Po sezonie 2022 Formuła 1 żegna się z jednym z najbardziej utytułowanych kierowców. Sebastian Vettel, czterokrotny mistrz świata, postanowił zakończyć karierę w królowej motorsportu.
Jego sukcesy – tytuły z lat 2010-2013 – zdążyły się już pokryć warstwą kurzu, ale 35-letni kierowca wciąż cieszy się szacunkiem i poważaniem w padoku. Nie tylko ze względu na dokonania w kokpicie i ogromne doświadczenie, ale też za to, jakim jest człowiekiem. Właściwie nie pasuje do współczesnego świata profesjonalnego sportu. Stroni od blasku fleszy, nie ma w jego zachowaniu żadnych gwiazdorskich manier, a konto w mediach społecznościowych założył kilka dni temu – po to, żeby poinformować o zakończeniu kariery. W pełnym emocji nagraniu powiedział fanom, że chciałby poświęcić więcej czasu żonie i trójce dzieci, których wizerunek zresztą starannie chroni, dbając o rodzinną prywatność. Świat nie kończy się na Formule 1 – tak brzmi przekaz zwycięzcy 53 Grand Prix (więcej triumfów na koncie mają tylko Lewis Hamilton i Michael Schumacher).
O tym, że Vettel ma znacznie szersze horyzonty niż bodaj wszyscy jego koledzy z toru, kibice mogli przekonać się już wiele razy. Niemiec często porusza różne, jego zdaniem istotne tematy społeczne – jak walka z rasizmem czy homofobią albo kwestie związane z ochroną środowiska czy równością i integracją.
W Arabii Saudyjskiej zorganizował zawody kartingowe dla kobiet, które w tym kraju dopiero od niedawna mogą posiadać prawo jazdy. Kiedy podczas zimowych testów przed sezonem 2022 Rosja zaatakowała Ukrainę, pierwszego dnia inwazji Vettel, nie czekając na oficjalne stanowisko władz sportu, sam zadeklarował, że nawet jeśli Formuła 1 nadal zamierza ścigać się w Soczi, on nie będzie brał w tych wyścigach udziału. Motyw flagi Ukrainy szybko trafił na jego kask czy noszoną na nadgarstku opaskę. Wszystkie jego działania noszą znamiona autentyczności, a jego szczerze intencje nie ograniczają się – jak w przypadku wielu tak zwanych celebrytów – do publikowania wzniosłych haseł i wpisów w mediach społecznościowych. To inni nagłaśniali akcję budowy hoteli dla pszczół w Austrii albo słynne sprzątanie trybun na Silverstone, kiedy Vettel osobiście, z plastikowym workiem, usuwał pozostawione przez kibiców śmieci. Zainteresował się także ekologicznymi uprawami, przechodząc nawet kurs podczas wymuszonej pandemią przerwy w ściganiu. Nie ukrywał, że po zakończeniu kariery zamierza poświęcić więcej czasu organicznej farmie u siebie w Szwajcarii.
Wśród kolegów z toru wyróżnia się także poczuciem humoru w stylu Monty’ego Pythona, a do fascynacji brytyjską kulturą wypada jeszcze dorzucić zamiłowanie do muzyki The Beatles. W jego dziecięcym pokoju w małym miasteczku Heppenheim wisiały plakaty z trzema Michaelami: Jacksonem, Jordanem i Schumacherem. Brakowało głosu piosenkarza i wzrostu koszykarza, zatem Vettel poszedł w ślady słynnego rodaka. Zżymał się na przydomek „Baby Schumi”, chcąc budować swoją markę i wizerunek w wyścigach – co szybko zaczęło mu się udawać. Przez serie juniorskie przemknął jak burza, ciesząc się wsparciem BMW i Red Bulla. Dzięki tej pierwszej firmie zadebiutował w Formule 1, zastępując podczas Grand Prix USA 2007 Roberta Kubicę, który po kraksie w Kanadzie nie został dopuszczony do startu, ale ponieważ w BMW Sauber nie było dla niego miejsca, kariera nabrała rozpędu w barwach Red Bulla – najpierw w juniorskiej ekipie austriackiej firmy, startującej pod szyldem Toro Rosso.
Już w pierwszym sezonie startów Vettel zdobył pole position i wygrał wyścig w deszczu na Monzy, jako najmłodszy kierowca w historii. To drugie osiągnięcie poprawił tylko Max Verstappen, a pierwszego jeszcze nikt. Ścieżkę do mistrzowskich tytułów otworzyło mu przejście do głównej ekipy Red Bulla, gdzie co prawda w sezonie 2009 popełniał jeszcze zbyt wiele błędów i przegrał walkę z Jensonem Buttonem z ekipy Brawn, ale kolejne cztery lata należały już do niego – i do konstrukcji genialnego projektanta Adriana Neweya, który sprytnie wykorzystywał wszelkie regulaminowe luki i szare strefy, poszukując osiągów. Szczególnie sezony 2011 i 2013 były spacerkiem – w ostatnim z nich, pędząc po czwarty mistrzowski tytuł, Vettel wygrał dziewięć wyścigów z rzędu. Jednak wtedy Formuła 1 wprowadziła zupełnie nowe jednostki napędowe, a potęgą w erze hybrydowej okazał się doskonale do niej przygotowany Mercedes. Vettel przeniósł się do ekipy Ferrari, gdzie chciał – niczym Schumacher, jego idol, a w późniejszych latach przyjaciel – przywrócić Scuderii dawną glorię. Nie udało się, a kiedy w Maranello pojawił się młody Charles Leclerc, z miejsca pokazując szybkość i skuteczność w walce z doświadczonym liderem ekipy, kierownictwo Ferrari nie wahało się długo.
Dla Vettela nie było już miejsca, zastąpiono go Carlosem Sainzem – a czterokrotny mistrz świata przesiadł się do Astona Martina, gdzie miliarder Lawrence Stroll roztoczył przed nim wizję budowy potężnej ekipy. Rzeczywistość okazała się bolesna: nawet kolejna rewolucja techniczna, przeprowadzona przez Formułę 1 przed sezonem 2022, nie wstrząsnęła stawką na tyle, by nowa ekipa Vettela zaczęła się liczyć w stawce. Z jego sukcesami i talentem – rzecz jasna podważanym przez tych, którzy lubią podkreślać, że wszystkie tytuły zdobył w projektowanych przez Neweya maszynach Red Bulla – nie można się dziwić, że walka pod koniec pierwszej dziesiątki przestała go interesować. Formuła 1 traci kierowcę, który szczyt możliwości w kokpicie być może ma już za sobą, ale jako człowiek wnosił wiele zdrowego rozsądku i mądrości do wyścigowego świata.