– Gdyby tę historię trzeba było wymyślić, to nikt by w nią nie uwierzył – mówi reżyser Ron Howard o swoim najnowszym filmie „Wyścig”, przedstawiającym rywalizację Hunta i Laudy.

Tęsknicie za czasami, w których walka o mistrzowski tytuł trwała do samego końca sezonu? Zapomnieliście już, jak to jest, kiedy o zwycięstwa rywalizują Ferrari i McLaren? Nudzi Was widok palca wskazującego i wolelibyście popatrzeć, jak kierowcy pokazują sobie środkowy palec? Jeśli odpowiedź brzmi 3x TAK, to nie macie wyjścia: za tydzień marsz do kina, na niezapomnianą podróż w czasie do lat 70.!

Z czystym sumieniem polecam Wam „Wyścig” („Rush”) Rona Howarda i obiecuję: nie będziecie rozczarowani. Przyznaję, że bardzo się bałem tego filmu. Trudno jest porządnie oddać wyścigowe realia i przy tym opowiedzieć historię, która obroni się przed milionami widzów z całego świata – którzy niekoniecznie odróżniają wyścigi od rajdów i Jamesa Hunta od Nikiego Laudy, nie mówiąc już o podsterowności i nadsterowności. Mając z tyłu głowy hollywoodzkie doświadczenia, łatwo jest koncertowo schrzanić temat i obrzydzić wyścigi kinomaniakom – tak jak uczynił to Sylvester Stallone swoim pseudodziełem o takim samym polskim tytule, jak dzieło Howarda (tamten „Wyścig” to w oryginale „Driven” – a te kilkanaście słów, które tu napisałem na ten temat, to już jest za dużo).

Obawiałem się, że wspaniała historia Hunta i Laudy zostanie niebezpiecznie spłycona, że pewne wątki zostaną uproszczone, a inne poprzekręcane – w imię dobrego, hollywoodzkiego widowiska. Tutaj zasadniczo można się przyczepić tylko do jednej rzeczy: autorzy filmu wyraźnie ustawili obu bohaterów po różnych stronach barykady, przedstawiając ich jako przeciwników nie tylko na torze, ale i poza nim. W rzeczywistości było inaczej. – Z Nikim zawsze się dobrze dogadywaliśmy. Ścigaliśmy się ze sobą, ale byliśmy też kumplami. Kimś więcej niż zwykłymi znajomymi – powiedział kiedyś Hunt.

Ten zabieg wydaje się być jednak w pełni usprawiedliwiony i w zasadniczy sposób nie zmienia prawdziwej historii rywalizacji między chłodnym, „komputerowym” Laudą i kochającym zabawę, używki i kobiety Huntem. Obaj chcieli osiągnąć to samo – zdobyć mistrzowski tytuł – ale różniły ich nie tylko środki i sposób walki o ten cel, ale też do pewnego stopnia motywacja. Austriak dążył do perfekcji i chciał udowodnić, że nikt inny nie może się z nim równać na torze. Jego rywal traktował życie – i wyścigi – jak wielką zabawę i okazję do bardzo bliskiego poznania jak największej liczby kobiet.

Reżyser w rozmowie z Danielem Brühlem: niemal idealnym odtwórcą roli Laudy. Niemal, bo nie ma niebieskich oczu i jest leworęczny...
Reżyser w rozmowie z Danielem Brühlem: niemal idealnym odtwórcą roli Laudy. Niemal, bo nie ma niebieskich oczu i jest leworęczny…

Ich historia przedstawiona jest w niemal doskonały sposób. Widać, że ekipie pomagali ludzie, którzy byli świadkami autentycznych wydarzeń. Niki Lauda osobiście przygotowywał Daniela Brühla do zagrania samego siebie i absolutnie mnie nie dziwi, że znany z „Bękartów wojny” aktor ma zostać nominowany do Oscara za rolę drugoplanową w „Wyścigu”. Austriacki mistrz świata w typowym dla siebie stylu pomagał ekipie…

