To było godne zwieńczenie walki o mistrzostwo świata Formuły 1. Najpierw w rolach głównych wystąpiła Patrycja, na którą w sobotę nie było mocnych. W niedzielę na szczęście odpuściła, ale kapryśna pogoda panująca w Teksasie dorzuciła swoje trzy grosze do świetnego spektaklu. Było mnóstwo emocji, sporo zwrotów akcji, ostrych pojedynków koło w koło, cztery neutralizacje, a wreszcie prezent, jaki Nico Rosberg sprawił Lewisowi Hamiltonowi – i Anglik już w USA dołączył do grona trzykrotnych mistrzów świata. Po wyścigu nie zabrakło wzruszeń. – Jestem szczęśliwy, ponieważ mam trzy tytuły, jak Ayrton – cieszył się Lewis.

Najlepszy Hamilton
Trzeba przyznać, że przez ostatnie lata Anglik okrzepł. W tym roku poznaliśmy najlepszego Hamiltona, jakiego mieliśmy okazję oglądać w F1. Szybkiego,  precyzyjnego, mocniejszego od strony mentalnej, bardziej odpornego na niepowodzenia, dojrzałego. Co prawda na początku wyścigu zapomniał, że „nie ma ciśnienia, żeby sięgnąć po tytuł już w Stanach Zjednoczonych” i w pierwszym zakręcie ostro starł się z Nico Rosbergiem, ale puśćmy to w niepamięć. Zdarza się. Zresztą, żeby taką bestię pozbawić kłów, trzeba je po prostu wybić. A kto miał to niby zrobić? No właśnie…

Krok za daleko
Ten wyścig powinien był wygrać Rosberg. Nie tylko dlatego, że Lewis daleki był od perfekcji (w zmiennych warunkach jego samochód także nie spisywał się idealnie), nie porażał szybkością, a w jego występie brakowało błysku, który stał się jego znakiem rozpoznawczym. Innymi słowy, Hamilton był w Teksasie do objechania. Tymczasem Nico tak bardzo chciał wygrać, że zaprzepaścił znakomitą okazję, sprawiając swojemu koledze prezent w postaci zwycięstwa. Ale może to i dobrze, bo skrócił swoje męki.

Zacznijmy jednak pod początku. W sobotę wszyscy przegrali z szalejącą w tej części świata Patrycją. Nazajutrz Rosberg był w formie i zdobył pole position (czasem z Q2), prowadzeniem cieszył się jednak tylko do pierwszego zakrętu. Na szczycie Lewis bezpardonowo się z nim rozprawił, doprowadzając do drobnej kolizji.

– W połowie zakrętu byłem przed nim. Próbował mnie wypchnąć, ale nie ustąpiłem, więc wjechał we mnie. Myślę, że posunął się o jeden krok za daleko, był bardzo agresywny – podkreślał Nico, przedstawiając swoją wersję zajścia, w efekcie którego spadł na czwarte miejsce (przez moment stracił jeszcze jedną pozycję, przegrywając z Sergio Pérezem). – Nie zrobiłem tego celowo. Byliśmy blisko siebie. Wjechaliśmy w zakręt. On był po zewnętrznej. Ja skręcałem, on również i dotknęliśmy się – tłumaczył z kolei Hamilton.

Mimo nieudanego początku, Rosberg nie składał broni. Szybko przebił się za Hamiltona, ale okazało się, że na przejściówkach Red Bulle spisują się po prostu lepiej i podczas 15. rundy liderem został Daniel Ricciardo. Największe kłopoty z oponami miał niewątpliwie mistrz świata, który jako pierwszy z czołówki zjawił się w alei serwisowej.

Błąd na wagę tytułu
Sprzyjające Red Bullowi okoliczności wyczerpały się jednak wraz z wysychającą nawierzchnią. Po założeniu slicków układ sił wrócił do normy i Nico zrzucił Daniela z pierwszej pozycji. Straty odrabiał także Lewis, który najpierw wyprzedził Daniiła Kwiata, a następnie Ricciardo. Rosberg w pełni kontrolował jednak sytuację. Wydawało się, że wygraną ma już w kieszeni, wtedy jednak nastąpiła kolejna neutralizacja i zabawa zaczęła się od nowa.

Mało tego, mając starsze o pięć kółek opony (obaj korzystali z miękkich slicków), nagle znalazł się w gorszej sytuacji niż Hamilton. Jego plan na ostatnie kółka był prosty – odjechać od Lewisa. Po restarcie rozpoczął ucieczkę i… wylądował na poboczu. – Popełniłem błąd. Nigdy wcześniej nie przytrafiło mi się coś podobnego. Nie potrafię tego wyjaśnić. To niewiarygodne. Wychodząc z zakrętu prawie się obróciłem. Kosztowało mnie to zwycięstwo – opowiadał Rosberg o swojej przygodzie z 49 okrążenia. Zimne opony?

