Lawrence z Arabii, najmocniej przepraszam, oczywiście Lewis z Arabii, to znaczy Lewis Hamilton  przyleciał do Bahrajnu po wygraną. Sprawy znowu nie poszły jednak po jego myśli i po drugie tegoroczne zwycięstwo sięgnął Nico Rosberg.

Przyszło mu to zresztą w dość łatwy sposób. W sumie najtrudniejsze chwile Niemiec przeżył na starcie do okrążenia rozgrzewkowego, gdy zamiast jedynki wrzucił dwójkę. Przed katastrofą uratował go system zapobiegający zgaszeniu silnika. Potem sprawy ułożyły się już gładko. W przeciwieństwie do mistrza świata Rosberg dobrze ruszył spod świateł i błyskawicznie przejął fotel lidera. Resztę załatwił za niego Valtteri Bottas, torpedując Lewisa Hamiltona w pierwszym zakręcie. W tej sytuacji pozostało mu wypracowanie przewagi i kontrolowanie wyścigu, z czego wywiązał się bez zarzutu, dopisując do swojej kolekcji szesnaste zwycięstwo w F1. Aktualnie Nico ma ich już więc tyle, ile legendarny Sir Stirling Moss.

Seksowne kółko
Plany trzykrotnego mistrza świata na Bahrajn były proste jak drut i sprowadzały się do realizacji scenariusza sprzed roku – zdobyć pole position i wygrać wyścig. Koniec, kropka. I choć podczas treningów Lewis nie radził sobie idealnie, to w kluczowym momencie złożył „sexy okrążenie”, rekordowe w dziejach toru na pustyni Sakhir i sięgnął po swoje 51. pole position w karierze. Pierwszy punkt można było odhaczyć.

Kolejnym był idealny start. I tu pojawił się problem. Jestem ciekaw, ile razy z soboty na niedzielę Hamilton wizualizował sobie sprint do pierwszego zakrętu, odtwarzając w głowie całą procedurę startową. Ile razy wchodził w niego jako lider, usiłując dostrzec kątem oka swojego kolegę? A może do jego świadomości dobijał się przekaz, że coś może pójść nie tak? Nie wiem. W każdym razie start Lewisowi nie wyszedł. W Melbourne zwiodło sprzęgło, tym razem wina leżała po jego stronie, choć – jak podkreślił – nie wyłącznie. Najgorsze było jednak dopiero przed nim.

W pierwszym zakręcie w Lewisa wjechał bowiem Bottas. Co interesujące, Fin przyznał później, że wcale nie zamierzał atakować Anglika, chciał jedynie przypilnować swojej pozycji. Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. Fakty są natomiast takie, że Valtteri wpakował się w prawą stronę Srebrnej Strzały. Mistrza świata na moment zarzuciło, co natychmiast wykorzystali jego rywale. Początkowo Anglik spadł aż na dziewiąte miejsce, aczkolwiek pierwsze okrążenie ukończył jako siódmy, sypiąc snopami iskier nie tylko z tytanowych płytek, ale również z uszkodzonego elementu podłogi, który zakleszczył się z prawej strony.

Zdaniem Toto Wolffa uszkodzenia Mercedesa z #44 spowodowały znacznie straty w docisku, ale mimo wszystko nie stanowiły one większej przeszkody w przebiciu się Hamiltona na trzecie miejsce. Tylko tyle i aż tyle, bo udało się „zminimalizować straty”. Linię mety Hamilton przeciął pół minuty po Nico Rosbergu, który wygrał po raz drugi w sezonie i piąty z rzędu. Lewis ma przed Chinami o czym myśleć.

Lis pustyni
W roli najgroźniejszego rywala Srebrnych Strzał na torze Sakhir miał wystąpić Sebastian Vettel. Podczas kwalifikacji as Ferrari sięgnął po trzeci rezultat i przekonywał, że w niedzielę spróbuje rzucić kierowcom Mercedesa rękawicę. Nie mieliśmy niestety okazji przekonać się o tym, czy jego słowa miały pokrycie, ponieważ zanim Seb zdołał zaskoczyć swoich rywali, sam został zaskoczony – przez własny silnik, który podczas okrążenia rozgrzewkowego buchnął kłębami dymu, oznajmiając wszem i wobec, że odmawia współpracy. Szkoda, bo wydaje się, że Vettel mógł trochę narozrabiać. A tak została mu rol kibica „Icemana”, który nie licząc samego startu pojechał koncertowo – i choć nadal pozostaje bez wygranej w Bahrajnie, podniósł od ośmiu rekord wizyt na niższych stopniach podium. Tym razem finiszował na drugiej pozycji. Podobnie jak przed rokiem, trzema, czterema i ośmioma laty. Lis pustyni – tyle że polarny.

