Na takie emocje kibice Formuły 1 czekali od niespełna dekady, a pod względem dramaturgii i kontrowersji sezon 2021 śmiało może rywalizować z najbardziej pamiętnymi rozstrzygnięciami w historii królowej motorsportu. Przed ostatnim wyścigiem sezonu dwaj bohaterowie – Max Verstappen z Red Bulla i Lewis Hamilton z Mercedesa – mają po tyle samo punktów. W Abu Zabi zwycięzca bierze wszystko, a w tej walce niemal wszystkie chwyty są dozwolone.

Hegemonia Mercedesa w mistrzostwach świata trwała siedem lat i w tym czasie lider ekipy Lewis Hamilton bił kolejne rekordy. Jako pierwszy zawodnik w historii przekroczył pułap stu wygranych Grand Prix i stu pole position, wyrównał także należący do Michaela Schumachera rekord siedmiu mistrzowskich tytułów. Jego pełną sukcesów passę przerwał tylko zespołowy partner Nico Rosberg, który po wygraniu sezonu 2016 natychmiast wycofał się z Formuły 1, mając dość presji i poświęceń, których wymagało pokonanie Hamiltona. Jednak rywale z innych zespołów nie mieli szans w starciu ze znakomitymi samochodami Mercedesa. Kierowcy Red Bulla czy Ferrari wygrywali pojedyncze wyścigi, ale na przestrzeni całych mistrzostw nikt nie był w stanie obalić hegemona.

W tym roku mistrzowie świata dostali jednak zadyszki. Miał to być sezon przejściowy, w oczekiwaniu na wielką rewolucję techniczną – przełożoną z powodu pandemii na 2022 rok. Formuła 1 liczy na zacieśnienie stawki i wyrównanie rywalizacji poprzez ograniczenie budżetów najbogatszym zespołom, konieczność zaprojektowania samochodów praktycznie od nowa (zmieniają się opony i aerodynamika) czy bardziej sprawiedliwy system podziału pieniędzy.

Przed sezonem 2021 wprowadzono jedynie kosmetyczne zmiany techniczne, nieznacznie ograniczając docisk poprzez modyfikację tylnej części podłogi. Jednak w sporcie, w którym liczą się najdrobniejsze szczegóły i walka toczy się na ułamki sekund, takie detale mogą mieć decydujące znaczenie. Mercedes już zimą wiedział, że ich osiągi spadną w porównaniu z zeszłorocznym samochodem i pozostawało tylko pytanie, jak to będzie wyglądało na tle rywali. Szybko okazało się, że nie tylko zniknęła przepaść pomiędzy nimi i Red Bullem, ale do tego konkurenci wysunęli się na czoło. Konstrukcja Red Bulla lepiej zareagowała na regulaminowe zmiany, a do tego ich partner silnikowy – japońska Honda, która zresztą wycofuje się z Formuły 1 po tym sezonie – przygotował lepszą jednostkę napędową. Właśnie hybrydowy silnik był od 2014 roku jednym z najważniejszych fundamentów dominacji Mercedesa.

Teraz rywale wreszcie przygotowali maszynę zdolną do walki o tytuł – a w tym roku nadrabianie niedociągnięć poprzez agresywny rozwój, czyli kolejny atut Mercedesa w poprzednich latach, nie było możliwe. Zespoły muszą już stosować się do ograniczeń finansowych – nie wolno wydać więcej niż 145 milionów dolarów rocznie, a dotychczas budżety Mercedesa i Red Bulla były co najmniej dwukrotnie wyższe – a ponadto trzeba było zająć się projektowaniem zupełnie nowych samochodów na przyszły sezon, zarzucając prace nad aktualnymi konstrukcjami.