Jak Senna
A Lewis? Cóż, natychmiast wykorzystał potknięcie kolegi i pomknął po wygraną, a co za tym idzie tytuł mistrza świata. – Jestem wniebowzięty – podkreślał Anglik po dziesiątym triumfie w 2015 roku. – To najwspanialszy moment w moim życiu. Trudno znaleźć odpowiednie słowa, żeby opisać to, co czuję. To jakieś szaleństwo. Jestem trzykrotnym mistrzem świata F1! Okazja jest szczególna, ponieważ wyrównałem osiągnięcie Ayrtona – dodawał wyraźnie wzruszony świeżo upieczony trzykrotny mistrz świata.

Miłe złego początki
Gdyby ktoś po pierwszej części Grand Prix Stanów Zjednoczonych zapadł w dwugodzinny letarg i potem obejrzał wyniki, byłby pewnie mocno zdziwiony, że Czerwone Byki zamknęły swój występ zaledwie jednym punktem. Początek wyścigu w wykonaniu kierowców Red Bulla był bowiem niezwykle obiecujący. Na oponach przejściowych, gdy tor był śliski, Ricciardo i Kwiat wyglądali wręcz na kandydatów do zwycięstwa.

Ciekawe, że początkowo to Rosjanin grał pierwsze skrzypce, ostro naciskając Rosberga. Na 13. okrążeniu przeszarżował jednak w ostatnim zakręcie i wylądował na czwartej pozycji. Wtedy do akcji wkroczył Ricciardo, który dwie rundy później przejął fotel lidera! Kwiat przesunął się natomiast na trzecie miejsce. Miłe złego początki! W powietrzu unosił się już bowiem zapach przyszłych kłopotów – wysychający tor całkowicie zmienił warunki gry. Na slickach Red Bulle szybko przestały być konkurencyjne i australijsko-rosyjski duet mógł tylko bezradnie przyglądać się, jak z rąk wymykają się im kolejne pozycje.

Co gorsza, Danowi Ricciardo nie pomogły starcia z Nico Hülkenbergiem oraz Carlosem Sainzem, w związku z czym ostatecznie musiał się zadowolić dziesiątą lokatą. Daniił w ogóle nie dotarł do mety. Popełnił bowiem błąd, którego konsekwencją była kraksa w trakcie 43. rundy. Christian Horner z pewnością nie tak wyobrażał sobie finał niedzielnego popołudnia w Austin.

Uwaga, odciski!
Powody do zadowolenia miał za to Sebastian Vettel, który wstrzelił się na podium. No, ale do tego zdołaliśmy już przywyknąć, choć w Teksasie nie wszystko poszło zgodnie z jego życzeniami. Podczas mokrych kwalifikacji czterokrotny mistrz świata zaliczył przygodę w zakręcie numer 10 (Kimi Räikkönen również), szczęśliwie unikając kontaktu z barierami. Poza tym musiał się jeszcze liczyć z karą za skorzystanie z piątej jednostki napędowej (tak jak „Iceman”). W ostatecznym rozrachunku Niemiec startował z 13. pola, pierwsze okrążenie kończył jednak jako siódmy.

Problemy zaczęły się, gdy na jego drodze wyrósł Max Verstappen, pokazując czterokrotnemu mistrzowi świata plecy. Ostatecznie Vettel uniknął kompromitacji i pod koniec wyścigu ścigał Rosberga. Trzecie miejsce pozwoliło Sebowi utrzymać się przed Nico w generalce, ale dzielą ich jedynie cztery punkty, a do końca zmagań pozostają jeszcze wyścigi w Meksyku, Brazylii i Abu Zabi.

Jeszcze mocniej Verstappen nadepnął na odcisk Kimiemu Räikkönenowi. Fin, w kwalifikacjach wolniejszy od Seba, po karze za wymianę silnika wylądował na 18. pozycji. Na pierwszej rundzie zyskał aż osiem lokat, potem odrobił jeszcze dwa miejsca i… zatrzymał się na Maksie, który tak zaciekle bronił swojej pozycji, że zagotował „Icemana”. – On wszędzie wypycha mnie z toru. Jeżeli to jest legalne, to następnym razem zrobię tak samo – zagroził Kimi.

Opanowanie wzburzenia nie przyszło mu łatwo. Wracając do walki po wizycie w alei serwisowej, Fin wylądował na poboczu, gdzie stoczył zwycięską, aczkolwiek czasochłonną batalię z reklamą producenta zegarków. Niestety, pojedynku nie wytrzymał wlot układu chłodzenia prawego przedniego hamulca i „Iceman” musiał się poddać.

Żaden problem
Ano właśnie, Max Verstappen. Sukces Hamiltona usunął nieco w cień jego fantastyczny występ na Circuit of The Americas. Szkoda, bo 18-letni Holender znowu dał próbkę swojego wyjątkowego talentu, bez żadnych kompleksów rzucając się w wir walki ze znacznie bardziej doświadczonymi rywalami. Deficyt prędkości na prostych? Mistrzowie świata w roli przeciwników? Żaden problem. Wyprzedzać można wszędzie i wszystkich, prawda Max? Mając Verstappena za plecami, trzeba uważać. Normalnie, strach się bać!

