Za plecami Lewisa o pozycję walczą Nico i Sebastian. Niewiele brakowało, by Kimi pogodził ich wszystkich.

Z punktu widzenia rywali Lewis Hamilton wygląda na kogoś, kto spaceruje po Księżycu, od czasu do czasu wręcz po jego „ciemnej stronie” – w ten sposób obecny w Bahrajnie Nick Mason z Pink Floyd mógłby z powodzeniem podsumować pierwszą część sezonu w wykonaniu aktualnego mistrza świata F1. Oczywiście gdyby ktoś go o to poprosił.

Wygląda na to, że nie grozi nam nuda! Po trzech zwycięstwach i drugiej pozycji w Malezji Lewis Hamilton ciągle pozostaje numerem jeden w grze o tytuł. Jednak Anglik musi chyba powoli przyzwyczajać się do myśli, że jego największym zagrożeniem wcale nie musi okazać się Nico Rosberg, tylko kierowcy Ferrari. Być może nie czuje jeszcze ich oddechu na plecach, ale z całą pewnością coraz wyraźniej dostrzega w lusterkach swojej Srebrnej Strzały czerwone samochody. To prawda, że Sebastian Vettel miał akurat słabszy dzień, ale Kimi Räikkönen potwierdził swoją szarżą, że Scuderia jest coraz bliżej. Pozostaje jeszcze tylko pytanie, czy stajnia Ferrari zdoła przezwyciężyć wszelkie ograniczenia, które w ostatnich latach skutecznie krępowały jej ruchy? Jeśli tak, to może się zrobić naprawdę ciekawie.

Szczęście sprzyja lepszym
W Bahrajnie Hamilton spisał się tak jak przystało na kierowcę, który zmierza po trzeci tytuł mistrza świata. Najpierw pole position (pierwsze w Sakhir), potem zwycięstwo. Wątpliwe, czy na jakimkolwiek etapie wyścigu Anglik musiał dać maksimum z siebie i swojej maszyny. Po prostu kontrolował rozwój wypadków. Odrobinę zadrżało mu serce, gdy zaczęły szwankować hamulce. Miał szczęście, że awaria nie nastąpiła wcześniej, bo wtedy wygrana mogłaby wpaść w ręce Kimiego. No, ale szczęście podobno sprzyja lepszym…

Los za to okrutnie zakpił sobie z Nico Rosberga. Ile w tym gorzkiej ironii, że w całkiem dobrym występnie, pełnym ścigania i rywalizacji koło w koło, Niemca zawiódł sprzęt. Naprawdę było mi go żal, gdy na przedostatnim kółku nie zmieścił się w pierwszy zakręt i chwilę później przemknął obok niego rozpędzony Räikkönen. Tym razem jednak wiemy, że „pękły” hamulce, a nie Nico. Tak czy siak, dzięki trzeciej lokacie, Rosberg odzyskał drugie miejsce w generalce, choć Lewis oddalił się już na 27 punktów. Póki co grunt, że chłopak ocknął się z letargu i próbuje komplikować życie zespołowemu partnerowi. Może i nieskutecznie, ale dajmy mu jeszcze trochę czasu.

Kto odciąży Lewisa?
Było na poważnie, to teraz trochę szydery pod adresem mistrza świata i dwóch łańcuchów dyndających na jego piersiach. Zastanawiałem się, co mogą one symbolizować, bo można przyjąć za pewnik, że nie są to łańcuszki od pierwszej komunii. To musi być coś innego. Tylko co? Może Anglik zaczął dokumentować w ten sposób liczbę poznanych ostatnio dziewczyn? E… nie. To może chodzi o zdobyte tytuły? Michel Schumacher zaznaczał swoje osiągnięcia gwiazdkami na górnej części kasku, ale Hamilton ma trochę inny styl, więc kto wie? Strach pomyśleć, co będzie, gdy Lewis zdobędzie pięć tytułów. Jego kręgosłup może tego nie udźwignąć. Nico, Seb, Kimi, nie stójcie bezczynnie, trzeba jakoś ratować chłopaka!

Nie miał dnia
Ruchem konika szachowego przeskakujemy do ekipy Ferrari, w której panuje sielska atmosfera. Są wyniki, jest i sprzyjający klimat. A może odwrotnie? W sobotę Sebastian Vettel sprawił niespodziankę, przedzielając Hamiltona i Rosberga. Nieśmiało zaczął nawet wspominać o szansach na walkę o zwycięstwo, najwyraźniej nie wziął jednak pod uwagę, że przytrafi mu się gorszy dzień.

Taka właśnie była niedziela w jego wykonaniu. Czterokrotny mistrz świata popełniał w Sakhir błędy, przyznając później, że brakowało mu rytmu i gubił się w ważnych momentach. Trzykrotnie przegrał pojedynek z Rosbergiem. Za trzecim razem definitywnie, ponieważ w dwóch pierwszych przypadkach podcięcie taktyki i sprawna praca mechaników Ferrari pozwalały mu na odzyskanie utraconej lokaty.

Po dodatkowej wizycie w alei serwisowej, spowodowanej wycieczką poza tor w trakcie walki z Rosbergiem, Vettel spadł za Valtteriego Bottasa i tak już zostało do samego końca. Po raz pierwszy w sezonie Sebastiana zabrakło zatem na podium.

