Charles Leclerc nie postawił co prawda kropki nad i w postaci zwycięstwa w Bahrajnie, ale po spektaklu, którego byliśmy świadkami, nikt chyba nie ma wątpliwości, że na firmamencie Formuły 1 pojawiła się nowa gwiazda. Pod wieczornym niebem w Sakhir talent 21-latka z Monako rozbłysnął pełnym blaskiem, kradnąc widowisko, ale przede wszystkim serca wszystkich tych, którzy mieli okazję widzieć najpierw popis, a później pełen dramaturgii finisz. – Ten facet wygra jeszcze wiele wyścigów – skwitował na mecie Lewis Hamilton, być może w głowie przymierzając się do przestawienia celownika z Sebastiana Vettela na jego młodszego kolegę.

Niesamowity jest ten Charles Leclerc. 21-latek nie kazał nam zbyt długo czekać na prezentację swojego talentu i już podczas drugiego weekendu z Ferrari pokazał, na co go stać. Był najszybszy w dwóch treningach, następnie zdominował kwalifikacje i zgarnął pole position, pokonując Vettela o 0,3 sekundy. Na starcie trochę się pogubił, ale odparł atak Hamiltona, po czym rozprawił się z Valtterim Bottasem i rzucił w pogoń za swoim bardziej rutynowanym kolegą, wysyłając jasny sygnał swoich intencji: „Chłopaki, jestem znacznie szybszy”. Miał poczekać dwa okrążenia, ale ponieważ okazja pojawiła się wcześniej, wyprowadził atak i pozbawił Sebastiana Vettela pierwszej lokaty. Następnie totalnie zdominował wyścig.

Pierwszej wygranej w karierze pozbawiło go jednak krótkie spięcie w jednostce sterującej wtryskiwaczem, które odcięło jeden z cylindrów V6 (jedyny plus jest taki, że w Chinach Charles będzie mógł skorzystać z tej samej jednostki napędowej). Moc czerwonej maszyny z #16 rozpłynęła się w ciemnościach, wystawiając Leclerca na pastwę Lewisa i Valtteriego. Trzecią lokatę zachował tylko dzięki podwójnej katastrofie Renault.

Bilans? Pierwsze podium w karierze zamiast zwycięstwa, a na otarcie łez punkt za najszybsze okrążenie. – Zachciało mi się płakać, gdy zrozumiałem, co się dzieje. To nie był nasz dzień. Byłem tak bliski realizacji jednego ze swoich marzeń, ale mam nadzieję, że pewnego dnia ten moment nadejdzie – podkreślał Charles. Niewątpliwie. Z takim talentem, inteligencją, charakterem, mocną głową i zawstydzającą wręcz pokorą nie może być inaczej!

Chapeau bas
Charles skradł w Bahrajnie chyba wszystkie serca. Włącznie z aktualnym mistrzem świata i jego szefem. – Człowieku, pojechałeś fantastycznie. Masz przed sobą wielką przyszłość – powiedział Hamilton 21-latkowi przed wizytą na podium. Toto Wolff dosłownie rozpływał się w komplementach pod adresem Leclerca. Można było wręcz odnieść wrażenie, że w jego głosie zabrzmiała nutka zazdrości. – Zobaczyliśmy młodego mistrza. To było imponujące. Charles posiada wspaniałą osobowość. Jest pełen pokory i bardzo szybki. Ma szybkość, osobowość, a jednocześnie zdolność do poskromienia emocji. Niesamowita kombinacja. Wielu kierowców na jego miejscu zareagowałoby w tej sytuacji zupełnie inaczej, pokazując swoją wściekłość. U Charles’a tego nie widać – podkreślił Wolff.

Nikt chyba nie ma wątpliwości, że byliśmy świadkami narodzin gwiazdy. Wstępu do czegoś wielkiego. Co prawda wcześniej dostaliśmy już namiastkę tej magii, choćby podczas tego słynnego okrążenia w Q2 na Interlagos, ale występem w Bahrajnie Charles potwierdził, jak wielki potencjał w nim drzemie.

A przecież był to dopiero jego drugi wyścigowy weekend z Ferrari. Drugi w topowej ekipie, drugi z czterokrotnym mistrzem świata w składzie, drugi w świecie, w którym presja zjada słabeuszy na śniadanie, a jednocześnie po raz pierwszy Charles miał do dyspozycji najszybszy samochód. Pierwszy raz był numerem 1. Nie tylko w Ferrari. Wbrew bowiem pozorom występ Leclerca stanowił ostrzeżenie nie tylko dla Vettela, ale także dla Hamiltona i Maksa Verstappena. Pojawił się nowy, bardzo groźny przeciwnik.

