Nowy rekordzista Formuły 1 wywodzi się ze skromnego środowiska, ale talent do kręcenia kierownicą uczynił zeń gwiazdę światowego formatu. Lewis Hamilton skrzętnie to wykorzystuje, nie ograniczając swojego życia do wdychania spalin na torach wyścigowych.

Wszystkie najważniejsze osiągnięcia w Formule 1 już padły jego łupem lub stanie się to lada moment i wygląda na to, że żadna siła go przed tym nie powstrzyma. Właśnie pobił rekord w liczbie wygranych wyścigów, a siódmy mistrzowski tytuł – czyli wyrównanie osiągnięcia Michaela Schumachera – ma na wyciągnięcie ręki. Oczywiście za Hamiltonem stoi doskonale naoliwiona zwycięska machina Mercedesa, która we współczesnej Formule 1 dominuje od sezonu 2014, ale trudno mieć do niego pretensje o wykorzystywanie swojego talentu i możliwości technicznych ekipy, skoro rywale nie są w stanie dotrzymać kroku.

Tak jak każdy wielokrotny mistrz świata Formuły 1, jest kierowcą wyjątkowym. Jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że nikt przed Hamiltonem nie łączył w tak skuteczny sposób sportowej kariery z innymi zajęciami. Schumacher, Ayrton Senna czy Alain Prost słynęli głównie z wyczynów na torze, a urzędujący czempion dzieli się z całym światem nie tylko swoją pasją do mody albo muzyki, ale także propaguje bliskie swojemu sercu idee – jak ochrona środowiska, wegański styl życia oraz walka z rasizmem i innymi formami dyskryminacji.

Poza samymi rekordami i niemal absolutną dominacją w wyścigach – od 2014 roku tylko raz dał się ograć w walce o tytuł, przegrywając sezon 2016 ze swoim zespołowym partnerem Nico Rosbergiem – to właśnie aktywne życie poza torem definiuje Hamiltona jako wyjątkową postać w Formule 1. Swoją popularność budował od początku kariery w Formule 1, obracając się w artystycznych i sportowych kręgach w Stanach Zjednoczonych. Tam nigdy żaden kierowca F1 nie zyskał popularności, nie mówiąc już o statusie gwiazdy. Tymczasem kierowca Mercedesa gości w cieszących się ogromną popularnością tamtejszych programach telewizyjnych,  na mecze NBA, jest za pan brat z gwiazdami Hollywood, a swoje kolekcje odzieży prezentuje na całym świecie. Zupełnie nie przeszkadza mu to w biciu kolejnych rekordów na torach Formuły 1.

Niełatwa droga do sławy rozpoczęła się w Stevanage – niespełna 90-tysięcznym mieście pięćdziesiąt kilometrów na północ od Londynu. Rodzice Lewisa rozstali się, gdy przyszły mistrz świata miał dwa lata. Dziś wspomina, że jako kilkulatek zaczął uczyć się karate, bo inne dzieci prześladowały go za kolor skóry. Rodzina ze strony ojca pochodzi z Karaibów – jego dziadek Davidson Hamilton przed emigracją do Wielkiej Brytanii siał postrach na lokalnych drogach Grenady za kierownicą motocykla. Ustatkował się dopiero po powrocie na karaibską wyspę: gdy jego wnuk piął się w stronę Formuły 1, on też zarabiał na życie kręceniem kierownicą. Tyle, że pasażerowie jego autobusu zwykli nazywać go ślamazarą.

Z kolei pierwsze przygody Lewisa z motoryzacją nie były typowe dla przyszłych wyścigowych gwiazd: zaczynał od zdalnie sterowanych samochodzików. Refleks i koordynacja przydały się oczywiście w prawdziwym ściganiu, które w jego przypadku rozpoczęło się w wieku ośmiu lat. Jedynym wyścigowym doświadczeniem w rodzinie były motocyklowe popisy dziadka na Karaibach, więc pierwsze kroki były bardzo trudne. Hamilton do dziś wspomina, jak przyjeżdżał z ojcem na zawody: starym samochodem, ze sprzętem drugiej świeżości i prostym namiocikiem, pod którym przygotowywali gokarty. Rywale mieli wsparcie zamożnych rodzin, a jego kumpel i późniejszy zespołowy kolega w Mercedesie, Nico Rosberg, był przecież synem mistrza Formuły 1. Ojciec Lewisa, Anthony, pracował jako informatyk na kolei – zresztą rzucił stałą posadę, by pomagać synowi i jeździć z nim po brytyjskich torach kartingowych. Pracował dorywczo, czasami w czterech miejscach jednocześnie. Na szczęście na tak niskim poziomie wyścigowego wtajemniczenia łatwiej jest przebić się z talentem i szybkością – o ile nie brakuje determinacji, uporu i niezbędnej w życiu odrobiny szczęścia.

