Niższe temperatury, wiatr, nowa nawierzchnia, ale chyba przede wszystkim odchudzone (o 0,4 mm na powierzchni) opony sprawiły, że kwalifikacje w Montmelo przybrały nieco zwariowany charakter. W Q3 działy się naprawdę przedziwne rzeczy, ponieważ kierowcy Ferrari i Daniel Ricciardo w drugiej próbie jeździli zarówno na supermiękkich, jak i na miękkich oponach, dramatycznie szukając lepszej przyczepności. Włosi liczyli przy okazji, że jakoś zdołają rzucić wyzwanie Srebrnym Strzałom. Plan wypalił jednak tylko połowicznie – co prawda obaj poprawili swoje czasy (w przypadku „Icemana”, który po piątkowych kłopotach otrzymał nowy silnik, turbosprężarkę i MGU-H, było to tym łatwiejsze, że w pierwszej próbie popełnił błąd), lecz nie na tyle, żeby powalczyć o pole position. – Na pierwszym kółku pogrzebałem wszystko już w pierwszym zakręcie – tłumaczył Sebastian Vettel, któremu jeszcze nigdy nie udało się wygrać kwalifikacji w Montmelo. Wczoraj też się to nie udało, choć trzecią od pierwszej pozycji dzieliło tylko 0,132 sekundy.

Cudowny wpływ odchudzania
Skąd w Ferrari pomysł na żonglerkę oponami w Q3? Odpowiedź jest prosta. Chodziło o to, że zarówno czterokrotny mistrz świata, jak i jego fiński kolega na miękkiej mieszance czuli się po prostu pewniej. Przy tej okazji nie zabrakło oczywiście dywagacji na temat wpływu na wyniki modyfikacji poczynionych przez Pirelli.

– Opony zostały zmienione i zachowują się inaczej. Nie czuję się na nich zbyt komfortowo. Może wyglądają tak samo, ale są twardsze – skwitował Seb, między wierszami sugerując, że to może być przyczyna porażki ze Srebrnymi Strzałami.

– Wszyscy mają tak samo, ale oczywiście bywa tak, że w przypadku jednych zmiany działają lepiej niż w przypadku innych. To zależy od wielu drobnych rzeczy. Czy byłoby inaczej, gdybyśmy korzystali z tych samych opon co do tej pory? Może tak, może nie – dodał w swoim stylu Kimi Räikkönen, któremu w ostatecznym rozrachunku do Lewisa Hamiltona zabrakło niemal pół sekundy.

W tym trudnych warunkach z najbardziej miękką mieszanką Pirelli najlepiej dogadywali się kierowcy Srebrnych Strzał, co stanowiło pewną niespodziankę. Wcześniej był to bowiem poważny problem, tymczasem w Montmelo wszystko zaskoczyło i Lewis Hamilton wygrał kwalifikacje, przerywając serię Vettela i odzyskując nieco zachwianą ostatnio pewność siebie.

– Naprawdę potrzebowałem tego pole position. Przez pewien czas nie byłem w stanie go zdobyć, a zwykle jest to jedna z moich mocnych stron – przyznawał Anglik po wygraniu czwartej czasówki w Montmelo w pięciu ostatnich latach. Przewaga nad Valtterim Bottasem była jednak minimalna i wyniosła zaledwie 0,040 sekundy. – Nie poszło mi idealnie, ale dla zespołu to perfekcyjny scenariusz. Fajnie, że jakoś zmusiliśmy supermiękkie opony do pracy. W wyścigu spróbujemy zgarnąć dublet, który wymknął nam się z rąk w Azerbejdżanie – zdradził plany na niedzielę Bottas.

Wykorzystać okazję
Pierwsza linia na starcie (po raz pierwszy tym roku) stanowi niezły fundament pod te zamierzenia. Zobaczymy jednak, czy srebrni zrobią z niej lepszy użytek niż ekipa Ferrari z Bahrajnie czy Chinach. Biorąc pod uwagę statystyki, Hamilton i Bottas są niemal murowanymi kandydatami do zwycięstwa. Wyprzedzanie na katalońskim torze jest bowiem ekstremalnie trudne, o czym najlepiej świadczy fakt, że w ciągu 27 lat tylko trzykrotnie zdarzyło się tak, że wyścig padał łupem kierowcy startującego spoza czołowej linii. Może to będzie zaskoczenie, ale nawet w Monako zdarzało się to w analogicznym okresie częściej. Tak czy siak, Lewis znalazł się w idealnym położeniu, aby powiększyć dzisiaj swoją czteropunktową przewagę w mistrzostwach świata nad Vettelem.

