Po raz trzeci z rzędu dwa pierwsze miejsca w wyścigu zajmują ci sami kierowcy: prowadzący od pierwszego okrążenia Sebastian Vettel oraz przebijający się gdzieś z dalszej pozycji Fernando Alonso. Jeśli identycznie będzie w kolejnych wyścigach, to kierowca Red Bulla zapewni sobie tytuł w Indiach, z trzema Grand Prix zapasu. – Tracimy 60 punktów i jesteśmy wolniejsi o sekundę na okrążeniu. Potrzebujemy szczęścia, jeśli chcemy zdobyć tytuł – mówił Hiszpan. Nie tyle szczęścia, ile pecha Red Bulla – ale wydaje się, że nic już nie przeszkodzi Vettelowi w zdobyciu czwartego tytułu z rzędu.

Singapur to była prawdziwa rzeź niewiniątek. Takiej demolki dawno nie oglądaliśmy: ponad 30 sekund różnicy na mecie to największa w tym roku przewaga między zwycięzcą i pierwszym przegranym. Do tego Vettel wypracował ją na połowie dystansu, bo spowodowana przez jego przyszłego zespołowego partnera tradycyjna singapurska neutralizacja wymazała straty rywali. Właśnie na 25. okrążeniu, kiedy Daniel Ricciardo rozbił przód swojego Toro Rosso (przyznał się do błędu – zbyt mocno cisnął po zepsutym starcie), rozegrała się taktyczna walka o pozycje za plecami Vettela. Red Bull i Mercedes nie ściągnęli swoich kierowców po świeże ogumienie, a niemal wszyscy rywale zjechali po opony. Dla lidera nie miało to większego znaczenia, ale Mark Webber, Nico Rosberg i Lewis Hamilton po wykonanych później ostatnich zjazdach spadli na koniec pierwszej dziesiątki.

To była ryzykowna decyzja i ostatecznie doszliśmy do wniosku, że nie damy rady przejechać połowy wyścigu na jednym komplecie ogumienia – powiedział potem Ross Brawn. Być może, bo ostatecznie zmiana opon podczas neutralizacji opłaciła się tylko Alonso i Kimiemu Räikkönenowi, pozostali albo tracili pozycje, albo musieli zjechać jeszcze raz – jak Felipe Massa, który nie wiedzieć czemu dostał supermiękkie opony i po wyścigu sam się dziwił tej decyzji.

Red Bull i Mercedes mogły jednak przedzielić strategie – ściągnąć Webbera i Hamiltona, na wszelki wypadek. Tak się nie stało i dzięki temu mogliśmy w końcówce oglądać efektowną walkę kierowców na świeższych oponach z tymi, którym ogumienie odmawiało już posłuszeństwa. Było na co popatrzeć – niczym trzy lata temu na tym samym torze, kiedy Robert Kubica musiał zaliczyć w końcówce nieplanowany postój i na dystansie 10 okrążeń wyprzedził sześciu kierowców.

Webber z powodu wycieku wody i przegrzania silnika i tak zakończył jazdę na ostatnim okrążeniu, a duet Mercedesa nie zdołał przebić się z powrotem na podium. Alonso po kolejnym fantastycznym pokazie odrabiania strat z kwalifikacji, opartym przede wszystkim na rakietowym starcie, przegrał „tylko” z Vettelem. Niemiec po raz trzeci w karierze zaliczył „wielki szlem”: wygrana, pole position, najszybsze okrążenie i cały wyścig na prowadzeniu (wcześniej dokonał tego w GP Indii 2011 i GP Japonii 2012).

Dla mnie bohaterem wyścigu został jednak Räikkönen. Od piątku kierowca Lotusa zmagał się z bólem pleców, a na ulicznym, wyboistym torze nie jest to szczególnie fajne przeżycie. W kwalifikacjach doczłapał się ledwie do Q2 i startował z 13. pola, które okazało się dość szczęśliwe. Lotus zastosował inną strategię niż dwaj pozostali zdobywcy miejsc na podium – bardzo wczesny zjazd na pierwszą zmianę, potem druga podczas neutralizacji – a wisienką na torcie było wyprzedzenie Jensona Buttona, dość długo utrzymującego się na trzeciej pozycji. – Jechałem za Jensonem i widziałem, że nie ma już opon – mówił na podium Kimi. – Zacząłem go naciskać, bo kierowcy za nami szybko nas doganiali na świeżym ogumieniu. Udało mi się go wyprzedzić i na szczęście nikt mnie już nie dopadł. „Udało się wyprzedzić” oznaczało w tym przypadku bardzo ładny manewr od zewnętrznej, w którym obaj kierowcy potrafili się zachować. – Nie czuję się w stu procentach dobrze – dodał obolały Fin. – Nie ma to jednak znaczenia, mam teraz dwa tygodnie na odpoczynek i dojście do siebie.