– Lauda zobaczył w scenariuszu następującą scenę: „Niki wsiada do Ferrari, przekręca kluczyk i ryczy silnik” i krzyknął z rozpaczą: „To masakra, wszystko jest nie tak! Jesteście idiotami!”– opowiadał Howard na łamach miesięcznika „F1 Racing”. – Scenarzysta Peter Morgan spytał, co jest nie tak. Niki wrzasnął na niego: „Samochody F1 nie mają kluczyków! Co za porażka!” W taki sposób Niki pomógł nam wyłapać parę rzeczy…

Nieocenioną rolę odegrał także doradca techniczny Alastair Caldwell, który w latach 70. był menedżerem zespołu McLaren. Do zdjęć statycznych zgromadzono 24 oryginalne samochody z epoki, w tym dwa sześciokołowe Tyrrelle P34. Ujęcia „z akcji” kręcono przy użyciu specjalnie zbudowanych replik. Wytrawne oko dostrzeże różnice, ale oczywiście zadbano o takie detale, jak zakaz stosowania wysokich wlotów powietrza do silnika (tzw. kominów) od początku europejskiej fazy sezonu 1976.

Akcja filmu toczy się na torach Crystal Palace, Watkins Glen, Kyalami, Interlagos, Brands Hatch, Nürburgring, Paul Ricard, Monza i Fuji, ale ujęcia realizowano na Snetterton, Donington Park, Brands Hatch, Caldwell Park oraz lotnisku Blackbushe, gdzie zbudowano makiety boksów i trybun Interlagos oraz Kyalami. Twórcy wykorzystali także szereg oryginalnych ujęć z prawdziwych wyścigów, co najlepiej świadczy o poziomie realizmu całego dzieła.

Jedną z moich ulubionych scen – pierwszy test Laudy w ekipie BRM – kręcono na Brands Hatch, udającym Paul Ricard. Rozpozna to nawet średnio zaawansowany miłośnik historii Formuły 1, ale naprawdę warto przymknąć na to oko. Zachowanie przyszłego mistrza świata w pierwszym kontakcie z zespołem Formuły 1 jako żywo przypomina mi innego świetnego kierowcę, który przywiązuje bardzo dużą wagę do wszelkiego rodzaju technicznych aspektów i potrafi poprowadzić mechaników oraz inżynierów do wspaniałych wyników – a który niedawno zdobył mistrzowski tytuł w świeżej dla siebie dyscyplinie sportu…

Takie sceny przekonują widza, początkowo czującego sympatię do szalonego, ekstrawaganckiego Hunta, że jeśli chodzi o szanse na mistrzowski tytuł, trzeba kibicować Laudzie. W mniejszym stopniu niż sytuacja z testu w BRM – ale znacznie bardziej zabawnym – umiejętności techniczne Austriaka i tajemnicę jego sukcesów pokazuje scenka, w której mistrz poznaje swoją przyszłą żonę. Nie będę psuł Wam zabawy…

Oczywiście, jak wie chyba każdy fan Formuły 1, Lauda tytułu w sezonie 1976 nie zdobył. Sądzę, że nie zdradzam tu ściśle tajnych sekretów fabuły… „Wyścig” nie jest dokumentem, ale doskonale pokazuje piekło, które Austriak musiał przejść – i chciał, żeby jak najszybciej wrócić na tor. Żadna scena nie jest tutaj pokolorowana na hollywoodzką modłę – poza karą wymierzoną przez Hunta nietaktownemu dziennikarzowi, już po powrocie Laudy na tor.