Opierając się na tym, co działo się na torze, jak również tym, co mówili kierowcy, do wyliczeń czynionych przez Pirelli należy podchodzić z dystansem. Włosi sugerują, że najszybszą strategią jest start na supermiękkiej mieszance i w okolicach 22. okrążenia zjazd po pośrednie opony. Wiemy jednak, że czołówka wybrała inny scenariusz – miękkie na początek i… no właśnie, co dalej? Teoretycznie jedna wizyta w alei serwisowej po pośrednią mieszankę i jazda do mety. Taki scenariusz wchodzi w grę w przypadku trzech czołowych ekip. Alternatywny plan polegający na dwóch wizytach w alei serwisowej (z wykorzystaniem miękkich i supermiękkich mieszanek) po pierwsze na papierze jest wolniejszy o jakieś dziesięć sekund, a po drugie każdej z ekip brakuje na to świeżych opon. Wydaje się, że największe pole manewru ma w tej kwestii Mercedes, ale wszystko zależy od tego czy warunki panujące dzisiaj na katalońskim torze potwierdzą wczorajszą układankę, czy kompletnie ja zburzą.

Zniechęceni
W rozgrywce o miejsca na podium powinni się liczyć także kierowcy Red Bulla. Być może wczoraj nie było tego widać, ale ich tempo wyścigowe jest znacznie lepsze. Nie zmienia to oczywiście faktu, że po czasówce ekipa Christiana Hornera była mocno rozgoryczona. Czerwone byki przywiozły pod Barcelonę RB14 z dużym pakietem poprawek (m.in. odchudzone sekcje boczne) głośno licząc na kilka dziesiątych sekundy zysku, a po cichu na wmieszanie się do walki o zwycięstwo. Wczoraj skończyło się na piątym miejscu Maksa Verstappena i szóstym Daniela Ricciardo. Największym problemem nie były miejsce, lecz strata do Hamiltona, sięgająca niemal 0,7 sekundy. – Przyznam, że to trochę zniechęcające, ponieważ nie mam pojęcia, co mogłem jeszcze zrobić – przyznawał Australijczyk.

W podobnym tonie wypowiadał się jego młodszy kolega, który okazał się o dwie tysięczne sekundy szybszy od Daniela, ale wobec przewagi Mercedesa i Ferrari też okazał się bezradny. Jako jedna z przyczyn wskazał fakt, że obecnie w paru miejscach dłużej jeździ się na pełnym gazie, co uwypukla rolę silnika. – Musicie wziąć pod uwagę, że od pierwszego do czwartego zakrętu jedzie się pełnym gazem. Podobnie od siódemki do dziesiątki. To tak, jakbyśmy mieli dwie długie proste, wobec czego wzrasta znaczenie silnika – zaznaczył Verstappen, który przed dwoma laty świętował w Hiszpanii swoje pierwsze zwycięstwo w F1.

Jeżeli Lewisowi potrzebne było pole position, to Maksowi nade wszystko potrzeba spokojnego wyścigu i dobrego wyniku. W jego głowie ciągle pewnie buzują obrazki z Baku i wcześniejszych startów. Przed rokiem jego występ w Montmelo też zakończył się przed czasem. Co prawda Verstappen padł wtedy ofiarą reakcji łańcuchowej, która pochłonęła również Räikkönena, a została zainicjowana przez Bottasa, ale po ostatnich ekscesach musi być wyjątkowo czujnym, gdyż znajduje się na cenzurowanym. Mam nadzieję, że w związku z tym będzie miał na uwadze, iż w pierwszym zakręcie wyścig można co najwyżej przegrać.

Szybki i wściekły
W środku stawki karty nadal rozdaje Haas. Kevin Magnussen bywa nieobliczalny (zarobił reprymendę za incydent z Charles’em Leclerkiem podczas treningu), ale jest też szybki i wczoraj wywalczył siódmy czas, zapewniając amerykańskiej ekipie „pole position” w drugiej lidze. Zmagający się z balansem swojego VF-18 Romain Grosjean zaliczył z kolei krótką przygodę ze żwirem i ostatecznie musiał się zadowolić dziesiątą lokatą, przegrywając nie tylko z Duńczykiem, ale również z miejscowymi matadorami.

Cel na niedzielę jest w przypadku Haasa oczywisty – dwa samochody w punktach. Powinno być o to tym łatwiej, że kierowcy ekipy Günthera Steinera podobnie jak trzy czołowe ekipy wywalczyli sobie prawo startu na oponach z żółtym paskiem. Byle tylko Kevin czegoś nie namieszał.