Technika swoją drogą, ale walka o mistrzostwo świata w sezonie 2021 jest także pojedynkiem dwóch doskonałych kierowców. O sile Lewisa Hamiltona nie trzeba nikogo przekonywać. Kiedyś błyszczał głównie talentem i szybkością, ale brakowało mu opanowania czy skupienia na samym ściganiu. Kompletnym kierowcą i maszyną do wygrywania stał się po sezonie 2016, przegranym z Rosbergiem. Porażka pokazała mu, że nic nie przychodzi ot tak sobie i wrodzone umiejętności trzeba poprzeć mozolną pracą. Pracujący z nim kierowcy – odchodzący po tym sezonie do Alfy Romeo Valtteri Bottas czy zastępujący go w kokpicie drugiego Mercedesa młody George Russell – ze zdumieniem zauważali, jak wiele wysiłku Hamilton wkłada w to, żeby każdego dnia stawać się coraz lepszym kierowcą i motywować przy tym do pracy cały zespół. Wciąż znajduje czas i energię, by uciekać od wyścigowego świata – pasjonuje się modą czy muzyką, zaczął też angażować się w działania przeciwko rasizmowi i nierównościom społecznym. Kiedyś takie poboczne działania raczej go dekoncentrowały, teraz są napędzającą do dalszej walki odskocznią i sposobem na ładowanie baterii.

W tegorocznej walce ogromną rolę odgrywa doświadczenie: Hamilton i Mercedes przeżyli już w Formule 1 niemal wszystko, razem odnosząc spektakularne sukcesy. Niezbyt dobrze znają gorzki smak porażki i z pewnością nie chcą się z nim zapoznawać. Po drugiej stronie ringu mistrzowskie doświadczenie jest tylko częściowe – Red Bull dominował w poprzedniej erze, zdobywając cztery mistrzowskie dublety w latach 2010-2013, z Sebastianem Vettelem w kokpicie – ale człowiek zasiadający w kokpicie jeszcze nie zdążył wywalczyć sukcesów na miarę swojego talentu.

Max Verstappen przed sezonem 2021 mógł się pochwalić dziesięcioma wygranymi Grand Prix i najwyżej trzecimi lokatami w mistrzostwach, ale zdążył zasłynąć nieustępliwą jazdą na cienkiej granicy faulu. Od debiutu w wieku 17 lat mozolnie pracował na reputację kierowcy, który albo wygra pojedynek z rywalem, albo skończy razem z nim na poboczu. Dzięki wsparciu Red Bulla miał margines bezpieczeństwa, by szlifować swój agresywny styl jazdy. Popełniał błędy i irytował bardziej doświadczonych rywali, ale od samego początku jasno dawał do zrozumienia, że nie idzie na żadne kompromisy i nie uznaje żadnych autorytetów. Twardą ręką wychowywał go ojciec – Jos Verstappen sam był kierowcą Formuły 1 i po trudnym debiucie u boku Michaela Schumachera w sezonie 1994 resztę trwającej do 2003 roku kariery spędził w ogonie stawki. Od podszewki poznał drapieżny wyścigowy świat i wiedział, jak przygotować syna do walki o najwyższe cele. Młodszy Verstappen wyścigi ma zresztą w genach, bo jego matka Sophie Kumpen odnosiła sukcesy w kartingu, ścigając się m.in. z Jensonem Buttonem, Jarno Trullim czy Christianem Hornerem, który teraz jest szefem jej syna w zespole Red Bull. W 1991 roku zajęła dziewiąte miejsce w mistrzostwach świata, w 1995 roku wygrała prestiżowe zawody Margutti Trophy, a dwa lata później na świat przyszedł Max.

Jeszcze zanim nauczył się chodzić, ojciec sadzał go w kokpitach swoich wyścigówek. Kariera w kartingu potoczyła się błyskawicznie, Max nie tracił też zbyt wiele czasu w seriach juniorskich. Już w 2014 roku po raz pierwszy poprowadził samochód Formuły 1 podczas weekendu Grand Prix – biorąc udział w piątkowym treningu na japońskiej Suzuce trzy dni po swoich siedemnastych urodzinach. Pięć miesięcy później stał już na polach startowych w Australii, reprezentując barwy Toro Rosso, czyli juniorskiego zespołu Red Bulla.

Jego postępy w drodze do Formuły 1 imponowały tak bardzo, że chciał go zatrudnić także Mercedes. Będący wtedy u progu dominacji zespół nie mógł jednak od razu zaoferować Verstappenowi startów w wyścigach – a ojciec Jos nie chciał zwlekać. Red Bull, mając swój zespół dla młodzieży (obecnie pod szyldem AlphaTauri), od razu zaproponował wyścigowy fotel. W ten sposób Max już zawsze będzie rekordzistą, jeśli chodzi o wiek podczas debiutu – od tamtej pory wprowadzono przepis, w myśl którego uprawniającą do startów w Formule 1 Superlicencję może otrzymać tylko pełnoletni kierowca.