Wszystko jest autentyczne, począwszy od kibica, który przed startem feralnej Grand Prix Niemiec na Północnej Pętli Nürbugringu prosi Laudę o autograf z datą – „na wypadek, gdyby to był twój ostatni”. Sam wypadek i ratowanie kierowcy, w którym pierwszoplanowe role odegrali koledzy z toru: Harald Ertl, który zamiłowanie do ścigania dzielił z zawodem dziennikarza; Brett Lunger – weteran z Wietnamu, który w przeddzień startu dowiedział się o śmierci ojca; Guy Edwards – w filmie zagrał go jego syn Sean, który zginął w zeszłym miesiącu na torze w Australii; wreszcie drobniutki Arturo Merzario, chodząca (i paląca) reklama papierosów Marlboro. To właśnie Włoch rozpiął klamrę pasów Laudy, a Lunger wyciągnął go z piekła za pagony na kombinezonie. Wreszcie szpital w Mannheim, gdzie poparzonym kierowcą zajmował się zespół sześciu lekarzy i 34 pielęgniarek. Ksiądz, który udzielił Laudzie ostatniego namaszczenia. W swojej autobiografii „Do piekła i z powrotem” Austriak wspominał, że jakimś cudem dotarły do niego łacińskie słowa modlitwy. Półprzytomny, chciał wówczas krzyczeć: – Odpieprzcie się, nie zamierzam umierać!

Nie umarł, a dzięki mozolnej i bolesnej pracy, przekonująco pokazanej w filmie, wrócił na tor po zaledwie sześciu tygodniach. Tytułu nie zdobył, bo po piekle z Nürbugringu nie chciał ryzykować życiem i zdrowiem w ulewie na Fuji – gdzie dodatkowo oparzone powieki utrudniały mu widzenie w deszczu. Zapewne to postać Hunta – grana przez Chrisa Hemswortha – podbije serca widzów, ale prawdziwym bohaterem „Wyścigu” jest Lauda, choć to niby drugoplanowa rola, za którą zresztą Brühl może dostać Oscara i mam nadzieję, że tak się stanie.

Ron Howard wykonał kawał dobrej roboty. Dwa atuty „Wyścigu” są dla mnie szczególnie ważne: obraz rzeczywiście świetnie oddaje klimat lat 70., a do tego historia opowiedziana jest w taki sposób, że przypadnie też do gustu widzom, którzy w żyłach mają czystą krew, bez domieszki benzyny. Zarówno wielki fan Formuły 1, jak i miłośnik doskonale zrobionych filmów o ludziach, którzy na różne sposoby dążą do spełnienia swoich marzeń, wyjdą z kina zadowoleni.

Tyle laurki, teraz garsteczka nieścisłości. Poza wspomnianym przedstawieniem Hunta i Laudy jako zażartych wrogów poza torem (jak już pisałem, usprawiedliwiam ten zabieg…), w filmie pojawia się fikcyjny wypadek podczas treningów na Nürbugringu – służy to jednak podkreśleniu, jak niebezpiecznym torem jest Północna Pętla (o źle podanej długości 28 kilometrów). Na początku filmu dochodzi do kolizji Hunta i Laudy w wyścigu Formuły 3 – w rzeczywistości takiego incydentu nie było (znany z brawurowej jazdy i częstego rozbijania samochodów Hunt zaliczył taką kolizję z Dave Morganem), ale też można to usprawiedliwić koniecznością odpowiedniego naszkicowania relacji między dwoma głównymi bohaterami. Powtórzę, to nie jest dokument – i takie odstępstwa można z łatwością wybaczyć. Jest to też bodaj jedyny fragment filmu, w którym przesadzono z zachowaniem samochodów na torze – ślizgają się „po amerykańsku”, w dość nienaturalny sposób. Wreszcie w końcowych ujęciach z deszczowego wyścigu na Fuji dziwnie wyglądają nieruchome krople wody na kaskach pędzących kierowców.

Oryginalne samochody (jak ten McLaren M23 i Lotus 77) trafiły na filmowy plan. Ujęcie z GP Kanady, Hunt prowadzi przed Mario Andrettim.
Oryginalne samochody (jak ten McLaren M23 i Lotus 77) trafiły na filmowy plan. Ujęcie z GP Kanady, Hunt prowadzi przed Mario Andrettim.

