Ferrari ma swoje pierwsze pole position na torze Monza od 2010 roku – ba, całą pierwszą linię (co ostatnio udało się włoskiej stajni u siebie 18 lat temu) – tyle tylko, że chyba nie w „politycznie poprawnej kolejności”. Kimi Räikkönen spłatał bowiem wszystkim figla i popisał się najlepszym czasem kwalifikacji, pokonując Sebastiana Vettela o 0,161 sekundy i śrubując rekord najszybszego okrążenia w dziejach F1. Od wczoraj wynosi on 263,587 km/h. W garażu Ferrari sukces Fina wzbudził prawdziwe szaleństwo, podobnie jak na trybunach świątyni szybkości. I kiedy wszyscy rozpływali się nad Kimim w zachwytach, nowy król prędkości stwierdził beznamiętnie, że w zasadzie „to kwestia przepisów”, choć pod nosem momentami błąkał mu się ledwo zauważalny grymas, zbliżony do uśmiechu.

Psikus Kimiego
Odnoszę wrażenie, że po kwalifikacjach na Monzy więcej było niezadowolonych kierowców niż takich, którzy nie potrafili ukryć uśmiechu. Oczywiście przesadzam, ale Kimi i Sebastian sprawiali wrażenie, jakby musieli odgrywać nie swoje role. Wyglądało to trochę tak, jakby zdobyciem pole position Räikkönen zafundował swojej ekipie nie lada ból głowy. Jego niemiecki kolega sprawiał z kolei wrażenie, jakby ktoś zabrał mu ulubioną zabawkę, choć za żadne skarby nie chciał zdradzić, z czego wynikało jego rozgoryczenie. Lewis Hamilton? Też nie. Anglik zrobił co prawda nawet więcej niż mógł, ale wystarczyło to jedynie do trzeciej pozycji. Nie jest wykluczone, że zdał sobie sprawę, iż czeka go walka na śmierć i życie, przy czym nie jest powiedziane, że z wyścigu o piąty tytuł to on wyjdzie zwycięsko.

Kwalifikacje w Parku Królewskim przyniosły fantastyczną dawkę emocji i pierwsze od zeszłorocznej rundy w Monako pole position Räikkönena. Skazywany na pożarcie „Iceman”, raz jeszcze wspiął się na wyżyny swoich możliwości i przy aplauzie czekających w napięciu tifosi przejechał jedną rundę Monzy w 1.19,119, przebijając o 0,161 sekundy ustanowiony chwilę wcześniej czas Vettela, który już rozpoczął świętowanie.

Będzie wojna?
Chłodne „Kimi był szybszy” szybko sprowadziło go na ziemię. Czterokrotny mistrz świata zdołał jeszcze wydusić z siebie „pogadamy później”, wzbudzając tym ciekawość i całą masę spekulacji „dlaczego nie był zadowolony” z drugiej pozycji. – Jeśli Kimi startuje z pole position, zakładam że może powalczyć o zwycięstwo – mówił z kamienną twarzą czterokrotny mistrz świata. – On chce wygrać, ja też. Miejmy nadzieję, że zwycięży jeden z nas – podkreślił, dodając jednocześnie, iż powodem jego niezadowolenia nie była kolejność przejazdu, co w Austrii stało się przyczyną ostrego zgrzytu pomiędzy kierowcami Red Bulla. – To był weekend, podczas którego Kimi miał jechać drugi. I tyle.

Tak naprawdę pretensje Sebastian może mieć przede wszystkim do siebie. Nie przejechał bowiem czystego okrążenia. – Jeśli mam być szczery, to nie było idealne kółko. Zgubiłem trochę czasu w pierwszej, potem drugiej szykanie, a także zakrętach Lesmo. W zasadzie wszędzie coś mi uciekło – podkreślił.

Czy Kimi dostał zielone światło i będzie mógł dzisiaj powalczyć o pierwsze od ponad pięciu lat zwycięstwo? Logika zdarzeń podpowiada, że nie. Vettel potrzebuje wsparcia w walce ze znakomicie spisującym się Hamiltonem, który wyprzedza go o 17 punktów. Gdyby „Iceman” pozostał dzisiaj na pierwszej pozycji i sięgnął po wygraną, byłaby to niespodzianka dużego kalibru. Przyznam, że sam jestem ciekaw, co zwycięży – pasja czy polityka? – Dla naszej ekipy nie ma lepszego miejsca, żeby zdobyć pole position. Kilka razy w tym sezonie byłem bliski wywalczenia pierwszej pozycji startowej, zawsze jednak coś nie wychodziło. Cieszę się z pole position, ale główne zadanie czeka mnie w wyścigu – zaznaczył „Iceman”. No właśnie. Pozostaje jedynie pytanie, cóż to za zadanie?