Czy także kandydat do tytułu? Sądzę, że chłopak posiada wszystko, żeby stać się kierowcą wielkiego formatu. Parę rzeczy ciągle jest jednak do odkrycia, bo przecież nie wiemy, czy Charles poradzi sobie z presją związaną z walką o mistrzowskie laury, czy przez cały czas utrzyma wysoką formę, jak zareaguje na pojawiające się problemy? Wreszcie, czy jest gotów wziąć na swoje barki odpowiedzialność i poprowadzić Ferrari do zwycięstwa nad Mercedesem? Może warto jednak zaryzykować.

Umarł król, niech żyje król?
Trzeba przyznać, że Vettel zrobił w Bahrajnie zrobił wszystko, żeby podważyć swoją pozycję. Znakomity występ Leclerca to jedno, ale powiedzmy sobie szczerze – czterokrotny mistrz świata nie wyglądał na torze Sakhir na kogoś, kto jest w stanie udźwignąć presję związaną z walką o tytuł i poprowadzić ekipę do zwycięstwa. Przeciwnie. Sprawiał wrażenie pozbawionego ikry, pewności siebie i przytłoczonego okolicznościami.

Nie tylko przegrał ze swoim młodszym kolegą kwalifikacje, a w wyścigu dał mu się objechać jak dziecko, ale popełnił jeszcze błąd podczas pojedynku z Hamiltonem. W podobnym do zeszłorocznych przygód z Monzy, Suzuki i Austin incydencie Seb stracił nerwy i – jak się później okazało – szansę na zwycięstwo, a co gorsza dał swoim krytykom kolejny argument przemawiający za tym, że bolesna lekcja z 2018 roku poszła na marne.

Sam Vettel przyznał się oczywiście do błędu, przemycając przy okazji, że „nie miał wyczucia samochodu”, ale włoska prasa nie miała dla niego litości. Za to Mattia Binotto zachował się wspaniałomyślnie – jak na prawdziwego lidera ekipy przystało. – Sebastian popełnił błąd, powiedział o tym. Nie sądzę, że powinniśmy ciągnąć ten temat – zaznaczył. Zmiana jakościowa w zarządzaniu zespołem jest zatem widoczna także na tym poziomie.

Czterokrotnego mistrza świata w obronę wziął również Hamilton. Sęk w tym, że tak doświadczonego kierowcę i  kandydata do tytułu powinny bronić wyniki, a nie dobre słowo rywala. A te póki co są rozczarowujące. Delikatnie mówiąc, bo piąte miejsce w jednym z dwóch najszybszych samochodów na torze, w sytuacji, gdy ten drugi bez jednego cylindra finiszuje na trzeciej pozycji, nie wymaga komentarza. Ujmując sprawę pół żartem, pół serio, można powiedzieć, że najjaśniejszym punktem występu Vettela w Bahrajnie były momenty przypominające obrazki z „Powrotu do przyszłości”.

Czy Sebastian jest w stanie przełamać się i przezwyciężyć własne słabości? Prawdę mówiąc, mam poważne wątpliwości. Za dużo w tym wszystkim „what if…”, za mało pewności siebie. Przy takiej konstrukcji psychicznej potrzebny jest pełen komfort, a on go nie ma. Zegar tymczasem tyka. Pośpiech jest zwykle złym doradcą, ale z drugiej strony nie można zwlekać w nieskończoność. Jestem bardzo ciekawy, jak rozwiążą w Ferrari ten dylemat. Chodzi przecież – zachowując wszelkie proporcje – o swego rodzaju przewrót kopernikański, bo w dziejach stajni z Maranello jeszcze nigdy się nie zdarzyło, żeby liderem był 21-latek. Upraszczając nieco sprawę, myślę że w tych wszystkich rozważaniach nie chodzi nawet o to, jak dobry jest Leclerc i czy jest gotów do wzięcia na siebie odpowiedzialności, lecz o to, czy w Maranello wierzą jeszcze w Vettela…

Ręka na pulsie
Po wyścigu w sieci pojawiło się zdjęcie uśmiechających się od ucha do ucha Lewisa Hamiltona i Toto Wolffa. Podpis celnie komentował sytuację, w jakiej obaj się znaleźli: „Jak myśmy to, k…, wygrali?”. No właśnie, jak? Wbrew pozorom nie było tutaj żadnych cudów, czarów, a tym bardziej szczęścia, o którym Lewis i Bottas tyle mówili na mecie w Sakhir. Srebrni skorzystali z prezentu, ale nie dlatego, że mieli szczęście. Dysponowali wolniejszą, lecz za to niezawodną maszyną. W przeciwieństwie Ferrari, które zawiodło Leclerca, marnując znakomitą okazję do wyrównania rachunków za Melbourne.

