Bullem po raz pierwszy w karierze zjawił się na Grand Prix bez swojej świty, dowodzonej przez ojca Josa. Wyczucia zabrakło mu jedynie podczas czwartkowej konferencji prasowej, gdy zdobył się na niezbyt fortunny żart z „uderzeniem z bańki”. Na torze Verstappen okazał się za to znacznie bardziej błyskotliwy. Przez cały czas. W sobotę wycisnął ze swojego RB14 więcej niż wszyscy się spodziewali, pokonując w kwalifikacjach Lewisa Hamiltona i kąśliwie rzucając w eter, że „nie zapomniał, jak się jeździ”.

Hipermiękkie opony na starcie i zielone światło od Christiana Hornera sprawiły, że 20-latek rzucił Bottasowi rękawicę w sekwencji pierwszych zakrętów. Fin stawił jednak zaciekły opór i utrzymał drugą pozycję. Pod koniec wyścigu Max zbliżył się do mającego problemy z paliwem rywala, lecz finiszował za nim, kończąc na trzeciej pozycji i zdobywając podziw Nico Rosberga. – Max przypominał mi w ten weekend Lewisa, który jest najlepszy wtedy, gdy jest wściekły – stwierdził były mistrz świata.

Małe zwycięstwo
Ricciardo może nie wypadł w Montrealu tak efektownie jak Verstappen, ale zrobił swoje i okazał się jedynym kierowcą z czołówki, który odnotował zyski względem czasówki. A przecież weekend rozpoczął od problemów technicznych i wątpliwości co do tego, czy patent z wykorzystaniem używanego MGU-K wypali. Ostatecznie tak się stało, lecz Australijczyk nie był w stanie wejść we właściwy rytm i dotrzymać kroku swojemu młodszemu koledze.

Vettel był co prawda zaskoczony tym, że Red Bulle startują na hipermiękkich oponach, Ricciardo pokazał mu jednak, że decyzja ta miała sens. Na początku wyścigu Daniel zrobił z nich dobry użytek, wyprzedzając Räikkönena, a zostając na torze okrążenie dłużej niż Hamilton, przeskoczył także Anglika. To ostatnie potraktował „jak małe zwycięstwo”, choć koniec końców za sprawą drugiej pozycji Bottasa stracił na jego rzecz trzecie miejsce w generalce. Myślę jednak, że możemy mieć pewność, iż Australijczyk nie powiedział ostatniego słowa.

Coraz pewniej
Okrążenie straty do Vettela siódmego na mecie Hülkenberga pokazuje, że przed Renault jeszcze długa droga, żeby dołączyć do najlepszych. W środku stawki Francuzi czują się jednak coraz pewniej. W Kanadzie ich konto powiększył także Carlos Sainz, który po kolizji z Sergio Pérezem dotarł na metę na ósmej pozycji. W sumie Renault wyprzedza już McLarena o 16 oczek.

Za kierowcami Renault finiszował Esteban Ocon. Początkowo Francuz jechał przed nimi, ale w efekcie długiego pit stopu (samochód spadł z tylnego podnośnika) stracił dwie lokaty. Punkty były także w zasięgu wspomnianego Péreza, lecz po kontakcie z Sainzem i zmianie strategii na dwa pit stopy Meksykanin nie zdołał odrobić strat.

Złoty interes
Zadziwiać nie przestaje Charles Leclerc i kto wie, gdzie go to zaprowadzi w przyszłym sezonie? 20-latek zaskakuje szybkością, opanowaniem i niezwykłą jak na jego wiek dojrzałością. Pierwszą wizytę w Montrealu zakończył zajęciem dziesiątej lokaty. Po starcie uporał się z Kevinem Magnussenem, przez kilkanaście okrążeń skutecznie opierał się Alonso i zdobył punkty po raz trzeci w czterech ostatnich wyścigach. No i od Azerbejdżanu jest stałym gościem w Q2.

Chyba nikt nie ma już wątpliwości, że protegowany Ferrari kryje w sobie olbrzymi potencjał. Włosi mogą zacierać ręce, czy to jednak oznacza, że Monakijczyk może zostać następcą Räikkönena? Włosi przyzwyczaili wszystkich, że sięgają z reguły po doświadczonych kierowców (zdarzyło im się kiedyś zatrudnienie młodziutkiego Ricardo Rodrígueza), co mogłoby oznaczać, że większe szanse ma przykładowo Ricciardo.

Kibice pewnie chętnie zobaczyliby dogrywkę pomiędzy nim a Vettelem, obawiam się jednak, że zapisy w kontrakcie lidera Scuderii mogą wykluczać taki scenariusz. W związku z tym być może zwycięży jednak młodość. Wątpliwości oczywiście pozostają: jak pokazują liczne przykłady, taki awans nie zawsze wychodzi młodemu kierowcy na zdrowie, ale Leclerc wydaje się być złotym interesem. Czas pokaże.

