Zdaniem szefa Lotus Renault start Brunona Senny w Grand Prix Belgii wniósł dużo ożywienia do zespołu.

Po sobotnich kwalifikacjach na torze Spa-Francorchamps pomieszczenia gościnne Lotus Renault przetrwały prawdziwy najazd dziennikarzy, oblegających nowego bohatera padoku Brunona Sennę. Siódma lokata w czasówce była najlepszym wynikiem zespołu od majowego wyścigu o GP Hiszpanii (tam szóste pole startowe zdobył Witalij Pietrow), a wywalczył ją kierowca debiutujący w barwach ekipy z Enstone.

Eric Boullier musiał z ulgą obserwować szturm pozytywnie nastawionych żurnalistów. Dzień wcześniej sam znalazł się w krzyżowym ogniu pytań przedstawicieli niemieckiej prasy i musiał stawić czoła agresywnym pytaniom o „złamanie kontraktu” z ich rodakiem. Trzymając nerwy na wodzy tłumaczył, że postanowień umowy z Nickiem Heidfeledem nie złamał, co zresztą zostało udowodnione przed sądem pierwszej instancji, który odrzucił wszelkie żądania i roszczenia kierowcy. Francuz często podkreślał swoją niewygodną sytuację związaną z podjęciem decyzji o zastąpieniu Niemca Senną. – W takiej sytuacji pewni ludzie są oczywiście niezadowoleni i to zawsze jest wyzwaniem w moim zawodzie, bo jeśli mi się nie uda… – mówił Boullier. – Kiedy już zdecydujesz się na inny scenariusz, musisz wziąć za to odpowiedzialność.

Na szczęście dla szefa Lotus Renault, sobotni wynik Senny i radość w garażu zespołu oszczędziły mu kolejnej lawiny pytań o powody takiej decyzji. – Jeśli są tu jacyś niemieccy dziennikarze, to ja wychodzę – żartował przed rozpoczęciem sesji wywiadów po kwalifikacjach. Co ciekawe, reprezentantów mediów zza naszej zachodniej granicy zabrakło w pomieszczeniach gościnnych zespołu i Boullier mógł spokojnie opowiadać o pozytywnych nastrojach w ekipie, oklaskach i uśmiechach na twarzach mechaników po sesji kwalifikacyjnej. Podkreślił, że tak dobry humor nie dopisywał im od Grand Prix Malezji na początku sezonu.

Osobiście miałem obawy co do pozytywów, które do zespołu może wnieść Senna. Z jednej strony chciałem zobaczyć, na co stać kierowcę, o którym jego słynny wuj Ayrton wypowiadał się w samych superlatywach. Jednak z drugiej wątpiłem, czy Bruno będzie w stanie jeździć na poziomie Heidfelda – jakkolwiek rozczarowujący by ten poziom nie był. Po Grand Prix Belgii część wątpliwości pozostała. Siódmy czas w Q3 to oczywiście wspaniałe osiągnięcie, a biorąc pod uwagę pierwsze okrążenia Senny na Spa-Francorchamps, za ogromny sukces należy uznać samo zakwalifikowanie się do czołowej dziesiątki.

Pozytywny wizerunek popsuł jednak start do niedzielnego wyścigu, a właściwie hamowanie do pierwszego zakrętu. Oczywiście nie można przeoczyć znikomego doświadczenia Senny, który w czasie zimowych testów przed sezonem 2011 zaliczył tylko 300 kilometrów jazd po Jerez, a biorąc pod uwagę piątkowy trening na Hungaroringu i weekend w Belgii, rozpoczynał kwalifikacje do Grand Prix Belgii z dorobkiem nieco ponad 700 kilometrów za kółkiem R31. Nie da się jednak ukryć faktu, że Bruno zmarnował szansę na pierwsze w karierze punkty. Można zadać sobie pytanie: czy lepiej, żeby kierowca zakwalifikował się na siódmej pozycji i był na mecie trzynasty, czy na odwrót? Do tego na siódmy czas Senny w Q3 można też popatrzeć przez pryzmat kierowcy, który ruszał do wyścigu z szóstego pola: do GP Belgii średnia pozycja startowa Jaime Alguersuariego w sezonie 2011 to 15. miejsce…

Daleki jestem od skreślania Senny i mam nadzieję, że w kolejnych weekendach Grand Prix pokaże, że potrafi szybko się uczyć i zbierać niezbędne w tym sporcie doświadczenie. Krzywda zespołowi się nie dzieje, bo i tak walka o czołowe pozycje w punktacji konstruktorów jest poza zasięgiem, a skoro atmosfera w ekipie zaczyna wracać do normy, to pozostaje trzymać kciuki za lepsze niż w Belgii występy. Wspomniany przez szefa zespołu „wstrząs” przyniósł chyba oczekiwane efekty i Senna faktycznie wniósł powiew świeżości. Czy jednak okaże się prawdziwym zbawieniem Lotus Renault? Wciąż mam wątpliwości.

Na koniec jeszcze słówko o Heidfeldzie. Czy ktoś z Was wierzy, że nawet jeśli 19 września Sąd Najwyższy w Londynie rozstrzygnie skargę kierowcy na jego korzyść, to Niemiec wróci do kokpitu Lotus Renault? Trudno mi wyobrazić sobie sytuację, w której po rozprawie przed „cywilnym” sądem (przypominam, że w świecie Formuły 1 istnieje wewnętrzne ciało odpowiedzialne za rozstrzyganie sporów kontraktowych, z którego usług korzystał kiedyś m.in. Jenson Button) zawodnik jak gdyby nic się nie stało zjawia się na torze w Singapurze, uczestniczy w odprawach z szefostwem ekipy oraz inżynierami i w piątek wsiada do samochodu. Jedyne, co Heidfeld może wygrać przed sądem, to odszkodowanie finansowe. Drzwi do Formuły 1 chyba już musi za sobą zamknąć.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here