Jak pech, to pech
Na pudle zastąpił go Kimi Räikkönen, który wykazał się niesamowitą determinacją, ścigając nie tylko swojego kolegę, ale również kierowców Mercedesa. Odwrócona strategia sprawiła, że w ostatniej części wyścigu na miękkiej mieszance błyskawicznie odrabiał straty do liderów. Dwie rundy przed metą znalazł się za plecami Rosberga, który z niesprawnymi hamulcami nie stanowił dla Räikkönena wielkiej przeszkody.

Na ostatnim kółku identyczne perturbacje wystąpiły w samochodzie lidera, ale Lewis był już zbyt daleko, żeby Kimi mógł mu sprzątnąć sprzed nosa wygraną. Z pewnością jednak napędził strachu wszystkim członkom ekipy z Brackley, pokazując, że z Ferrari trzeba się liczyć. Nic dziwnego, że Maurizio Arrivabene pospieszył z komplementami.  – Hej, „Iceman”, byłeś wspaniały. Jestem z ciebie dumny – stwierdził na gorąco Włoch.

Wszystko pięknie – po półtorarocznej przerwie Räikkönenowi udało się wskoczyć na podium, jest tylko jedno małe „ale”. Na tym akurat pudle, jak na złość, serwują jedynie gazowany sok, co w przypadku fana rozlicznych talentów Jamesa Hunta musi być rozczarowującym doświadczeniem. Szczególnie, że zdarzyło mu się to już siódmy raz w karierze. Jak pech, to pech!

Złośliwy „Kangur”
Nie będzie przesady w stwierdzeniu, że Daniel Ricciardo zrobił absolutnie wszystko, co mógł, żeby w Bahrajnie uśpić czujność swoich demonów i zdobyć punkty. Przez cały wyścig unikał fajerwerków, skradał się, czaił, kombinował, w myślach już pewnie rozważając, jak wytłumaczy się ze swojej podstępnej gry. Zapomniany przez Boga i ludzi mknął po szóste miejsce. I gdy meta była już w zasięgu wzroku, niecne plany Australijczyka przejrzał jego zażarty wróg, w ostatniej chwili buchając kłębami gęstego dymu. Ale było już za późno. Ricciardo uratował szóste miejsce i 8 punktów. Ależ ten chłopak jest złośliwy!

W padoku krąży plotka, że Daniel poważnie naraził się szefom Renault. Dlaczego? Ano dlatego, że zdobywając punkty, skomplikował im „negocjacje”, których stawką jest wybawienie Dietricha Mateschitza od „kłopotu”, jakim staje się dla niego ekipa Red Bulla. Kiepskie wyniki muszą obniżyć wartość zespołu. Kontynuując wątek sensacyjny, w Viry-Châtillon podobno pracuje już zupełnie nowa jednostka, znacznie mocniejsza, a co ważniejsze niezawodna. Renault musi ją tylko wyciągnąć z rękawa. Brzmi nieźle, prawda? Tyle tylko, że to bujda na resorach.

Pastor popsuł zabawę
W wewnętrznym pojedynku kierowców Williamsa tym razem lepszy okazał się Valtteri Bottas, który w końcu uwolnił się od kłopotliwego bólu pleców. W Bahrajnie Fin pokonał swojego brazylijskiego kolegę zarówno w kwalifikacjach, jak i wyścigu. Na mecie zameldował się na czwartej pozycji, skutecznie broniąc się przed Sebastianem Vettelem. – Ferrari było szybsze i Seb błyskawicznie się zbliżył, ale znam kilka sztuczek, które się sprawdziły – skwitował po wszystkim Bottas.

Znacznie mniej powodów do zadowolenia miał Felipe Massa. Na starcie w Williamsie zawiódł sensor i Brazylijczyk musiał ruszać z alei serwisowej. Limit pecha nie został jednak wyczerpany, ponieważ wkrótce w tył samochodu Felipe wjechał Pastor Maldonado, demolując elementy dyfuzora. W tej sytuacji trudno się dziwić, że Massa skończył rywalizację na 10. pozycji. I tak lepiej niż duet Toro Rosso: juniorska ekipa Red Bulla tradycyjnie nie zdobyła punktów w Bahrajnie.

Zabrakło czterech sekund
W sumie bywają większe nieszczęścia, prawda Felipe? Mógłbyś na ten temat pogadać z Jensonem Buttonem. Anglik z powodu kłopotów z układem elektrycznym nie wziął udziału ani w kwalifikacjach, ani w wyścigu. Lepsze wieści napłynęły z drugiej strony garażu McLarena. Fernando Alonso po raz pierwszy w sezonie przebił się do Q2, a w niedzielę finiszował na 11. pozycji. Do Hamiltona stracił co prawda okrążenie, ale do historycznych punktów dla odrodzonej ekipy McLarena-Hondy niecałe 4 sekundy. Jak tak dalej pójdzie, to za trzy tygodnie pod Barceloną Hiszpan rzeczywiście będzie mógł pomarzyć o walce o czołową dziesiątkę.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here