Presja
Hamilton bez wątpienia posiada wyjątkowy dar do szybkiej jazdy na jednym okrążeniu. Jego osiągnięcia mówią same za siebie. W Parku Królewskim deszcz nie spadł, a mimo to, Anglik postraszył czerwonych. – Dałem z siebie wszystko. Nie sądzę, żeby mógł pojechać szybciej. To było już balansowanie na krawędzi. Szczęście było niewiarygodnie blisko, lecz Ferrari jest w ten weekend szybsze – z przekonaniem podkreślał Lewis.

Toto Wolff co prawda zapewnia, że jego ekipę „absolutnie stać na zwycięstwo”, ale szanse Hamiltona w starciu z kierowcami Ferrari nie wydają się zbyt duże – choćby dlatego, że kierowcy Ferrari startują z pierwszej linii, więc mogą pobawić się strategią. Wiele oczywiście zależy od tego, jak potoczy się start i pierwsze okrążenie, aczkolwiek piątkowe symulacje sugerują, że wyścigowe tempo włoskich maszyn jest lepsze. Czy faktycznie aż o 0,4 sekundy na okrążeniu? Pewnie nie, ale nie zmienia to faktu, że na papierze Ferrari posiada więcej atutów.

Wydaje się, że największą siłą Lewisa może być ciążąca na kierowca włoskiej stajni presja (bardziej na Vettelu). Zniecierpliwienie wynikające z faktu, że od 2010 roku żaden kierowca Ferrari nie wygrał na własnym podwórku sięgnęło już chyba zenitu.

Kulą w płot
Mniejszą rolę odegra chyba tym razem Valtteri Bottas. Fin wczoraj był czwarty, a przekraczającą 0,3 sekundy stratę do Hamiltona tłumaczył nietrafionymi zmianami w ustawieniach swojej Srebrnej Strzały. – W ostatnim treningu wprowadziliśmy duże zmiany. W zakrętach było lepiej, natomiast na wybojach przed pierwszym i czwartym zakrętem samochód stał się trudniejszy do opanowania, wykazując tendencję do bardzo trudny do blokowania przednich kół – wyjaśniał Fin, tracący w generalce do swojego starszego rodaka dwa oczka.

Czy Mercedes będzie próbował strategicznie wykorzystać Bottasa, żeby ułatwić Lewisowi życie? Jeśli pojawi się okazja, to z całą pewnością tak. Wszystko zależy oczywiście od tego, czy Valtteri utrzyma tempo najlepszej trójki. Priorytety w stajni Toto Wolffa po deklaracji Fina, który przyznał, że „jest gotów pomóc Lewisowi” są bowiem jasne.

Brakuje sekundy
W związku z pozycją startową Daniela Ricciardo o interesy Red Bulla w dzisiejszym wyścigu musi zadbać przede wszystkim Max Verstappen. Holender, który podobnie jak jego australijski kolega skorzystał z wersji C silnika Renault, wywalczył wczoraj piąty czas. Za sprawą osamotnienia, dzisiaj czeka go prawdopodobnie kolejne „nudne” popołudnie. – To bolesne, ile tracimy na prostych. Nowa wersja silnika zapewnia jedną, może półtorej dziesiątej sekundy. Jestem zadowolony, choć potrzebujemy znacznie większych postępów, żeby być konkurencyjnymi. Nadal brakuje nam jednak sekundy – podsumował Max.

Ricciardo będzie się przedzierał z dziewiętnastej pozycji. Ile uda się odrobić, zobaczymy. Australijczyk uchodzi za specjalistę w wyprzedzaniu, więc awans w okolice najlepszej szóstki-siódemki nie jest wykluczony. Być może zobaczymy w w jego wykonaniu alternatywną strategię, z miękkimi oponami na starcie i finiszem na supermiękkiej mieszance.

Pokpili sprawę
Dziwnie poukładały się kwalifikacje w Parku Królewskim. Zwłaszcza na poziomie Q1, kiedy najszybciej zmieniały się warunki panujące na torze w związku z deszczykiem, który przeszedł nad torem przed kwalifikacjami. Być może w innej sytuacji zlekceważenie tak oczywistej sprawy przeszłoby bez echa, ale tym razem w środku stawki zrobiło się bardzo ciasno i Sergio Pérez, czyli pewniak do najlepszej dziesiątki, przepadł w Q1.