Trochę żałuję, że zabrakło czasu na umieszczenie w filmie jeszcze kilku scen. Przedstawiono zamieszanie wokół cofniętej później dyskwalifikacji Hunta z GP Hiszpanii (Lauda jechał w tym wyścigu ze złamanymi trzema żebrami – efekt wywrotki na traktorze w domowym ogródku), ale nie poruszono kontrowersji wokół GP Wielkiej Brytanii, kiedy wyścig przerwano po karambolu z udziałem Anglika i duetu Ferrari. Hunta nie chciano dopuścić do restartu, ostatecznie pojechał w wyścigu i go wygrał, ale został zdyskwalifikowany. Zabrakło też miejsca dla kontrowersji z Monzy: tam z kolei w obu McLarenach (Hunta i Jochena Massa) oraz w Penske Johna Watsona stwierdzono nieregulaminowe paliwo i cała trójka startowała z końca stawki.

Był to jednocześnie pierwszy start Laudy po wypadku i może szkoda, że nie wspomniano o faktycznej przyczynie jego kiepskiego startu. Zespół „zapomniał” mu powiedzieć, że sygnał do startu jest już dawany światłem, a nie machnięciem flagą. – Podczas mojej nieobecności zmienili procedurę startową – wspominał Austriak. – Nie miałem jeszcze wbitej jedynki, czekałem na faceta z flagą startową, ale zamiast niego zapalili zielone światło. Z piątej pozycji spadłem gdzieś na trzynastą. W sumie to nieważne, dostałem nauczkę!

W zakończeniu, poza spotkaniem dwóch wielkich rywali, przydałoby się jeszcze rzucić okiem na relacje między Laudą i Ferrari. Po zjechaniu z toru na Fuji zespół chciał to wytłumaczyć rzekomą awarią silnika. Enzo Ferrari początkowo był po stronie Laudy, ale ugiął się pod presją włoskiej prasy. Gdy wypominano Nikiemu ten wyścig i zarzucano tchórzostwo, przytaczał GP Francji, w którym stracił zwycięstwo z powodu defektu. – Przypominałem ten wyścig, kiedy po Fuji obwiniano mnie za przegranie mistrzostw – mówi Lauda. – Powiedziałem: „Tak na marginesie, przez trzy GP leżałem w szpitalu i walczyłem o życie, a w jednym wyścigu to była wasza wina, wina Ferrari, że pękł ten pieprzony wał korbowy”.

Wiadomo jednak, że trzeba było rezygnować z pewnych wątków. – Nie da się w pełni, autentycznie przedstawić skomplikowanych wydarzeń – mówi Howard. – Przynajmniej nie w na tyle spójny sposób, żeby wyszła z tego dobra opowieść. Trzeba zatem dokładnie przedstawić pewne szczegóły, a inne pominąć albo pozostawić w sferze domysłów. Ten film to przede wszystkim opowieść o dwóch wyjątkowych postaciach, relacjach i walce między nimi. Żaden z nich nie jest czarnym charakterem – to film z dwoma pozytywnymi bohaterami.

„Wyścig” został całkiem nieźle spolszczony, choć niektóre ściśle wyścigowe kwestie przetłumaczono w nieco sztuczny sposób i wyraźnie czuć, że zabrakło w tym osoby, która miałaby jako-takie pojęcie o wyścigach. Co prawda tylko raz pojawia się „kierowca rajdowy”, ale z większych niezręczności można też wymienić widoczne w jednym ze zwiastunów „składanie samochodów” zamiast ustawiania czy też „pustą oponę” zamiast przebitej czy po prostu kapcia.

Uznam, że zrobiłem dobrą robotę, jeśli ludzie, którzy znają i kochają ten sport będą pod wrażeniem tego, co zobaczą na ekranie, a ci, którzy nie znają sportu, wciągną się w akcję i zrozumieją film. Zrobiliśmy wszystko, żeby zrobić niesamowite przeżycie kinowe i przenieść widzów w czasie – mówił Howard o swoim dziele. Jeśli o mnie chodzi, to robota jest na szóstkę. „Wyścig” wchodzi na ekrany 8 listopada, ale już od dziś niektóre kina organizują pokazy przedpremierowe. Ciekaw jestem Waszych opinii – zapraszam do komentowania, jak wrócicie z seansu!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here