Przełomem, który pchnął karierę Hamiltona na proste tory, było spotkanie z twórcą potęgi McLarena, Ronem Dennisem. Na jednej z wyścigowych uroczystości młody kartingowiec ośmielił się podejść do szefa jednego z najpotężniejszych zespołów F1, przedstawił się i powiedział, że kiedyś chciałby startować w jego ekipie. Dzięki sukcesom na torze rzeczywiście zwrócił na siebie uwagę Dennisa i w 1998 roku, mając 13 lat, został członkiem programu dla młodych kierowców. Dziewięć lat później zadebiutował w Formule 1, a w kolejnym sezonie był już mistrzem świata.

Do dziś przypomina historię swoich skromnych początków – noclegi na sofie u ojca porównywał z apartamentem w Monako, gdzie Nico Rosberg mieszkał i uczęszczał do prywatnej szkoły. Jednak warto pamiętać, że wraz z wejściem do programu McLarena – ówczesnej potęgi i jednego z najlepszych zespołów w historii sportu – droga do upragnionej Formuły 1 stała się dużo łatwiejsza. Oczywiście wciąż nie można było spoczywać na laurach, ale o takim zapleczu i wsparciu znakomita większość utalentowanej młodzieży może jedynie pomarzyć.

Mechanicy McLarena – czyli ludzie, którzy pracują z kierowcami na co dzień i z bliska obserwują ich zachowanie – wspominali po latach, że 22-letni debiutant początkowo był onieśmielony splendorem Formuły 1. Do tego już na dzień dobry dostał do dyspozycji samochód o mistrzowskim potencjale i w pierwszych dziewięciu wyścigach nie schodził z podium – odnosząc pierwsze zwycięstwo w siódmym starcie. Szybko nabrał pewności siebie i wspomniani mechanicy odczuli przemianę: kierowcy nie zależało już na nawiązywaniu kumpelskich więzi z ludźmi, którzy odpowiadają za przygotowanie jego maszyny – a tak postępowali chociażby Michael Schumacher czy Kimi Räikkönen. Hamilton zaczął obracać się wśród sław showbiznesu, poświęcając dużo czasu i energii rozrywkom poza torem.

Jednocześnie już w debiutanckim sezonie 2007 walczył o mistrzostwo świata z zespołowym partnerem Fernando Alonso. Ekipa McLaren nie potrafiła jednak opanować rywalizacji między nowicjuszem i utytułowanym Hiszpanem, który wszak bił się wtedy o trzeci z rzędu tytuł. Być może pokusa zdobycia mistrzostwa przez debiutanta była zbyt duża, by uspokoić napięte relacje – efekt był taki, że kierowców McLarena pogodził Räikkönen, a wściekły Alonso odszedł z zespołu po zaledwie jednym sezonie współpracy. Hamilton dopiął swego rok później, pokonując w zażartej walce Felipe Massę z Ferrari dosłownie na ostatnich metrach ostatniej rundy zmagań.

Przemianę nieśmiałego chłopca w pewnego siebie gwiazdora odczuli nie tylko pracujący z nim członkowie zespołu. Przed sezonem 2010 Hamilton podziękował za współpracę swojemu ojcu, bez którego nawet nie otarłby się o F1. Dziś znów jest między nimi sielanka – niedawno Anthony jako jeden z pierwszych gratulował synowi poprawienia rekordu wygranych wyścigów Grand Prix – ale dekadę temu nie było mowy o rodzinnych sentymentach. Hamilton Senior dawał nawet do zrozumienia, że syn nie wywiązał się z obiecanej gratyfikacji za długie lata menedżerskiej pracy.

Prywatnych zawirowań było zresztą więcej. Przez długie lata Hamilton spotykał się ze słynną piosenkarką Nicole Scherzinger, a ich momentami burzliwy związek, z rozstaniami i powrotami, zdawał się mieć wpływ na formę kierowcy na torze. Oczywiście od sportowej strony trudno było przełamać utrzymującą się w latach 2010-2013 dominację Red Bulla i Sebastiana Vettela, ale nawet wewnątrz McLarena Hamilton miał kłopoty z pokonywaniem innego brytyjskiego mistrza świata, Jensona Buttona. Spokojny i opanowany Button był generalnie wolniejszym kierowcą, ale skutecznie zdobywał punkty i podczas ich trzyletniej współpracy wygrał niemal tyle samo wyścigów, co Hamilton: bilans wyniósł dziesięć do ośmiu dla Lewisa.

Nie brakowało głosów, że prywatne życie Hamiltona – nie tylko sercowe rozterki, ale także napiety harmonogram i spędzanie dużej ilości czasu w podróży po całym świecie – mocno utrudniało mu maksymalne wykorzystywanie jego potencjału na torze. Kolejne sezony pokazały zresztą, że takie teorie miały pewne podstawy.

Nie jest tajemnicą, że w Formule 1 trzeba znaleźć się we właściwym miejscu o właściwym czasie. Pojedyncze decyzje, podejmowane pod wpływem chwili, mogą zadecydować o całym życiowym dorobku. Nie inaczej było w przypadku Hamiltona, a ważny moment – porównywalny z zaczepieniem wielkiego Rona Dennisa przez młodego kartingowca – nadszedł jesienią 2012 roku. Lewis prowadził w wyścigu o Grand Prix Singapuru, ale szans na zwycięstwo pozbawiła go awaria skrzyni biegów. Niki Lauda, stawiający wówczas fundamenty przyszłych sukcesów zespołu Mercedes, zdawał sobie sprawę z frustracji przeżywanych przez młodą gwiazdę. Przemówił do niego językiem kierowcy wyścigowego, a Hamilton uwierzył bezkompromisowemu i zawsze szczeremu trzykrotnemu mistrzowi świata. Przyjął ofertę transferu do Mercedesa i to był strzał w dziesiątkę.