Jego zespołowy partner Romain Grosjean miał zdaniem zespołu szansę na podium, ale z walki wyeliminował go defekt samochodu. Spadło ciśnienie w układzie pneumatycznym sterującym pracą zaworów i zespół próbował ratować sytuację, uzupełniając zbiornik ze sprężonym azotem zlokalizowany w lewej sekcji bocznej samochodu. Taka operacja trwa około 40 sekund, więc Francuz i tak stracił szansę na dobry wynik – a do tego uzupełnienie systemu rzadko kiedy jest trwałe, więc nikogo specjalnie nie zdziwił widok Lotusa parkującego w garażu kilka okrążeń później. Do tego zespół zarobił reprymendę za to, że jeden z inżynierów Renault podczas ratunkowego postoju Grosjeana znalazł się przy samochodzie i nie miał na głowie kasku.

Reprymendami obdarzono też Alonso i Webbera za sytuację, do której doszło już po zakończeniu wyścigu. Hiszpan został upomniany za zatrzymanie się w niebezpiecznym miejscu (tuż za ślepym Zakrętem 7), a Australijczyk za wejście na tor bez zezwolenia ze strony porządkowych.

Szczerze przyznaję, że początkowo zamieszanie wokół zabawy w taksówkarza wydawało mi się szukaniem dziury w całym. Jednak po obejrzeniu nagrań z kamer pokładowych Alonso i Hamiltona – dodatkowo wiedząc, że Rosberg omijał „postój taxi” z lewej strony, prawie uderzając Webbera – zgadzam się z decyzją sędziów.

Sędziowie wydali werdykt na podstawie tego nagrania, z kamery telewizji przemysłowej. Naprawdę, trudno się z nimi nie zgodzić…

Oczywiście Australijczyk może narzekać na to, że w Korei będzie ruszał z pozycji o 10 miejsc gorszej niż wywalczona w kwalifikacjach, ale jest to także zasługą jego wcześniejszych przewinień, a nie tej konkretnej reprymendy. Trzy takie upomnienia w sezonie, w tym co najmniej dwa za wykroczenia popełnione na torze, a nie na przykład spóźnieniem na konferencję prasową, automatycznie skutkują cofnięciem o 10 pól startowych w kolejnej GP. W Bahrajnie Webber dostał reprymendę za spowodowanie kolizji z Rosbergiem (pamiętam, że wówczas podawałem w wątpliwość zasadność tej kary…), a w Kanadzie za nieprzestrzeganie żółtych flag w kwalifikacjach.

Wystarczyłaby pogadanka wychowawcza z sędziami lub kara finansowa – narzekał Christian Horner. – Widok Fernando podwożącego Marka do garażu był świetny dla wizerunku sportu. Szkoda, że nie zwyciężył zdrowy rozsądek.

Byłem zaskoczony, kiedy tuż za zakrętem zobaczyłem samochód Alonso – powiedział z kolei Hamilton. – Minąłem go z prawej i gdyby Mark szedł od tej strony, to bym go przejechał. Na szczęście tak się nie stało.

Moim zdaniem sędziowie zareagowali prawidłowo. Nie było to czepianie się szczegółów, jak przy wzywaniu Alonso na dywanik za to, że na okrążeniu zjazdowym w Walencji wziął do ręki hiszpańską flagę – choć litera przepisów zabrania przyjmowania „obcych przedmiotów” przed pozostawieniem samochodu w parku zamkniętym (swoją drogą teraz można było się przyczepić, bo Fernando wiózł w kokpicie rękawiczki Webbera…). Dwaj bardzo doświadczeni zawodnicy stworzyli dość niebezpieczną sytuację – to było już okrążenie zjazdowe, ale jak widać na nagraniu, mogło to się zakończyć przykrą kolizją. A jedna na dzień już wystarczy – taka sytuacja miała miejsce po zakończeniu niedzielnego wyścigu GP2:

Na zakończenie po długim, bliskim limitu dwóch godzin wyścigu, cytat z pokładowego radia Jensona Buttona i skierowane do jego fizjoterapeuty słowa: – Mikey, czy możesz przypilnować, żeby czekał na mnie dobry, bardzo, bardzo zimny drink? Na zdrowie, stary!

Na zdrowie, i oby do Korei!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here