Ze względu na poważny wypadek Julesa Bianchiego w dzisiejszym „przymrużonym oku” będzie poważniej. Myślę, że dla wszystkich jest to zrozumiałe.

Chociaż wszyscy doskonale zdajemy sobie sprawę, że Formuła 1 – i sporty motorowe w ogóle – pociągają ze sobą gigantyczne ryzyko, prawda ta w pełni dociera do nas dopiero wtedy, gdy stajemy przed taką sytuacją jak dziś. Kraksa Julesa wywołała szok i przypomniała, że pomimo krucjaty na rzecz poprawy bezpieczeństwa, jaką FIA prowadzi od tragedii Ayrtona Senny i Rolanda Ratzenbergera, ryzyka nie da się, niestety, całkowicie wyeliminować. To część tej gry. Tak było zawsze. FIA w znacznym stopniu zmieniła jednak obraz F1. Najlepszym tego dowodem jest to, że w ostatnich latach kierowcy wychodzili cało z wielu groźnie wyglądających wypadków.

Wierzę, że w przypadku Julesa będzie tak samo. Myślami jestem z nim i jego najbliższymi. Mocno trzymam kciuki, mając nadzieję, że cała sprawa zakończy się happy endem i wkrótce znowu będziemy mogli oglądać go na torach F1.

W takiej sytuacji inne wydarzenia na torze schodzą co prawda na dalszy plan, ale skreślę kilka słów. Zacznę od Lewisa Hamiltona, który rozegrał na Suzuce fantastyczną partię, zwyciężając w naprawdę wielkim stylu. Na szczególne słowa uznania zasługuje połknięcie Nico Rosberga od zewnętrznej pierwszego zakrętu – i to na mokrej nawierzchni. Trzeba przyznać, że był to bardzo błyskotliwy i odważny manewr. Brawo, Lewis! 10 punktów przewagi w generalce nic jeszcze nie znaczy, za to kilka oczek psychologicznej przewagi, które Anglik zyskał dzisiaj nad Nico, w ostatecznym rozrachunku może okazać się decydujące.

Nie licząc błędów na Spoon i w pierwszym zakręcie (szczęśliwie dla Lewisa bez konsekwencji), Hamilton spisał się na Suzuce naprawdę znakomicie, w pełni zasługując na ósmą wygraną w sezonie. Przyznał to także Rosberg, który na mokrej nawierzchni czuł się znacznie mniej komfortowo niż Anglik. – Lewis wykonał dzisiaj lepszą pracę i zasłużył na zwycięstwo. Mieliśmy podobne ustawienia, więc Lewis pewnie też walczył z nadsterownością. Przypuszczam, że ja trochę bardziej – podkreślił Nico.

Okazuje się, że nie tylko Red Bull dodaje skrzydeł. Ferrari również, zależy tylko komu i za ile. Uszczęśliwiony podpisaniem kontraktu z włoską stajnią Sebastian Vettel pojechał najbardziej przekonujący wyścig w 2014 roku (lepszy niż w Singapurze, gdzie był drugi). Pokonał swojego prześladowcę Daniela Ricciardo i wskoczył na trzeci stopień podium, pokazując, że nie zapomniał jak się szybko jeździ w deszczu. A że przy okazji definitywnie pożegnał się z szansami na obronę tytułu mistrza świata? No cóż, jakby nie podchodzić do tematu, dla niego od dawna było już pozamiatane.

Z trzeciego miejsca Vettela najbardziej ucieszyli się chyba w Maranello, ponieważ wyścig w Japonii przyniósł Włochom gigantyczne rozczarowanie. Fernando Alonso odpadł już na początku powodu awarii elektroniki, z kolei Kimi Räikkönen dotarł do mety, ale dopiero na 12. pozycji. Czy trzeba kogoś przekonywać, że takie rezultaty dla 16-krotnych mistrzów świata konstruktorów Formuły 1 są po prostu nie do przyjęcia?

Trzeba przyznać, że Sebastian zabił Fernando porządnego ćwieka. Nie dość, że w ostatnich latach ogrywał go na torze, to teraz jeszcze wygryzł Hiszpana z Ferrari. Nie będę się wgłębiać w temat, który eksplorował wczoraj Mikołaj, a dziś tak pięknie powtórzyli nasi dzielni komentatorzy. Prawdą jednak jest, że sytuacja Alonso zrobiła się nie do pozazdroszczenia. Chyba, że rzeczywiście jest coś, o czym nie mamy pojęcia.

Zamykając temat Vettela chciałbym się jeszcze odnieść do tego, co powiedział w kwestii odejścia z Red Bulla. Kierowcy poszukują nowych wyzwań, to naturalne. Od pewnego czasu widać jak na dłoni, że czterokrotny mistrz świata znalazł się w zakręcie, w którym ktoś odciął mu zasilanie dyfuzora spalinami. Czy jednak możemy poważnie traktować zapewnienia Niemca, że za jego decyzją o zmianie barw nie stały rozczarowujące wyniki z 2014 roku? Jasne! Wszystkiemu winien jest bowiem Daniel R.

W związku z zerowym dorobkiem punktowym Ferrari, zespół Williamsa umocnił się na trzeciej pozycji w generalce. Po Japonii Brytyjczycy mają 23 punkty przewagi nad legendą z Maranello. Może nie jest to zbyt wiele, ale odnoszę dziwne wrażenie, że w ostatnich wyścigach sezonu Fernando Alonso nie będzie sobą. Jak Wam się wydaje?

Na oklaski zasłużył walczący o posadę Jenson Button. Kierowca McLarena wielokrotnie już dowodził, że kapryśna pogoda stanowi wodę na jego młyn. Dzisiaj raz jeszcze się to potwierdziło. Anglik popisał się nie tylko świetną jazdą, ale również doskonałym zmysłem taktycznym i finiszował na piątej pozycji.

Na koniec chciałbym jeszcze nieśmiało zwrócić uwagę, że profesjonalne podejście do swoich obowiązków wymaga znajomości regulaminu Formuły 1 – już nawet nie mówię, że dogłębnej, ale przynajmniej powierzchownej. Choćby po to, żeby nie robić niepotrzebnego zamieszania. No cóż, najwidoczniej nie wszyscy podzielają taki pogląd…

W sumie dzisiaj i tak liczy się tylko zdrowie Julesa. Trzymam kciuki!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here