Wyjątkowa seria trzech Grand Prix w trzy kolejne weekendy zakończyła się wyścigiem, który za kilka miesięcy możemy wspominać jako przełomowy moment sezonu. Niczym zeszłoroczne rundy w Azerbejdżanie czy Singapurze były z różnych względów decydujące dla losów walki o tytuły – i ostatecznej porażki Sebastiana Vettela oraz Ferrari – tym razem zmagania na Silverstone mogą być sygnałem zmiany w drugą stronę.

Mercedes i Lewis Hamilton przegrali wyścig, w którym zawsze dominowali w trwającej od sezonu 2014 hybrydowej erze. Można się spierać, jaką rolę odegrało w tym zdarzenie z pierwszego okrążenia – do którego jeszcze wrócę pod koniec tekstu – ale fakty są dla mistrzów świata niepokojące. Na torze, na którym nawet najbliżsi rywale mogli co najwyżej wąchać spaliny kolejnych wcieleń Mercedesa, tym razem szybszym samochodem było Ferrari.

Scuderia wygrała na podwórku Lewisa i Srebrnych Strzał. Wygrała mimo kłopotów Vettela z szyją – gdzie jak gdzie, ale w szybkich łukach Silverstone, na nowej i piekielnie wyboistej nawierzchni, jazda musiała być niezłą męczarnią. Tyle, że wizja zwycięstwa w jaskini lwa działa pewnie lepiej niż najmocniejsze znieczulenie. Wygrała, mimo że Lewis wspiął się na absolutne wyżyny w kwalifikacjach i niesamowitym okrążeniem wywalczył kolejne pole position.

W wyścigu również jechał niesamowicie, stąd powszechne domniemania, że gdyby nie incydent z pierwszego okrążenia, to nawet popsuty start i spadek na trzecią lokatę nie przeszkodziły mu w odniesieniu rekordowego zwycięstwa. Okrutna dla Mercedesa prawda jest jednak taka, że Vettel kontrolował przebieg wyścigu. Jechał na tyle szybko, by trzymać się poza zasięgiem podcięcia najbliższego rywala. Mocniejsze naciskanie nie ma sensu, bo w razie neutralizacji zmęczenie opon i większe zużycie paliwa idzie na marne. Jak znakomicie wyliczył to Mark Hughes, na okrążeniach, na których Vettel musiał naciskać, tempo skorygowane o opony i obciążenie paliwem było lepsze – minimalnie, ale jednak – od pędzącego pełną parą Hamiltona.

To nie jest strzał ostrzegawczy z Maranello, tylko salwa w stronę Brackley i Brixworth. Obnaża aktualną przewagę poprawek Ferrari nad tym, co na przestrzeni zaledwie dwóch wyścigów wprowadził Mercedes. Hamilton mówił półżartem, że chciałby, aby wizja nowości w Srebrnych Strzałach wystraszyła rywali – ale na razie mistrzowie świata załadowali do swoich armat ślepaki.

Do tego dochodzą wpadki taktyczne i nieregularne starty. Nie jest prawdą, że to ostatnie jest szczególną bolączką Mercedesa – wszak na Silverstone najlepszy start w czołówce wykonał Valtteri Bottas, a w poprzednich rundach kierowcy Ferrari ruszali na bardziej przyczepnych oponach – ale fakt jest taki, że brakuje powtarzalności. Właśnie zawalony start przyczynił się do kolizji Hamiltona z Räikkönenem

Sytuację Mercedesa dodatkowo skomplikował podwójny defekt w Austrii. Pod względem sytuacji punktowej był to najmocniejszy jak dotąd cios, ale od strony technologicznej i psychologicznej o wiele większe znaczenie miała porażka na Silverstone. O skali wyprowadzonego w Wielkiej Brytanii ciosu najlepiej świadczą reakcje Hamiltona i Toto Wolffa – tak, te o celowym działaniu Ferrari.

Na szczęście obaj się opamiętali, a Toto w rozmowie z Eleven określi wcześniejsze komentarze bardzo trafnym słowem. Były głupie.

Już na gorąco, w studiu po wyścigu, powiedziałem, że gdyby Räikkönen działał celowo, to walnąłby w Hamiltona tak, że Mercedes nie ujechałby za daleko. Absurdem jest również przytaczanie incydentu z Francji i twierdzenie, że to nie może być przypadek, skoro tak często kierowcy Ferrari wjeżdżają w srebrne samochody. Przypominam, że na Paul Ricard to Vettel uderzył w Bottasa – zaiste, mało przemyślana taktyka, skoro walczący o tytuł kierowca ma wyeliminować niżej notowanego w mistrzostwach zawodnika Mercedesa.

Kimi nie „pomógł” Sebowi w Austrii, utrzymując się przed nim. Skoro miałby posunąć się do celowego wjechania w najgroźniejszego konkurenta, to czemu we Francji nie próbował przeszkadzać Danielowi Ricciardo, aby Vettel mógł ich obu dogonić i wyprzedzić?

Przede wszystkim takie teorie świadczą o braku szacunku dla Kimiego. To nie jest Nelson Piquet Junior, który musi (i chce) zrobić wszystko, żeby zachować szansę na fotel. Räikkönena takie zagrywki nie interesują. Owszem, jeśli chodzi o zwykłe polecenia zespołowe, to zarówno z nich korzystał, jak i pomagał partnerowi z ekipy, ale celowe wjeżdżanie w rywali to scenariusz zupełnie z innej planety.

Takie komentarze pokazują słabość i nerwy w mistrzowskim obozie po zimnym prysznicu wyścigu na Silverstone. Teraz jedyną rozsądną ripostą pozostaje zrewanżowanie się Vettelowi na jego podwórku – zwłaszcza, że to także podwórko Mercedesa. Wypada też pamiętać o charakterystyce ostatniego przed letnią przerwą wyścigu – na Hungaroringu Mercedes może być dopiero trzecią siłą od strony technicznej i być może będzie mógł polegać tylko na wyjątkowej smykałce Hamiltona do tego toru.

Jeśli chodzi o punkty, to Mercedes był także trzecią siłą wyścigowego tryptyku. We Francji, Austrii i Wielkiej Brytanii ekipa z Maranello zdobyła 98 punktów, Red Bull 65, a Srebrne Strzały „tylko” 61. Czerwony pociąg odjedzie, jeśli dwa kolejne wyścigi zakończą się podobnym bilansem.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here