Czy mogło być lepiej? Prawdę mówiąc, nie sądzę. Kimi Räikkönen wprawdzie sprawnie zdjął skalpy Daniela Ricciardo i Bottasa, objeżdżając ich po zewnętrznej czwartego i pierwszego zakrętu, po czym skrzętnie skorzystał z pierwszego pit stopu Felipe Massy, ale zanim oczyścił przedpole, Nico odskoczył na ponad 11 sekund, więc w zasadzie było po sprawie. To, że do mety różnica spadła o połowę o niczym nie świadczy. Analiza czasów okrążeń wyraźnie pokazuje, że Rosberg całkowicie kontrolował sytuację i w razie konieczności bez trudu podkręcał tempo. Póki co, nic się nie zmieniło, dominującą siłą w F1 pozostają srebrni.

Trzecia siła
Pomimo tego, że pętla toru pod Manamą wymaga mocnego silnika, a jak wiadomo jednostka napędowa TAG Heuer pozostawia w tej kwestii sporo do życzenia, zespół Red Bulla może być zachwycony  swoim występem w Bahrajnie. Wszystko wskazuje na to, że dowodzona przez Christiana Hornera stajnia w pełni zasługuje na miano najlepszej z całej reszty.

Są powody do zadowolenia, aczkolwiek dla nikogo nie jest chyba tajemnicą, że aspiracje byłych mistrzów świata sięgają znacznie wyżej niż walka o miejsca za podium. Fakty są bowiem takie, że póki co strata do Mercedesa i Ferrari (zwłaszcza na torach jak BIC) jest zbyt duża, żeby można było śrubować oczekiwania. Ale kto wie, może w Monako, albo na Hungaroringu Ricciardo (albo znajdujący się pod presją Daniił Kwiat) pokrzyżuje szyki faworytom. Zobaczymy.

Z Bahrajnu stajnia Christiana Hornera wywiozła 18 punktów. Dwanaście z nich jest dziełem Ricciardo, który pomimo uszkodzenia przedniego skrzydła w zamieszaniu po starcie wywalczył czwarte miejsce. Dan zrobił tyle, ile mógł, zresztą jedna pozycja i tak wskoczyła mu gratisowo dzięki kłopotom Vettela. Podcięcie Williamsów nie nastręczyło Australijczykowi większych problemów, ale sam musiał ustąpić miejsca Räikkönenowi i Hamiltonowi.

Kwiat też wypadł przyzwoicie, choć w kwalifikacjach utknął na P15, przyznając, że stracił wiarę w samochód. W niedzielę najwyraźniej się otrząsnął, ponieważ skutecznie przebijał się przez stawkę, zostawiając za sobą kolejnych rywali. Dwukrotnie musiał co prawda uznawać wyższość Ricciardo, za to w końcówce pozbawił Massę siódmej pozycji, dorzucając do kolekcji 6 punktów.

Amerykański sen, europejski szok
Trzeba przyznać, że ekipa Gene’a Haasa wystrzeliła w prawdziwie amerykańskim stylu, brutalnie demontując układ sił w górnej części stawki. Czy ktoś spodziewał się, że po dwóch pierwszych wyścigach Amerykanie będą zajmować piąte miejsce w klasyfikacji konstruktorów z 18 punktami na koncie? Otóż to. I o ile szóste miejsce Romaina Grosjeana w Melbourne tłumaczono sprzyjającymi okolicznościami, o tyle po piątej pozycji Francuza w Bahrajnie nikt nie powinien mieć wątpliwości – z amerykańską stajnią należy się liczyć.

W kwalifikacjach Grosjean „dopingował” Hülkenberga, mając nadzieję, że Niemiec odbierze mu awans do Q3. Dziwne? Odrobinę. Wszystko w imię dziewiątej lokaty, dającej pełną swobodę wyboru strategii na wyścig. W przeciwieństwie do Melbourne, tym razem Amerykanie postawili na agresywną taktykę. Trzy sprinty na supermiękkiej mieszance i finisz na miękkiej okraszone całą serią wygranych pojedynków zaowocowały piątą lokatą Francuza. Po raz kolejny wielkie brawa! Nie tylko za znakomite rezultaty. Przede wszystkim za intuicję, jaką wykazał się Romain, wiążąc się z debiutującą w F1 ekipą. Szkoda jedynie, że z wyścigiem (znowu) przedwcześnie pożegnał się Esteban Gutiérrez, który miał szansę powalczyć o szóstą-siódmą lokatę, bo wtedy zdobycze Haasa wyglądałyby jeszcze bardziej imponująco. No cóż, teraz trzeba iść za ciosem! Amerykański sen będzie trwał dopóty, dopóki europejska konkurencja nie otrząśnie się z szoku.