– Spiep… sprawę. Nie doceniliśmy efektu podciągania na prostych i tego, że nawierzchnia ewoluuje – przyznał Perez, zaznaczając jednakże, iż on też nie pozostał bez winy. – Jednocześnie ja również powinienem był pojechać lepiej, więc zepsuliśmy to wspólnie – przyznał Sergio, któremu do piętnastego w Q1 Romaina Grosjeana zabrakło 0,001 sekundy.

Nadzieja w Sainzu
Estebanowi Oconowi nie przydarzyła się tak przykra wpadka i Francuz sięgnął po ósmą pozycję startową, wygrywając korespondencyjny pojedynek z Pérez. Czy jest o co walczyć? Zdecydowanie, ponieważ jak sugeruje „Auto Motor und Sport” walka o fotel w Force India trwa w najlepsze (Pérez rozmawia z McLarenem). Czas pokaże, czy doniesienia te się potwierdzą, faktem jest jednak, że Esteban stanie dzisiaj przed okazją na solidne punkty.

Jego głównymi rywalami powinni być Romain Grosjean i świętujący wczoraj swoje 24. urodziny Carlos Sainz. Na szczególne pochwały zasłużył Hiszpan, który przed kwalifikacjami nie liczył na siódmą lokatę. Na jego barkach spocznie ciężar walki o niezwykle cenne punkty w kontekście walki Renault (Nico Hülkenberg rusza z końca stawki) o czwartą pozycję w klasyfikacji konstruktorów.

Po Belgii przewaga francuskiej ekipy nad Haasem stopniała do 6 punktów. Startujący z szóstej pozycji Grosjean przypuszczalnie znajdzie się poza zasięgiem Sainza, więc głównym zadaniem Hiszpana na torze obnażającym niedostatki mocy silników budowanych przez ludzi Remiego Taffina będzie minimalizowanie strat.

Dobra chemia
Dziesięć lat temu Scuderia Toro Rosso do spółki z Sebastianem Vettelem świętowała na Monzy zdobycie jedynego jak na razie pole position (następnego dnia także zwycięstwa). Wczoraj tak pięknie nie było, aczkolwiek Pierre Gasly okazał się jednym z bohaterów kwalifikacji. Francuz po raz czwarty wywalczył miejsce w Q3 i ostatecznie zakończył dzień z dziewiątym czasem. – Przejechałem jedno z najlepszych okrążeń w sezonie. To jednak dopiero połowa pracy, w wyścigu muszę wykonać resztę – zauważył przyszłoroczny kierowca Red Bulla.

Największą sensacją czasówki i tak okazał się Lance Stroll. Kanadyjczykowi włoski tor wyjątkowo leży. Przed rokiem, w deszczowych kwalifikacjach, wykręcił czwarty czas, w związku z karami dla kierowców Red Bulla zmieniony w drugą pozycję startową, a teraz po raz pierwszy w sezonie wbił się do Q3. – To był jeden z tych dni, w których wszystko zagrało jak należy. Zupełnie się tego nie spodziewałem. Naprawdę zasłużyliśmy na ten wynik. Miałem dobrą chemię z samochodem – komentował Lance swój nieoczekiwany sukces.

Przykra niespodzianka
Czy jutro zdoła zmienić dziesiątą pozycję startową w punkty? No cóż, w sobotę Lance’owi pomogły nieco okoliczności (podobnie jak Gasly’emu czy Sainzowi), w wyścigu trzeba się jednak będzie liczyć nie tylko ze startującym z tyłu stawki Ricciardo, ale także z Kevinem Magnussenem, będącym pierwszym kierowcą, który może wybrać sobie strategię na wyścig. Wielkiego wyboru nie ma, ponieważ w grę wchodzi jeden pit stop. Duńczyk może jednak postawić na alternatywną strategię, zakładając na start miękkie opony i przedłużając pierwszy przejazd.

Przykrą niespodziankę przeżyła ekipa Sauber, w ostatnim treningu radząca sobie naprawdę nieźle. Kwalifikacje przyniosły stajni z Hinwil tylko rozczarowanie. O ile Marcus Ericsson, któremu po piątkowej kraksie odbudowano samochód, nie liczył na cuda, o tyle Charles Leclerc był zaskoczony tym, że utknął w Q1. Prawdą jest jednak również i to, że do ostatniej pozycji premiowanej awansem oddzieliły zabrakło mu 0,002 sekundy. – Nie wiem, co się stało z naszymi osiągami pomiędzy treningiem a kwalifikacjami. Rzadko to mówię, ale byłem naprawdę zadowolony z okrążenia, więc odpadnięcie z walki w Q1 jest frustrujące – oznajmił 20-latek z Monako. – Mam nadzieję, że w wyścigu zdołamy uzyskać dobry wynik.

