Niesamowita determinacja, do pewnego stopnia wręcz arogancja, agresja i perfekcyjna strategia – to najważniejsze składniki sukcesu Lewisa Hamiltona w jaskini lwa. Na oczach tysięcy rozczarowanych tifosi Anglik dokonał na Ferrari egzekucji, wydzierając włoskiej ekipie zwycięstwo i raz jeszcze pokazując, który z czterokrotnych mistrzów świata jest lepszy i dlaczego to on – a nie Sebastian Vettel – zasługuje na piąty tytuł. Po starcie, wykorzystując niesnaski w obozie włoskiej ekipy, Hamilton zmusił swojego głównego rywala do błędu, a następnie z pomocą Valtteriego Bottasa rozpracował Kimiego Räikkönena, sięgając po szóste tegoroczne zwycięstwo.

Nakręcony
Hamilton coraz pewniej kroczy po swój piąty tytuł mistrza świata. Zdaje się, że nie przeszkadza mu nawet to, iż to jego rywal dysponuje lepszym samochodem i mocniejszym silnikiem. Można odnieść wrażenie, że ta sytuacja tylko bardziej go nakręca, ponieważ w ten sposób Lewis zademonstrować swoją wyższość nad Sebastianem, który jak na zawołanie marnuje kolejne okazje.

Kwalifikacje na Monzy przebiegły pod dyktando kierowców Ferrari, aczkolwiek Hamilton znalazł się zaskakująco blisko nich. Mając świadomość gigantycznej presji ciążącej na Sebastianie, Lewis postanowił uczynić z niej swój największy atut, uderzając w najczulszy punkt. Nie robił tajemnicy z tego, że po starcie zamierza zaatakować, a mimo to Kimi i Seb odkryli się przed nim, wystawiając na ciosy. Pierwszy z nich, ten ważniejszy, padł w drugiej szykanie. Hamilton wskoczył w lukę, przypuszczając atak, który zakończył się piruetem Vettela. Obaj ryzykowali, żaden nie zamierzał odpuszczać, więcej do stracenia miał jednak Niemiec. I stracił.

Na tacy
Połowę zadania Hamilton miał już za sobą. Tę trudniejszą, bo od tego momentu Mercedes posiadał strategiczną przewagę nad Räikkönenem i zrobił z niej doskonały użytek. W obawie przed podcięciem, „Iceman” pierwszy stawił się po miękkie opony. Srebrni mieli jednak inny plan na rozpracowanie Fina, a jego kluczowym elementem był naturalnie Bottas. Być może #77 jako kandydat do walki o tytuł zawiódł, lecz w roli skrzydłowego spisuje się perfekcyjnie. We Włoszech ponownie to udowodnił, wystawiając Räikkönena do odstrzału swojemu koledze.

Z jednej strony przyczyniło się do tego szaleńcze tempo Kimiego po wizycie w alei serwisowej (mógł bardziej kontrolować tempo, gdyż miał kilka wirtualnych sekund zapasu nad Hamiltonem). Ślizgające się po krawężnikach tylne opony w Ferrari z #7 zaczęły się przegrzewać – szczególnie lewa tylna. Ostatecznie nadwyrężyła ją jednak jazda za Bottasem (po starciu z Maksem Verstappenem finiszował trzeci), sprawiając, że z każdą chwilą ulatywało z niej życie.

Los Räikkönena był przesądzony, choć w ferworze walki Hamilton mocno sfatygował swoją przednią oponę. Na 45 okrążeniu nastąpiło nieuniknione i Lewis pomknął po piąte zwycięstwo w Parku Królewskim. Niewątpliwie wyjątkowo satysfakcjonujące. – Muszę podziękować Valtteriemu, bo to dzięki niemu wygrałem – przyznał Hamilton po trzecim triumfie w czterech ostatnich wyścigach.

Trzech na jednego?
No dobrze, a jak sprawy się mają z perspektywy Vettela? – Wygląda na to, że muszę walczyć z trzema samochodami – bronił się as Ferrari, tłumacząc porażkę z Hamiltonem i otwierając dyskusję na temat tego, czy włoska stajnia aby na pewno wie, czego chce?