Pierwsze punkty Verstappen zdobył już w drugim starcie, za siódmą lokatę na malezyjskim torze Sepang. W debiutanckim sezonie dwukrotnie otarł się o podium, zajmując czwarte lokaty na Węgrzech i w USA. Stało się jasne, że długo miejsca nie zagrzeje w mniejszej ekipie… Zaledwie po czterech rundach sezonu 2016 Red Bull wykorzystał okazję w postaci dwóch słabszych występów jeżdżącego w „dorosłej” ekipie Daniiła Kwiata i zamienił kierowców miejscami.

Verstappen błyskawicznie udowodnił, że pozornie pochopna decyzja była strzałem w dziesiątkę. Już w pierwszym starcie za kierownicą Red Bulla, pod Barceloną, wykorzystał kolizję dwóch kierowców Mercedesa i wygrał wyścig, pokonując duet Ferrari oraz zespołowego kolegę, Daniela Ricciardo. W wieku 18 lat i 7 miesięcy został najmłodszym w historii triumfatorem Grand Prix – drugi na tej liście Vettel, poprzednie cudowne dziecko Red Bulla, był starszy o dwa i pół roku, kiedy wygrywał w sezonie 2008 na Monzy.

Oczekiwanie na konkurencyjny samochód było jednak długie. Po drodze Verstappen podpadł wielu bardziej doświadczonym kolegom swoim agresywnym stylem jazdy. Czasami puszczały mu nerwy, gdy dziennikarze pytali go o kolejne brutalne manewry albo błędy, kończące się rozbiciem samochodu. Generalnie starał się jednak zachowywać powściągliwie, udzielając konkretnych i zwięzłych wypowiedzi. Dojrzałość, profesjonalne podejście – a na torze niepohamowana żądza zwyciężania i dominacji. Z takiej gliny ulepieni są najwięksi mistrzowie, ale aż do początku tego roku karierze Verstappena towarzyszył być może najważniejszy znak zapytania: jak będzie sobie radził, gdy stawką nie będzie pojedyncze zwycięstwo, lecz mistrzowski tytuł?

Ostatni składnik odpowiedzi na to pytanie poznamy w najbliższą niedzielę, ale tegoroczna rywalizacja jedynie podkreśla wszystko, co już wcześniej Verstappen pokazywał. Jest niesamowicie szybki i skuteczny: wygrał w tym roku dziewięć wyścigów, tyle samo razy ruszał z pole position i 17 razy stał na podium – wyrównując rekord wszech czasów. Punkty tracił pechowo: rozerwana opona w Azerbejdżanie, kolizja z winy Hamiltona na Silverstone, karambol spowodowany przez Bottasa na Węgrzech.

Nie waha się też przed ostrą jazdą w ataku i obronie – pomijając drobniejsze starcia, w których na ogół to Hamilton ustępował, pretendent i obrońca tytułu zderzyli się w tym sezonie już trzykrotnie. Dwa razy – na Monzy i w Arabii Saudyjskiej – sędziowie orzekli o winie Verstappena, raz ukarali Hamiltona (na Silverstone) – ale bilans punktowy tych starć był zdecydowanie bardziej korzystny dla kierowcy Mercedesa. Odniósł dwa zwycięstwa i raz nie ukończył wyścigu, podczas gdy rywal dwa razy nie dojechał do mety i raz był drugi.

Atmosfera przed ostateczną rozgrywką jest zatem bardzo gęsta. W nieco lepszej sytuacji jest Verstappen, bo jeśli żaden z rywali nie dojedzie do mety, to dzięki większej liczbie zwycięstw właśnie on zostanie mistrzem. W bogatej przeszłości Formuły 1 w decydujących pojedynkach o tytuł niejednokrotnie dochodziło do kolizji – jak Ayrtona Senny z Alainem Prostem czy Michaela Schumachera z Damonem Hillem albo Jacques’em Villeneuve’em – ale tym razem sędziowie już przed weekendem w Abu Zabi przypomnieli wszystkim zawodnikom, że niesportowe zachowanie może być ukarane odjęciem punktów. Świat Formuły 1 liczy na pełną emocji walkę – godną finału sezonu o dramaturgii na wyczekiwanym od lat poziomie.

Artykuł opublikowany w dzienniku „Rzeczpospolita”.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here