Lewisa instynkt z reguły nie zawodzi, dlatego po przekroczeniu mety błyskawicznie podkreślił, że Mercedes ma przed sobą lekcje do odrobienia. – Panowie, dzisiaj wygraliśmy, ale trzeba zabrać się do roboty, bo Charles był poza zasięgiem – podkreślał na gorąco. No cóż, nie od dziś wiadomo, że Hamilton woli występować w roli myśliwego aniżeli zwierzyny, i kiedy widzi, że ktoś lub coś mu zagraża, stara się ze wszystkich sił mobilizować ekipę do zwiększenia wysiłków i nadrobienia zaległości. A jest w tym dobry.

W pewnym sensie wygrana w Bahrajnie spadła Lewisowi z nieba, ale trzeba wyraźnie zaznaczyć, że Anglik zrobił wszystko, żeby sobie pomóc. Przede wszystkim znowu „wykiwał” Vettela, wciągając go w walkę, która zaowocowała błędem kierowcy Ferrari. Bardzo kosztownym, bo w związku z kłopotami Leclerca, jego stawką okazało się zwycięstwo. Nic dziwnego, że Wolff nie szczędził mistrzowi świata pochwał, wyraźnie zaznaczając, że „triumf nad Vettelem został odniesiony przy pomocy słabszej broni”. – Gdyby nie wygrał tego pojedynku, zwycięstwo niechybnie wpadłoby w ręce Vettela. To są różnice, które mogą zmienić wyniki wyścigu i mistrzostw – celnie zauważył Wolff.

Są powody do zadowolenia? Jeśli chodzi o wyniki jak najbardziej, bo srebrni ustrzelili drugi dublet w sezonie. Wolff jest jednak zbyt wytrawnym graczem, żeby nie zdawać sobie sprawy, że Sakhir stanowił dla jego ekipy sygnał alarmowy. Mercedes musi zareagować, bo Ferrari pokazało w Bahrajnie moc.

Byłbym zapomniał o Bottasie. Zwycięzca z Melbourne na pustyni pod Manamą nie zachwycił i wystąpił najwyżej w wersji 1,5. Drugie miejsce wystarczyło mu jednak do pozostania liderem klasyfikacji generalnej (Fin wyprzedza swojego kolegę o punkt za najszybsze okrążenie z Australii). Nie ma co narzekać. Założę się, że przed startem sezonu Fin wziąłby te 44 punkty w ciemno.

Duszności
Po dwóch pierwszych rundach sezonu w Red Bullu dosyć wyraźnie widać trzy rzeczy. Po pierwsze przejście na jednostki napędowe Hondy nie zaszkodziło ekipie Christiana Hornera. Po wtóre zespół ma pewne problemy z podwoziem RB15 i nie jest tam, gdzie chciałby się znaleźć. Wreszcie trzecia sprawa – Verstappen w końcu zachowuje się jak lider zespołu.

Weekend w Bahrajnie daleki był jednak od marzeń Red Bulla. Co prawda niewiele brakowało, żeby 21-letni Holender znowu zameldował się na podium, ale nie wynikało to z osiągów modelu RB15, tylko było zasługą sprzyjających okoliczności. Helmut Marko już po Melbourne wspominał, że samochód Red Bulla przejawia pewne deficyty. Wieczory w Bahrajnie obnażyły kiepską przyczepność tylnej osi, która mocno się ślizgając, dewastowała na szorstkim asfalcie Sakhir tylne opony.

Stąd problemy Verstappena i zagubienie Pierre’a Gasly’ego, który przyznawał, że nie radzi sobie z nerwowym tyłem samochodu. W zasadzie na plus Francuzowi można zapisać jedynie 4 punkty za ósme miejsce. Okoliczności pomińmy, bo chyba nie wpłynęłyby one zbyt korzystnie na wizerunek zeszłorocznego zdobywcy czwartej lokaty.

Verstappen wycisnął z kolei wszystko, co było możliwe. Podcięcie Bottasa niewiele zmieniło, bo Red Bull nie miał odpowiedzi na szybkość Mercedesa. Prezent ze strony Vettela przyniósł Holendrowi awans na czwartą pozycję, kłopoty Leclerca dały natomiast nadzieję na najniższy stopień podium, ale przekreślił je samochód bezpieczeństwa. Nie tracąc trzeźwej oceny, Max przyznał, że Red Bull „nie zasłużył” na podium. Pocieszał się, że „gorzej już być nie może”, wspomniał o „błędzie w ustawieniach” i zaznaczył, że „zespół wie, co poszło nie tak”.