Doświadczenie górą
W pojedynku hiszpańskich matadorów lepszy okazał się stary mistrz, czyli Fernando Alonso, który po raz pierwszy w sezonie wywalczył dla McLarena miejsce w Q3. Po czasówce Hiszpan nie krył satysfakcji, podkreślając, że poprawki przygotowane na inaugurację europejskiej części sezonu sprawiły, że MCL33 jest zdecydowanie szybszy. – Jesteśmy przed Renault i jednym Haasem, więc były to dla nas niemal idealne kwalifikacje – stwierdził Hiszpan, rozwiewając przy okazji wątpliwości skąd wziął się pomysł na skorzystanie w Q2 z dwóch różnych mieszanek. – Nie mieliśmy pojęcia, które są szybsze – wyznał.

Jutro ciąg dalszy pojedynku z Carlosem Sainzem, który w kwalifikacjach zajął dziewiąte miejsce (po raz pierwszy był lepszy od Nico Hülkenberga, ale Niemca tłumaczą problemy z układem paliwowym). W przeciwieństwie do Alonso, młodszy z Hiszpanów rozpocznie jednak wyścig na miękkich oponach (podobnie jak startujący za nimi Grosjean), więc posiada drobną strategiczną przewagę i liczy na punkty. Do tej pory zawsze mu się to na własnym podwórku udawało, choć na powtórkę szóstej pozycji z 2016 roku raczej bym nie liczył.

Radość i smutek
Na komplementy zasłużyła młodzież z Toro Rosso i Saubera, czyli Pierre Gasly i Charles Leclerc. Francuz wywalczył dwunasty czas i szansy na punkty upatruje w strategii, natomiast uskrzydlony szóstą lokatą z Baku kierowca z Monako rozpocznie wyścig z P14. – Po raz drugi z rzędu awansowaliśmy do Q2.  To niesamowite, bo nie spodziewaliśmy się cudów na tego rodzaju torze – cieszył się kierowca Saubera, któremu udało się przedzielić zawodników Force India. Wynik jest z pewnością budujący, ale obawiam się, że punkty mogą być poza jego zasięgiem.

Powody do rozgoryczenia mieli za to kierowcy Force India, którzy ze względu na kłopoty z korelacją danych pomiędzy symulacjami CFD, tunelem aerodynamicznym i rzeczywistością na torze oczekiwali w Barcelonie kłopotów, ale nie spodziewali się, że nawet nie otrą się o Q3. Szybszemu z nich, Estebanowi Oconowi (P13) zabrakło do tego aż sekundy. Jeszcze gorzej wypadł trzeci w Baku Sergio Pérez (P15).

Jakkolwiek to nie zabrzmi, kłopoty różowych panter przy tym, z czym zmagają się kierowcy Williamsa wyglądają śmiesznie. Nic się od piątku nie zmieniło (bo nie mogło) i sztuką pozostaje utrzymanie FW41 na torze. W kwalifikacjach Lance’owi Strollowi się to nie udało. Drobnym pocieszeniem dla Kanadyjczyka niech będzie fakt, że na starcie ustawi się przed Siergiejem Sirotkinem. Rosjanina doliczono bowiem karę za incydent z Pérezem w Azerbejdżanie.

Dwa centymetry
W kwalifikacjach nie wziął udziału Brendon Hartley. W trakcie treningu Nowozelandczyk popełnił błąd w dziewiątym zakręcie – w tym samym w którym dekadę wcześniej rozbił się Heikki Kovalainen – i wylądował w barierach, kompletnie dewastując tył STR13. – Tak jak zwykle przed wejściem w dziewiątkę pojechałem po krawężniku. Tym razem o dwa, może trzy centymetry za szeroko, dotknąłem trawy i od tej pory byłem już tylko pasażerem – opowiadał później Hartley, wyjaśniając przyczyny „najpoważniejszej krasy w swojej karierze”.

Po badaniach Brendon dostał od lekarzy zgodę na start w wyścigu. Na jego szczęście przetrwał kadłub samochodu. Wymiany wymagała za to jednostką napędowa i skrzynia biegów STR13. Najbardziej pogruchotane jest z pewnością ego Nowozelandczyka, który w związku ze swoimi występami może zostać w pewnym momencie – mówiąc kolokwialnie – odstrzelony.

2 KOMENTARZE

  1. Zwariować można. Ale transmisja na Eleven. Zacina się co 2-3 sek. od ponad godziny. Nawet przekaz radiowy się zacina. A fajna walka Alonso z Leclerkiem. Niewybaczalne!

Skomentuj czech00 Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here