Życie pisze różne scenariusze i czasami bywa tak, że najtrudniej odnaleźć się w roli faworyta. Vettel przynajmniej ostatnio z nią sobie nie radzi i na Monzy poniósł jeszcze jedną spektakularną klęskę. Przegrane z Räikkönenem kwalifikacje stanowiły preludium bolesnego niedzielnego popołudnia, na które złożył się oczywiście zakończony piruetem w drugiej szykanie pojedynek z Hamiltonem, trudno jednak zlekceważyć fakt, że w świątyni Ferrari (wcześniej też) Kimi sprawiał wrażenie kogoś, kto jedzie na własny rachunek. Nie mówiąc już o tym, że panowie bardziej pilnowali po starcie siebie niż Lewisa. Mając tak świetną okazję, nic dziwnego, że Anglik najpierw zrobił kuku Sebastianowi, a potem – z pomocą Valtteriego – Kimiemu.

Pytanie, co jest powodem? Czy to, że „Iceman” kończy karierę i zwyczajnie nie ma ochoty jeździć pod Vettela, a może jakaś zakulisowa rozgrywka w Ferrari, czy też fakt, że Maurizio Arrivabene nie panuje nad prowadzonym przez siebie zespołem? Zdaniem Miki Häkkinena sprawa jest prosta. We włoskiej stajni obowiązuje zasada, że „priorytet posiada kierowca, który jest lepszy w kwalifikacjach”. W tym kontekście jeszcze bardziej dziwi Hockenheim, gdzie Räikkönen blokował swojego kolegę. Mniejsza jednak z tym, wróćmy na Monzę. – Ferrari popełniło błąd w kwestii przywództwa i strategii. W sobotę wieczorem ktoś powinien był usiąść z Kimim i Sebastianem, żeby przedyskutować, jak rozegrać wyścig – stwierdził były mistrz świata.

Błędy…
Wsparcie kolegi i błędy strategiczne ekipy i fatalne zarządzanie jej priorytetami to jedno, ale trudno abstrahować od tego, że Vettelowi też zdarzyło się mnóstwo błędów, stanowiących wodę na młyn Hamiltona. Azerbejdżan, Niemcy i Włochy – to tylko te najbardziej bolesne. Na Monzy Sebastianowi – po pościgu z końca stawki, w uszkodzonym samochodzie – udało się wspiąć na czwarte miejsce, ale fakty są takie, że zamiast cieszyć się zwycięstwem, musiał pocieszać się ograniczeniem strat.

– Trudno pokonać Lewisa, gdy popełnia się tak dużo błędów – skwitował Nico Rosberg, który przed dwoma laty znalazł skuteczną receptę na Anglika. W uszach Sebastiana i jego szefów najmocniej powinny jednak rezonować słowa Häkkinena, który stwierdził, że jeśli marzą im się tytuły, to muszą „ustalić priorytety”, „wykazać się perfekcją” i „liczyć na kłopoty swoich rywali”.

Sprawa tytułu nie jest naturalnie przesądzona. 30-punktowa przewaga Hamiltona robi wrażenie, ale pamiętajmy, że do końca sezonu pozostaje jeszcze siedem rund i 175 oczek do zdobycia. Sęk w tym, że w Ferrari cała para musi teraz iść w jeden gwizdek. Dobra wiadomość dla kibiców Ferrari jest taka, że Włosi pewnie posiadają najlepszy samochód i najmocniejszy silnik. Zła, że lepszy kierowca zasiada w Srebrnej Strzale z #44.

Zabijanie wyścigów
W przypadku Red Bulla żadnego zaskoczenia nie było – zgodnie z oczekiwaniami świątynia szybkości nie okazała się bowiem dla RB14 zbyt przyjaznym środowiskiem. Jeśli chodzi o Daniela Ricciardo, to jego sytuację skomplikowała wymiana elementów jednostki napędowej (silnik w specyfikacji C), w związku z którą Australijczyk startował z ostatniej linii. Jego wspinaczkę po punkty przerwała awaria sprzęgła. – Po wyprzedzeniu Strolla spojrzałem w lusterka i zdałem sobie sprawę, że z tyłu samochodu wydostaje się dym – przyznał Ricciardo, któremu w czterech na sześć ostatnich wyścigów nie dane było ujrzeć flagi w szachownicę. W generalce efekt tych problemów jest aż nadto widoczny, ponieważ Daniel już w Belgii stracił piątą lokatę na rzecz Maksa Verstappena.