A co właściwie dolega najmłodszemu dziecku Adriana Neweya? Podobno z podłogi ucieka struga i dyfuzorowi brakuje „tlenu”. Stąd problemy z niestabilnym tyłem. Podczas sesji po weekendzie Red Bull intensywnie diagnozował problem. Czy znalazł receptę? Zobaczymy, poprawki są w drodze: część z nich trafi do modelu RB15 w Chinach, pozostałe w Hiszpanii.

Bez akceptacji
Być może napędzane silnikami Hondy Red Bulle nie jeżdżą tak szybk, jak Ferrari czy Mercedes, ale myślę, że Horner i Marko mimo to odczuwają gigantyczną ulgę, że pozbyli się bólu głowy wycenianego na kilkanaście milionów euro rocznie.

Cyril Abiteboul odgrażał się, że byki jeszcze zatęsknią za współpracą z Renault, co z perspektywy czasu chyba trochę bawi decydentów zespołu z Milton Keynes. Dwa pierwsze weekendy sezonu dowiodły bowiem ponad wszelką wątpliwość, że Red Bull postawił na właściwego konia, a przecież decyzja była złożona i obarczona dużym ryzykiem. Rok temu mało kto bowiem wierzył (spytajcie Fernando Alonso), że z dwójki Honda-Renault to ten pierwszy producent przygotuje mocniejszą i bardziej niezawodną jednostkę napędową.

Owszem, Renault zyskało zimą sporo koni mechanicznych (chwalą się 50 KM), ale wygląda na to, że stało się to kosztem niezawodności. Świadczą o tym nie tylko kłopoty zespołu fabrycznego, ale także McLarena. Stracone MGU-K Carlosa Sainza w Melbourne, w Bahrajnie sobotnie kłopoty Nico Hülkenberga z silnikiem, a w trakcie wyścigu niemal jednoczesna awaria jednostki napędowej Niemca i… MGU-K Daniela Ricciardo.

Ten ostatni element od lat stanowi najsłabszy punkt jednostki napędowej z Viry-Châtillon i wygląda na to, że mimo nowej konstrukcji nic się nie zmieniło. Nie mam pojęcia, czy to przekleństwo Hornera i Marko, ale jest faktem, że zespół, który powinien przynajmniej otwierać walkę w środku stawki, zmaga się z niewiarygodnymi problemami, gubiąc cenne punkty. Tylko w Sakhir przepadło ich dziewięć. – Sytuacja jest nie do zaakceptowania, musimy reagować, koncentrując się na niezawodności – przyznał Abiteboul, bijąc się w pierś.

Zbyt wolne auto
Ciekawie brzmią także tłumaczenia Ricciardo, mającego problemy z dotrzymaniem kroku Nico Hülkenbergowi. Zaskakujące? W jakimś sensie tak, wygląda bowiem na to, że Australijczyk nie może przestawić się na… wolniejszą jazdę w zakrętach. Innymi słowy, szlifowany latami spędzonymi w Red Bullu styl jazdy Dany’ego jest za szybki na obecny potencjał Renault.

– Utrzymuję dużą szybkość na wejściu w zakręt, wszystko zabijam jednak na wyjściu. Częściowo może to wynikać z faktu, że jadę zbyt szybko jak na przyczepność, którą generuje samochód. Muszę zrozumieć, w jaki sposób tym autem przejechać dobre okrążenie – stwierdził Ricciardo i dodał, że rozmawiał o swoich spostrzeżeniach z Hülkenbergiem. – Powiedziałem mu, że jestem zaskoczony tym, jak reaguje samochód, na co on odrzekł: „To normalne, tak działa to auto”. Próbuję wykorzystać jego doświadczenia. Chciałbym się przestawić, ot tak, ale trochę to potrwa. 

Diagnoza została postawiona, teraz czekamy na efekty kuracji, bo jestem przekonany, że Daniel poradzi sobie z tą niedogodnością i będzie błyszczeć.

Przyznam, że trochę przypomina mi to sytuację z Sebastianem Vettelem w 2014 roku. Niemiec w mistrzowskich sezonach z Red Bullem do perfekcji opanował styl jazdy z nadmuchem spalin na dyfuzor, a gdy patent został zakazany, nie mógł się przestawić i poległ w starciu z Ricciardo. Nie jest wykluczone, że przewaga Australijczyka mogła wtedy wynikać m.in. z faktu, że nie korzystał z tego rodzaju dyfuzora, więc nie stanął przed koniecznością rewolucji, co pomogło mu ograć starszego kolegę. Czy Vettel stracił wówczas szybkość? Raczej atut, z którego potrafił świetnie korzystać. Daniel też nie zwolnił, wpadł natomiast w tarapaty, z których musi się wyplątać.