Na przejściówkach Holender pokazał klasę. Znakomicie radził sobie ze śliską nawierzchnią, rzucając rękawicę Vettelowi i Räikkönenowi. Tego pierwszego kilka razy wyprzedził, a drugiego stopował, budząc gniew „Icemana”. W dalszej części wyścigu skorzystał z dwóch kompletów miękkich opon i finiszował na czwartej pozycji.

Złapią Lotusa?
Nieźle, choć może w mniej spektakularny sposób, spisał się również Carlos Sainz. Po kraksie w czasówce Hiszpan startował z końca stawki, uniknął jednak kłopotów z pierwszej rundy i zakończył ją na 11. pozycji. Nie poniósł konsekwencji za incydent z Ricciardo, za to stracił lokatę za przekroczenie prędkości w alei serwisowej i ostatecznie został sklasyfikowany na siódmej pozycji.

W Scuderii Toro Rosso mają powody do dumy, gdyż trzy rundy przed końcem zmagań stajnia z Faenzy zbliżyła się w generalce do Lotusa na 7 punktów. Mając w składzie dwóch tak utalentowanych kierowców, Franz Tost może z optymizmem myśleć o końcowych akordach sezonu.

Kłopoty Hülkenberga
Po podium w Rosji, tym razem Sergio Pérez zajął piąte miejsce. Problemy z dogrzaniem slicków pogrzebały jego szanse na walkę z Verstappenem. Nico Hülkenberg mógł wypaść jeszcze lepiej. Po założeniu slicków odrabiał straty z pierwszej części wyścigu. Czwarta lokata była w jego zasięgu, sęk jednak w tym, że w samochodzie Niemca doszło do uszkodzenia przedniego skrzydła, w rezultacie którego Nico stracił „zdolność efektywnego hamowania” i zderzył się z Ricciardo, kończąc wyścig na 36 okrążeniu. – Straciłem docisk i gdy wcisnąłem hamulec, pomyślałem tylko: „o cholera, nie zwalniam tak szybko, jak zwykle” – tłumaczył się.

Coś drgnęło
Niewiele brakowało, żeby punkty w Austin zdobyli obaj kierowcy McLarena. Co tam punkty, Fernando i Jenson wreszcie mogli się pościgać! Alonso otrzymał do dyspozycji czwartą fazę silnika Hondy (w Rosji używał jej tylko w pierwszym treningu), mocniejszą od poprzedniej wersji o jakieś 20 KM, i zrobił z niej niezły użytek.

Po najlepszej czasówce w sezonie, Hiszpan startował z dziewiątej pozycji. Przed pierwszym zakrętem objechał Massę i po chwili pewnie żałował, że to zrobił. Brazylijczyk wjechał bowiem w lewe tylne koło McLarena i dwukrotny mistrz świata zakręcił się, lądując na szarym końcu. Z pomocą neutralizacji odrabiał jednak straty i na 45. kółku znalazł się na piątej pozycji. Niestety, kłopoty z czujnikiem paliwa sprawiły, że jego silnik zaczął tracić moc. Problem udało się co prawda rozwiązać, lecz na ostatnim kółku dopadł go Ricciardo, pozbawiając punktu za dziesiąte miejsce.

Cztery lokaty wyżej finiszował Jenson Button, korzystający ze starszej wersji napędu. Anglik miał nadzieję, że dzięki mocniejszej jednostce napędowej Alonso go zniszczy. W czasówce różnica wyniosła wprawdzie sekundę, lecz stała za nią także kiepska przyczepność tylnej osi auta Buttona. Po południu Jenson miał okazję, żeby przypomnieć swoim krytykom, iż w zmiennych warunkach nadal może uchodzić za profesora. Składniki sukcesu? Znakomite wyczucie, mocne tempo i właściwe decyzje strategiczne. Linię mety Anglik przeciął na siódmym miejscu, ale dzięki karze dla Sainza przesunął się o oczko w górę. Brawo!

Wzloty i upadki
Cztery punkty zdobył w Teksasie Pastor Maldonado. Felipe Nasr i Marcus Ericsson uczcili 400. wyścig Saubera w F1 kolizją. Na szczęście obaj pojechali dalej. W połowie dystansu w samochodzie Szweda zastrajkował układ elektryczny, ale honor stajni z Hinwil uratował Brazylijczyk, finiszując na dziewiątym miejscu.

Na koniec kilka słów o Williamsie, którzy w Austin poległ z kretesem. Wymiana skrzyni biegów w samochodzie Valtteriego Bottasa oznaczała start z 16. pozycji. Ile mógłby zwojować w wyścigu, możemy jedynie spekulować. W pierwszym zakręcie stuknął się z Marcusem Ericssonem, przedwcześnie zjechał po slicki, wrócił po przejściówki i zaparkował samochód w garażu z uszkodzonym zawieszeniem. Mety nie osiągnął również Felipe Massa. Brazylijczyk w pierwszym zakręcie wjechał w tylne koło McLarena Alonso, po czym obaj zawirowali. W połowie wyścigu Massa znalazł się w punktach, lecz awaria tylnego zawieszenia zakończyła jego występ.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here