Po wyścigu na Monzy jego holenderski kolega (też z silnikiem w wersji C) również daleki był od zachwytów. Po starcie Max wjechał do trójki i utrzymywał za sobą Bottasa. W drugiej części wyścigu przyszło mu jednak stawić czoła atakom Valtteriego. Przed pierwszą szykaną broniący się Verstappen delikatnie zjechał w stronę lewej krawędzi i samochody dotknęły się kołami. Sędziowie uznali, że kierowca Red Bulla nie zostawił rywalowi wystarczająco dużo miejsca i wlepili mu 5 sekund kary.

20-latek miał w tej kwestii odmienne zdanie i bez ogródek stwierdził, że tego rodzaju sędziowanie „zabija wyścigi”, a swoją wściekłość przekuł w nieustępliwość. Za punkt honoru postawił sobie przekroczenie mety przed Bottasem i oczywiście dopiął swego, choć ostatecznie z trzeciej spadł na piątą pozycję. – Nie zgadzam się z werdyktem sędziów. Zostawiłem mu wystarczająco dużo miejsca, lecz on stuknął w moje koła – żalił się Max, po chwili refleksji dopuszczając jednak do siebie myśl, że przy podejmowaniu decyzji sędziowie mogli wziąć pod uwagę moment, kiedy w trakcie wcześniejszego ataku Fina pokonał szykanę na skróty.

Dyskwalifikacja
Haas krótko cieszył się wyrównaniem dorobku Renault w mistrzostwach świata. Szósty na mecie Romain Grosjean stracił punkty w związku z tym, że konkurencja złożyła doniesienie w sprawie nielegalnej ich zdaniem przedniej części podłogi modelu VF-18. Delegat techniczny FIA potwierdził nieprawidłowości krawędzi tacki, w związku z czym Grosjean stracił szóstą pozycję (na samochód Kevina Magnussena, który po starciu z Sergio Pérezem nie zdobył punktów, protestu nie złożono).

Jak widać, walka w F1 toczy się nie tylko na torze. W użyciu jest cały arsenał środków, ponieważ gra idzie nie tylko o prestiż, ale i grube miliony, dzielące czwarty i piąty zespół sezonu. Günther Steiner stwierdził, że zdaniem jego ekipy podłoga jest legalna i kilka dni później Haas złożył odwołanie.

Jednym z beneficjantów dyskwalifikacji Grosjeana okazał się Carlos Sainz, który zdobył dla Renault cztery ważne punkty, zwiększając przewagę francuskiego zespołu do dziesięciu oczek. Może to niezbyt wiele, ale Francuzi muszą być zadowoleni, zważywszy na fakt, że na Monzy (a wcześniej na Spa-Francorchamps) niedostatki mocy wystawiły ich kierowców na ciężką próbę.

Na kolejnych torach Sainz i Nico Hülkenberg (we Włoszech bez punktów po karnym starcie z końca stawki: +10 za karambol w Belgii i taktyczna zmiana całej jednostki napędowej) powinni mieć nieco większe szanse w starciu z rywalami. Czy to jednak wystarczy to obrony czwartej pozycji w generalce? Nie sądzę, zważywszy na to, że Haas dysponuje szybszym samochodem. Jeśli Grosjean i Magnussen nie narozrabiają, amerykański zespół powinien wyjść z tego starcia zwycięsko.

Celem McLaren
Zmiany właścicielskie w Force India wyzwoliły nowe pokłady energii w ekipie różowych panter. To oczywiście nie do końca prawda, bo swoje zrobiły tory z niskim dociskiem, na których różowi zwykle radzili sobie znakomicie. Nie inaczej było tym razem, choć jeśli chodzi o Péreza, to po kwalifikacyjnej wpadce wydawało się, że jego szanse na odegranie ważnej roli w wyścigu będą niewielkie. Wrażenie to spotęgowało jeszcze starcie z początku wyścigu z Magnussenem.

Meksykanin okazał się jednak niewzruszony i awansował na ósme miejsce, finiszując niecałą sekundę za Estebanem Oconem, który startował z P8. Za sprawą dyskwalifikacji Grosjeana obaj panowie awansowali rzecz jasna o jedną pozycję, co w sumie dało ekipie Racing Point Force India 14 oczek. Tym samym w dwa weekendy zespół uzbierał 32 punkty, przesuwając się w klasyfikacji mistrzostw świata przed Scuderię Toro Rosso.