Koszmary na zamówienie
Ależ to życie niesprawiedliwe. Jedni przeżywają amerykański sen, a innym pozostają koszmary, co gorsza czasami na własne życzenie… Dokładnie tak, jak robią to chłopaki (i dziewczęta) z Grove i Silverstone. Przyznam, że ekipa Williamsa po raz kolejny (który to już raz w ostatnich sezonach?) wykonała strategiczne seppuku, rujnując występ swoich zawodników.

Podkreślmy to jeszcze raz – po pierwszym okrążeniu Felipe Massa był drugi, a Valtteri Bottas trzeci. W porządku, Fina czekał karny przejazd przez aleję serwisową za kolizję z Hamiltonem, ale za porażkę zespołu odpowiada strategia. Na co liczył Williams, decydując się na dwa pit stopy? Zagadka godna sfinksa. Zyski wynikające z jednej (albo i dwóch) wizyty mniej w alei serwisowej nie były w stanie zrównoważyć strat wygenerowanych przez wolniejsze i bardziej zmęczone opony.

W tej sytuacji kierowcy i tak spisali się nie najgorzej. Dziewiąta lokata ujmy Bottasowi nie przynosi. Co z Massą? Felipe finiszował tylko jedno miejsce wyżej, ale jazda z krótszym nosem i nowym przednim skrzydłem bez perfekcyjnych ustawień stanowiła spore wyzwanie. Nie mówiąc już o tym, że na mocno sfatygowanych oponach z białym paskiem Brazylijczyk nie miał żadnych szans, żeby zatrzymać mknących na świeższych i szybszych gumach Grosjeana, Verstappena oraz Kwiata.

Wrócił Max
Kolejną lekcję od ekipy Haasa odebrała także Scuderia Toro Rosso, choć nie była ona aż tak bolesna jak w przypadku Williamsa. Poświęcenie kwalifikacji na rzecz wyścigu przyniosło ekipie z Faenzy wymierne efekty, bowiem Max Verstappen okazał się jednym z bohaterów niedzieli. W przeciwieństwie do Melbourne, tym razem 18-latek imponował opanowaniem, wykorzystując potencjał swojego STR11. Holender trzykrotnie zatrzymywał się w alei serwisowej, wykorzystując całą paletę dostępnych mieszanek. Na ostatnią zmianę otrzymał supermiękkie opony i nie dał Massie żadnych szans, odbierając Brazylijczykowi szóstą lokatę.

Punktów nie zdobył natomiast Sainz. Już początek drugiego okrążenia przekreślił szanse Hiszpana na jakiś sensowny wynik. W pierwszym zakręcie Sergio Pérez wjechał w tylną część Toro Rosso, przecinając prawą tylną oponę samochodu z #55. Carlos jakoś zdołał dotrzeć do alei serwisowej, lecz spadł na koniec stawki i w połowie dystansu musiał dać za wygraną.

Połamane skrzydła
Zdecydowanie najsłabiej z ekip środka stawki wypadł zespół Force India. A wszystko za sprawą kłopotów, w które obaj kierowcy wpadli chwilę po starcie. Najpierw przytrafiły się one ruszającemu z P8 Nico Hülkenbergowi. Niemiec padł ofiarą zamieszania na pierwszej rundzie i musiał zjechać do alei serwisowej, aby zmienić uszkodzone przednie skrzydło, co pogrzebało jego plany. Na kolejnym kółku w garażu zjawił się z kolei Pérez – także po nowe przednie skrzydło. W odróżnieniu od Hülkenberga, Meksykanin może mieć jednak pretensje wyłącznie do siebie, ponieważ sam sprowokował kolizję z Sainzem. Po tak „udanym” początku obaj panowie nie mogli liczyć na zbyt wiele i ostatecznie – z okrążeniem straty do zwycięzcy – wyjechali z Bahrajnu z pustymi rękoma.

Punkt w debiucie
To teraz jeszcze kilka słów o tych kierowcach, którzy mieli z czego się cieszyć. Najpierw Stoffel Vandoorne. Na ironię zakrawa fakt, że pierwsze tegoroczne punkty dla ekipy McLarena zdobył nie jeden z mistrzów świata, lecz kierowca, który nawet nie miał w Bahrajnie startować. 24-latek znakomicie wykorzystał swoją szansę, zastępując pauzującego po wypadku w Australii Fernando Alonso. I to pomimo, że został ściągnięty pod Manamę właściwie w ostatniej chwili, nigdy wcześniej nie jeździł MP4-31, no i musiał w ekspresowym tempie przyswoić całą masę informacji. Bezcenna okazała się pomoc ze strony starszych kolegów, przede wszystkim dwukrotnego mistrza świata, ale również świetna znajomość BIC, na którym w ostatnich dwóch sezonach Vandoorne trzykrotnie zwyciężył i dwa razy zajął drugie miejsce.

