Sezon 2020 właściwie się nie rozpoczął, ale zapadł już szereg kluczowych decyzji odnośnie przyszłorocznej obsady kokpitów. Brak porozumienia między Ferrari i Sebastianem Vettelem doprowadził do prawdziwego efektu domina, w którym na ten moment przegranymi są czterokrotny mistrz świata oraz ekipa Renault. Z oceną wydarzeń z perspektywy poszczególnych bohaterów – Ferrari, Vettela, Carlosa Sainza, McLarena, Daniela Ricciardo oraz Renault – możecie zapoznać się w osobnych tekstach. W tym proponuję zająć się ogólnym obrazem sytuacji i kulisami całej skomplikowanej operacji transferowej.

Niezawodne, chociaż oczywiście nieoficjalne źródła potwierdzają, że Vettel nie otrzymał żadnej propozycji przedłużenia umowy z Ferrari. Okazało się, że powtarzane przez długie miesiące okrągłe frazesy o dyskusjach, negocjacjach czy nawet „komfortowej przyszłości” – takie sformułowania padały zarówno z obozu Scuderii, jak i samego kierowcy – miały niewiele wspólnego z rzeczywistością. Kluczowy dla przyszłości wniosek, wyciągnięty przez ekipę z Maranello podczas sezonu 2019, brzmi: naszą przyszłością jest Charles Leclerc. Pierwszą zaprezentowaną całemu światu oznaką była świąteczna informacja o przedłużeniu umowy z 22-letnim reprezentantem Monako co najmniej do końca 2024 roku. Już wtedy trwały intensywne rozmowy z Carlosem Sainzem, który ostatecznie został jego nowym zespołowym kolegą.

W oficjalnym komunikacie o zakończeniu współpracy między Vettelem i Ferrari łatwo doszukać się uzasadnień – kierowca i zespół nie mają już wspólnych celów, czyli nowym liderem został Leclerc. Dla Sebastiana zabrakło miejsca w nowym układzie, chyba że pogodziłby się z nową, niewdzięczną rolą. Jeśli chce szukać winnych takiego stanu rzeczy, to musi spojrzeć w lustro. Owszem, jego pech polegał na tym, że Leclerc okazał się na tyle utalentowany, opanowany i pewny siebie, by już w pierwszym sezonie współpracy obnażyć obecną formę Vettela – a Scuderia też dorzuciła swoje trzy grosze do paru przegranych walk o tytuły – ale nie da się jednym ruchem przekreślić licznych błędów samego kierowcy. Mimo najszczerszych chęci i sporego przecież talentu, Seb nie został zbawcą Maranello i teraz musi odejść.

Tylko wyjątkowo naiwni obserwatorzy wyścigowej rzeczywistości mogli przypuszczać, że cała gra w gorące krzesła trwała dwa dni z okładem – od ogłoszenia końca współpracy Vettela z Ferrari po tym sezonie po potwierdzenie Ricciardo w McLarenie i Sainza w Scuderii. Wszystko zostało poukładane wcześniej, a podczas tych burzliwych godzin zainteresowane strony jedynie naciskały „wyślij”. Na szarym końcu o całym zamieszaniu dowiedziano się w Renault, stąd pełne goryczy komentarze Cyrila Abiteboula.

Właśnie w tej ekipie atmosfera podczas sezonu 2020 będzie wyjątkowo niezręczna. Nigdy nie jest łatwo, kiedy wiadomo, że drogi kierowcy i reszty ekipy wkrótce się rozchodzą. Jest lepiej, jeśli rozwód przeprowadza się rzetelnie i w atmosferze wzajemnego zrozumienia – najbliżej takiego ideału jest w McLarenie, rozwój sytuacji w Ferrari również sygnalizuje względny spokój, zrozumienie i pogodzenie się z sytuacją. Co innego w Renault – jestem spokojny o relacje Ricciardo z ludźmi pracującymi bezpośrednio z nim, ale reakcja szefa ekipy sugeruje, że atmosfera w garażu i na odprawach może być napięta. Co za tym idzie, uwaga ekipy skupi się na Estebanie Oconie, a Daniel – oczywiście tak jak Carlos w McLarenie i Seb w Ferrari – zostanie odcięty od wrażliwych informacji o rozwoju samochodu czy planach zespołu.

Ciekawe jest to, że zamrożenie przepisów technicznych na sezon 2021 oczywiście przynosi pewną ulgę drżącym o swoje sekrety zespołom. W tym roku prace rozwojowe przy przyszłorocznych konstrukcjach pozostaną na minimalnym poziomie, a ukrycie pomysłów dotyczących kolejnych lat będzie znacznie prostsze.

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here