Co dalej?
W McLarenie mają inne dylematy. Konkretnie, jak zatrzymać w składzie coraz bardziej zniechęconego królową sportów motorowych Alonso? Dwukrotny mistrz świata na smutno świętował swój 300. weekend w Formule 1. Punkty były w jego zasięgu, lecz wskutek problemów z wydechem musiał dać za wygraną. – To frustrujące, jestem rozczarowany – oznajmił Hiszpan przed wyprawą do Le Mans. Nie wiem, na co zdecyduje się Alonso w przyszłym sezonie, mam jedynie nadzieję, że będzie z tą decyzją szczęśliwy.

Przed rokiem Stroll zdobył w Kanadzie swoje pierwsze punkty. Tym razem dotarł jedynie do piątego zakrętu, gdzie złapał nadsterowność i uderzył w pędzące obok Toro Rosso Hartleya. Szczęśliwie skończyło się jedynie na rozbitych samochodach i zawiedzionych oczekiwaniach. Pytanie, czy Nowozelandczyk miał „wystarczająco dużo miejsca” na atak, pozostanie otwarte. Już się nie dowiemy. Nie wiem jednak, czy w jego sytuacji takie ryzyko było potrzebne. W taki sposób posady długo nie utrzyma.

Stroll takich obaw nie ma. Przynajmniej dopóty, dopóki jego ojciec zasila konto zespołu. Albo inaczej – zanim nie uzna, że te inwestycja jest całkowicie chybiona. Postępów nie widać. Co więcej, w Kanadzie Williamsy znowu jeździły wolniej niż rok wcześniej. W tej sytuacji trudno się dziwić, że Siergiej Sirotkin przeciął metę na ostatniej pozycji z dwoma okrążeniami straty do Vettela. Czy może być gorzej? Trudno to sobie wyobrazić. Czy będzie lepiej? Chciałbym wierzyć, że tak, chociaż słowa Roberta Kubicy, które padły w weekend nie napawają optymizmem. – Trudno liczyć, że będzie lepiej, jeśli nie robi się postępów – orzekł zwycięzca wyścigu w Montrealu z 2008 roku.

Zgubiony instynkt
Startujący z końca stawki Pierre Gasly finiszował tuż za punktowaną dziesiątką. Oczko niżej skończył Romain Grosjean, który ruszał z ostatniej pozycji. Francuz zapewniał, że gdyby nie awaria podczas kwalifikacji, siódme miejsce byłoby jego. Możemy oczywiście spekulować na ten temat, faktem jest za to, że obaj panowie finiszowali przed Kevinem Magnussenem, który zaliczył jeszcze jeden weekend do zapomnienia.

Ostatnie występy Haasa budzą coraz większy niepokój. W Monako i Montrealu amerykańska ekipa nie powiększyła stanu swojego konta. 19 punktów Magnussena i ósma lokata w klasyfikacji konstruktorów w przypadku zespołu, który w dotychczasowych siedmiu rundach najczęściej stanowił czwartą siłę w stawce, mocno rozczarowują. Może we Francji, w domowym wyścigu Grosjeana, karta się odwróci?

2 KOMENTARZE

  1. Sebastian strasznie broni tej F1 i ucina wszelkie rozmowy o tym, że spektakl jest nudny. Powołuje się na pierwsze wyścigi, które faktycznie były super, ale nie zapomnijmy, że praktycznie wszędzie wmieszał się safety car. Chiny czy Australia byłyby tak samo nudne gdyby nie samochód bezpieczeństwa i widowisko fundowane przez Red Bulla w pierwszym z krajów tak samo jak zorganizowali nam widowisko w Baku. Nawet w Baku bez Red Bulla i późniejszego safety car nie byłoby za dużo akcji. Za bardzo broni chociaż sam też wolałbym uspokoić towarzystwo, aby nie wprowadzili strefy DRS na każdej prostej 😛 Mimo wszystko z wyprzedzaniem jest problem, o czym po Kanadzie mówił Perez, że dla niego to było tak jak w Monako.

  2. Mnie tak naprawde zastanawia forma Hamiltona. Nie wiem czy on jest teraz tak szybki jaki był kiedyś i to Bottas tak ogromne postępy robi czy Lewis ma zadyszke. Wydaje mi sie ze to drugie. Pytanie z czego ta zadyszka wynika. Wydaje mi sie ze Hamilton to czysty talent. On ma szybkość zakodowaną w genach. Problem wynika zdaje sie z tego, ze technikalia i dostosowanie swojego stylu jazdy do kapryśności maszyny jest jedną z jego największych słabości. Wczesniej takiego Lewisa ogladałem tylko w McLarenie jak obrywal od Buttona ale wiemy ze wtedy jego zycie prywatne było dość zabałaganione. Na dzien dzisiejszy nie jest to chyba problem tylko Hamiltona ale również Mercedesa jako zespołu. Mercedes musi go wspomóc (mowa o mentalnym utrzymaniu na wysokim poziomie) jesli chce w tym sezonie wygrac. Bardzo jestem cieawy jak sie za to zabiorą 🙂

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here