Bez względu na wszystko, wygrana Stoffela z Jensonem Buttonem (tłumaczył się nadsterownością) w czasówce była sporym zaskoczeniem. Na starcie Vandoorne trochę się pogubił, co wykorzystał m.in. jego angielski kolega, ale były mistrz świata na siódmym kółku zniknął ze sceny, wyeliminowany przez awarię ERS. W tej sytuacji Belg musiał bronić honoru McLarena i trzeba przyznać, że świetnie wywiązał się z tego zadania, finiszując na dziesiątej pozycji. Punkt w debiucie to więcej, niż mógł oczekiwać. Co na to jego utytułowani koledzy? Chyba powinni zacząć się martwić…

Rewelacja
I na koniec Pascal Wehrlein, który wprawdzie nie zdobył pod Manamą żadnych punktów, ale spisał się naprawdę rewelacyjnie. I to zarówno w kwalifikacjach, podczas których dał nauczkę kierowcom Saubera, Renault, Pérezowi i oczywiście Rio Haryanto, jak również w wyścigu, przez większość wieczoru oscylując w okolicach dwunastej-trzynastej pozycji. Mało tego: dowiódł, że samochodem Manora można nie tylko skutecznie odpierać ataki (o czym przekonał się Magnussen), ale także wyprzedzać (to sprawdził Pérez). Wprawdzie w końcówce nie udało mu się pokonać Marcusa Ericssona, ale 13. lokata dla debiutanta z ekipy Manor to i tak rezultat godny pozazdroszczenia przez kilku bardziej znanych kolegów Pascala. Nie wspominając o Haryanto.

10 KOMENTARZE

  1. Co Brawo Kimi, jak miał gorszy start niż Lewis 😛 A do tego w ciemno zawsze można obstawiać, że Seb będzie przed Finem jeśli tylko samochód się nie zepsuje.

  2. Zapamiętaj sobie Kimi jest tylko jeden ! Potem Seb, Lewis, Nico , Fernando, Felipe i Jason. Reszta to przystawki…. By zapchać dziurę . Pieniądze i kibiców przyciągają gwiazdy i legendy. Kierowcy którzy maja to coś … tak było jest i będzie ! Kimi jest marketingowo jednym z najlepszych produktów … Plus umiejętności które posiada …dlatego jest SF. Aż strach pomysleć jak pod koniec roku zakończy przygodę z F1.

    • rozumiem, że można kogoś uwielbiać ale Twoja klasyfikacja jest, jak by to najdelikatniej powiedzieć, ch..wa że aż boli – tak pół żartem, pół serio 🙂
      pozdrawiam

  3. Kimi sportowo jest nikim, dostawał od Grosjean, od Alonso i teraz od Seba. Tytuł ma tylko i wyłącznie w wyniku błędów debiutanta Lewisa i zespołu McLarena w 2007. Nie zauważę różnicy jak Fina nie będzie w F1. Wolę oglądać tych co coś potrafią jak Max Verstappen.

  4. Ekwador15, what are f…. talking about? Czyli Kimi to generalnie dno i metr mułu. F1 to jak każdy sport gra błędów. Kimi w 2007 roku najlepszy także dlatego, ze jego rywale dawali ciała i jego pościg w drugiej połowie sezonu był najlepszym pokazem jego talentu i sportowej klasy.

  5. Ekwador analizowałeś starty w Lotusie..? Szkoda jesteś prawie sam ze swoją wielką wiedzą na temat F1.
    Wiesz Ekwador jaka szkoda że Twojego zdania nie podzielają miliony na świecie …..Więcej czytaj , rozmawiaj , analizuj to może zmienisz tok myślenia….
    A jak już dojdziesz do odpowiedniego poziomu swojej wiedzy to może trafisz gdzieś do jakiegoś zespołu F1 w roli mechanika lub co tam sobie upatrzysz….-))))
    Ale nie licz na SF bo oni to jedna wielka włoska rodzina.

  6. To chyba wizerunek Jezusa na piersi Lewisa. Nie wiem czy to zamierzone działanie, czy tylko sobie coś powiesił na tym łańcuchu. Może Bahrain, to nie Arabia S. czy Iran, ale i tak szacun dla Lewisa;)
    To lepsze niż jego tytuł z 2008 roku 😉

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here