– Nie mogliśmy marzyć o lepszym początku. Jeśli szykowane [na Singapur] poprawki będą się spisywały tak jak sądzimy, to myślę, że realnym celem jest szóste miejsce w klasyfikacji mistrzostw świata – stwierdził dowodzący zespołem różowych panter Otmar Szafnauer. Innymi słowy, celem jest ekipa McLarena. Kolejne tory nie będą dla różowych aż tak przyjazne, ale odrobienie dwudziestu oczek w siedmiu wyścigach przy obecnej formie stajni z Woking nie jest jakimś szalonym wyzwaniem.

Poskładane puzzle
Dyskwalifikacja Grosjeana stanowiła także znakomitą wiadomość dla Siergieja Sirotkina. Rosjanin finiszował we Włoszech na jedenastej pozycji, ale wskoczył na dziesiąte miejsce. Swoją postawą niewątpliwie zasłużył na wspomniane oczko, co jednak ważniejsze, pozbył się etykietki jedynego kierowcy w stawce bez zdobyczy punktowych.

Lance Stroll finiszował pozycję wyżej i przyznał, że „prawie zapomniał jak to jest, gdy zdobywa się punkt”. Williams zadebiutował tym samym w nieznanej sobie jeszcze w tym sezonie roli – zespołu, który kończy wyścig z dwoma samochodami w punktach. Czy dla stajni z Grove oznacza to przełom i od teraz Stroll (lub jego ewentualny następca) z Sirotkinem regularnie będą zdobywali punkty? Wątpię, dobrze było jednak zobaczyć na Monzy budujące dla brytyjskiej stajni obrazki. – Udało nam się tutaj poskładać puzzle. Jako zespół nie jesteśmy tam, gdzie byśmy chcieli, musimy się jednak cieszyć tym dniem – podsumował Lance, szykujący się do zmiany barw na różowe.

6 KOMENTARZE

  1. „Zdaje się, że nie przeszkadza mu nawet to, iż to jego rywal dysponuje lepszym samochodem i mocniejszym silnikiem.” – skąd te informacje, że Ferrari jest „lepsze”? Podrzuć źródła, bądź link do źródeł jeśli możesz.

  2. Złośliwość na najwyższym poziomie. Gratuluję.
    Nie potrafię pojąć na jakiej podstawie kanapowcy stwierdzają, że Ferrari jest „lepsze” od Merca. Co to znaczy wg Was „lepsze”?
    Macie podstawy by tak twierdzić? Nie pytam złośliwie tylko chcę poznać fundament tego poglądu.
    Panie krrr, F1 oglądam bez przerw już ponad 20 lat, ale dzięki za radę. Obejrzę resztę wyścigów tego sezonu.

    • 20 lat oglądasz F1 i nie umiesz wyciągnąć wniosków z czasów okrążeń, prędkości i tego rodzaju rzeczy?
      Pytam bez złośliwości.
      Wystarczy sprawdzić i przeanalizować. Ja to robię i jest dla mnie jasne ze Ferrari jest lepsze.

  3. Jestem już na to za stary, ale co tam …
    Kiedy czołówka na Spa wyjechała z Eau Rouge pomyślałem że Vettel nie zauważył sygnałów samochodu bezpieczeństwa, który musiał się pojawić po kraksie na starcie. Minął Hamiltona jakby ten jechał traktorem i nim dojechali do połowy prostej Kemmel był już daleko przed nim. Jestem kibicem od czasów Senny i nie przypominam sobie aby ktoś był na tym odcinku tak szybko objechany w „konkurencyjnym samochodzie” na tych samych oponach. Analogii nie trzeba daleko szukać, wystarczy spojrzeć na dwa podobne manewry Vettela z zeszłego roku. Do tego popatrzymy na wyniki na torach gdzie liczy się moc silnika: Chiny, Bahrajn, Kanada, Belgia, Baku, Monza. Wyraźnie role się odwróciły. Gdyby Vettel na Monzy był z przodu nie zostawiłby Hamiltonowi żadnych szans. Nie od dziś Raikkonenowi brak prędkości w wyścigu.
    Vettel w czasówce wykręciłby niewiarygodny czas gdyby jechał za Raikkonenem, wystarczy obejrzeć porównanie ich okrążeń. Czas jaki tracił na prostych widać gołym okiem, niestety w Ferrari nie ma ani jednego gościa z jajami.

Skomentuj Piff22 Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here