Brak szacunku
To, że Fernando Alonso i Kevin Magnussen za sobą nie przepadają było jasne od dawna. Na Monzy po raz kolejny panowie dali temu wyraz, najpierw na torze, potem podczas krótkiego spotkania twarzą w twarz, a na deser wbijając sobie szpilki w rozmowach z dziennikarzami. Podejrzewam, że gdyby jeden i drugi trafił na kogoś innego, afery by nie było, ale w tej sytuacji górę wzięły emocje, osobiste animozje, kwestie ambicjonalne, a i pewnie chyba zwyczajna chęć utarcia drugiemu nosa – i to za wszelką cenę.

Wszystko zaczęło się od tego, że pod koniec Q2 Magnussen wyprzedził przed Parabolicą dogrzewającego opony Alonso. Hiszpan ruszył za kierowcą Haasa i w pierwszej szykanie przypuścił atak. Ponieważ żaden z panów nie miał ochoty odpuszczać, obaj stracili okazję do poprawienia czasu. – Wiem, że on [Fernando] uważa się za Boga, ale nie tym razem. Później do mnie podszedł i zaśmiał mi się w twarz, wyrażając absolutny brak szacunku. Nie mogę się doczekać, kiedy zakończy karierę – żalił się Magnussen, wywołując spore rozbawienie tym, że narzeka na brak szacunku. Aż chciałoby się zapytać: i kto to mówi?

Po co?
Co na te zarzuty Fernando? – Wyprzedził mnie w ostatniej chwili. Zaczynaliśmy szybkie okrążenie, więc w pierwszym zakręcie musiał dojść do walki – wyjaśniał Hiszpan i dodał, celnie uderzając w Magnussena: – Facet powinien walczyć w Q3, bo ma samochód, który to zapewnia, tymczasem on jest tutaj i rozmawia z dziennikarzami. W moim przypadku nic wielkiego się nie stało, z jego strony nie było to jednak zbyt mądre.

Żarty żartami, ale mam z tą sytuacją pewien problem. Można się oczywiście nakręcać tym, że jeden drugiemu dopiekł, tylko po co? Nie rozumiem tego w przypadku Fernando. Czy żegnając się z F1, Hiszpanowi naprawdę potrzebne jest rozmienianie się na drobne, bo do tego w zasadzie sprowadza się całe zajście. Czy szarpanie się z – bądź co bądź – młokosem bez większych osiągnięć, doda mu choć odrobinę splendoru? Nie i źle by się stało, gdyby do jednego z najlepszych kierowców w dziejach F1, przylgnęła łatka zapiekłego frustrata.

4 KOMENTARZE

  1. Alonso niestety ma w sobie spore pokłady frustracji, ale jest sam sobie winien w jakimś stopniu. Od GP Singapuru, gdzie wziął udział w szwindlu wiedzie się jemu w F1 nie tak jakby chciał, ale dzieje się to na skutek jego zachowań i wyborów – i trudno nie odnieść wrażenia, że jest to sprawiedliwa odpowiedź od losu. Dostał chłop niemocy i nie ma na to rady. Do tego stopnia, że nawet uchylone drzwi w niezłym Red Bulu domknął sam, albo niezrozumiale nie wziął pod uwagę. Może wiedział, że go nie zechcą?

      • Teraz w F1 zrobiło się tak, że jeszcze trochę a po przesadzają płacących do najlepszych zespołów i zrobią się podwórkowe mistrzostwa synków bogatych tatusiów:0 A chciałoby się widzieć najlepszych kierowców w najlepszych teamach. Alonso mógł spróbować dogadać się z Red Bulem. Co stało na przeszkodzie? Zrobiłby coś dla widowiska. Obserwowanie jak rywalizuje z Verstappenem i wpływ jaki miałoby to na Maxa. Mógł chociaż na jeden sezon spróbować. Zostawiłby po sobie lepsze wspomnienie. Dziwię się, że Liberty to wypuściło z rąk, bo to byłaby gratka.

  2. A co do Magussena, to jego lubią takie sytuacje sporne. Powinien się ich wystrzegać, na ile to jest możliwe i zależy od niego. Alonso zaczął się ścigać chyba dość niespodziewanie i nie było szansy przepuścić i stąd zamieszanie i strata czasowa. Po wszystkim lepiej było zbyć to uśmiechem – na takiego nie ma lepszej rady:) Zwykle to Magnussen bywa poszkodowany w tych spornych sprawach i faktycznie należy to uwidaczniać i stawać po stronie krzywdzonego, a nie kpić z jego żalu lub bagatelizować. Bezceremonialnym jest mówienie, że jest słabym kierowcą i ma to, na co zasługuje.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here