Pierwsze punkty
Pozytywne zmiany widać w McLarenie. Jak podkreśla Fernando Alonso, model MCL34 „w każdym elemencie jest lepszy” od swojego poprzednika, aczkolwiek nie na tyle, żeby skłonić Hiszpana do powrotu. Sainz i Lando Norris mogą zatem spać spokojnie. Przynajmniej na razie. Wracając jednak do wyścigu w Bahrajnie, zadziwiające jest to, że tym bardziej cierpliwym i dojrzałym kierowcą stajni z Woking okazał się nie 24-letni Hiszpan, lecz o pięć wiosen młodszy Brytyjczyk.

Nie ma przesady w stwierdzeniu, że McLaren miał szansę na podwójne punkty. Sainz świetnie wystartował, ale zapłacił wysoką cenę za to, że podczas ataku na Verstappena nie zostawił mu wystarczająco dużo miejsca. Ze względu na awarię skrzyni biegów punktów i tak by nie zdobył, ale przynajmniej byłby moralnym zwycięzcą pojedynku z Norrisem. A tak, mimo nieudanego początku i problemów z oponami w końcówce wyścigu, wskutek których musiał bronić się przed Kimim Räikkönenem, to Lando okazał się gwiazdą McLarena. W pełni zasłużone szóste miejsce i 8 punktów. Wielkie brawa. Także za brawurowy atak z użyciem zewnętrznego krawężnika w Zakręcie 4. Powodów do zachwytu nie miał chyba tylko Gasly.

Myślę, że po dwóch weekendach można pokusić się o stwierdzenie, że chłopak zrobi nie mniejszą furorę niż Lando żyjący dawno, dawno temu w odległej galaktyce.

Houston, mamy problem
Nie chcę mówić, że zespół Williams znajduje się w krytycznym położeniu, ale nie ulega wątpliwości, że jest ono skrajnie trudne. W Bahrajnie cud się nie zdarzył, bo nie miał prawa się wydarzyć – brytyjska stajnia okupuje koniec stawki i obawiam się, że jest coraz mniej przesłanek przemawiających za tym, że może się to zmienić. Jedynym plusem jest to, że George Russell i Robert Kubica (w takiej kolejności) dotarli na metę w Sakhir.

Nic dziwnego, że z wygłoszonej na gorąco wypowiedzi polskiego kierowcy dla Eleven Sports biły gorycz i beznadzieja, zaklęte w słowach „walka o przetrwanie” czy „jeśli chłopcy czegoś nie wymyślą, to nie będzie to miało większego sensu”. W innym zdaniu wybrzmiała czytelna sugestia świadcząca o tym, że oba Williamsy różnią się między sobą. – Podczas testów George pojeździ moim samochodem, więc będzie miał okazję przekonać się, że nie jest to takie proste – podkreślił krakowianin.

Co dalej? No cóż, chyba wszyscy chcielibyśmy dostrzec światełko w tunelu, o którym tak ochoczo rozprawiał Russell. Może z Grove widać je lepiej, choć w słowach Kubicy w żaden sposób się ono nie przebija. Może coś zmieni nadwozie numer trzy, które ma być gotowe na Szanghaj, bo jeśli chodzi o obecne, za puentę niech posłużą słowa Roberta o tym, że Williams „nie miałby przyczepności nawet wtedy, gdybyśmy tylne opony założyli na przód”.

Na koniec jeszcze słowo o George’u i jego byciu szybszym od Roberta. Nie będę powtarzać tutaj tego, co napisałem na Twitterze. Zaznaczę jedynie, że nie dziwią mnie jego komentarze. Chłopak walczy o siebie i swoją karierę. Być może nie robi tego w najbardziej wyrafinowany sposób, lecz to jego wybór. Nie mam pojęcia, czy ta konfrontacyjna narracja jest jego pomysłem, ale warto pamiętać o tym, że może ona obrócić się przeciwko niemu.

Natychmiast narzuca się tu porównanie z Charles’em Leclerkiem, który nie papla na lewo i prawo, że jest szybszy/lepszy od Vettela. Przeciwnie. On po wygranych w cuglach kwalifikacjach w Bahrajnie podkreśla, że „dużo się od Sebastiana nauczył i jeszcze zamierza się od niego wiele nauczyć”. Miękko, bezboleśnie, inteligentnie.

2 KOMENTARZE

Skomentuj Rajmund Tomczakowski Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here