W 2014 roku Formuła 1 weszła w nową technologiczną epokę. Pojawiły się zupełnie nowe jednostki napędowe, wyposażone w skomplikowane układy hybrydowe. Mercedes ogromnym nakładem pracy i pieniędzy przygotowywał się do tej zmiany, a Lauda potrafił przekonać Hamiltona, że dostanie do dyspozycji najlepszy w stawce sprzęt. Austriak miał rację, a Lewis potrafił to wykorzystać. Początek ery hybrydowej należał do niego, ale sezon 2016 przyniósł przykrą niespodziankę. Nico Rosberg, jeżdżący drugim Mercedesem dawny przyjaciel – ich relacje nie wytrzymały tej próby – znalazł sposób na Hamiltona. Niezła szybkość, regularność, wykorzystywanie wszystkich potknięć Lewisa i zakulisowe rozgrywki psychologiczne dały Rosbergowi tytuł. Wysiłek był jednak tak duży, że świeżo upieczony mistrz od razu po zwycięskim sezonie zakończył karierę.

Dziś radzi wszystkim rywalom Hamiltona, że aby myśleć o zwycięstwie, muszą go wytrącić ze strefy komfortu. Tyle, że tamta porażka uczyniła z Lewisa znacznie groźniejszego i bardziej kompletnego kierowcę. Zdał sobie sprawę z tego, że jego naturalny talent nie zawsze wystarcza i w drapieżnym, technicznym świecie Formuły 1 trzeba wykrzesać z siebie coś więcej. Owszem, na wrodzonych umiejętnościach można daleko zajechać, ale jeśli chce się osiągać naprawdę wyjątkowe sukcesy, to nie można zostawiać niczego na stole. Zawsze znajdzie się ktoś, kto ciężką harówką nad własnymi słabościami czy pilną pracą z zespołem zdoła nadrobić ewentualne niedostatki w talencie.

Lekcje z przegranej walki z Rosbergiem nie zostały zmarnowane. Spokój w życiu prywatnym umożliwił Hamiltonowi lepsze wykorzystywanie energii do walki na torze. Z drugiej strony wiele dała mu także współpraca z Laudą: uosobieniem człowieka, który koncentruje się tylko na najważniejszych rzeczach i bezkompromisowo walczy o sukces w każdej dziedzinie, którą się zajmuje. Swoje dorzucił także szef zespołu Mercedes, Toto Wolff. Obaj z Laudą zdali sobie sprawę, że w hermetycznym McLarenie, gdzie pedantyczny Ron Dennis co prawda stworzył skuteczną organizację, ale działającą w bardzo sztywnych ramach, kierowca o tak wielu pasjach jak Hamilton po prostu się dusi.

Wolff nie zamierzał tłumić emocji i ambicji swojej gwiazdy. Minęło parę lat, zanim udało się dobrać odpowiedni kompromis, który zresztą nie byłby możliwy, gdyby nie wspomniana zmiana nastawienia samego Hamiltona. Dziś już nikt nie śmie krytykować go za pozawyścigowe aktywności, skoro na torze nie ma sobie równych. W walce o kolejne zwycięstwa i rekordy nie przeszkadza mu nagrywanie muzyki, projektowanie kolekcji odzieżowych, wizyty na pokazach mody czy wielkich wydarzeniach sportowych.

Jednocześnie budowaną przez lata popularność wykorzystuje do walki o lepszy świat. Podczas gdy wielu kierowców traktuje współczesne media społecznościowe jako zło konieczne lub wręcz od nich stroni – Sebastian Vettel jest nieobecny w sieci, a Kimi Räikkönen funkcjonuje w niej tylko dzięki namowom żony – Hamilton dysponuje ogromną platformą fanów. Nawet profil „należący” do jego psa, buldoga imieniem Roscoe, obserwuje niewiele mniej internautów niż w przypadku niektórych mniej popularnych kierowców F1.

Wśród promowanych przez Hamiltona idei warto wymienić chociażby ochronę środowiska. Namówił ekipę Mercedes do rezygnacji z nadmiaru plastiku i deklaruje, że stopniowo przesiada się z samochodów spalinowych do elektrycznych i hybrydowych. Sprzedał prywatny odrzutowiec oraz część kolekcji samochodów. Od kilku lat jest weganinem i nie boi się głośno wyrażać swoich przekonań. Nie kryje się także ze swoją religijnością, a w ostatnich miesiącach bardzo aktywnie włączył się także w sprawy społeczne.

Właśnie za jego sprawą Formuła 1 prowadzi kampanię przeciwko rasizmowi, chociaż akurat w tym zakresie nie wszystkie działania Hamiltona spotykają się z powszechną akceptacją. Nawet władze sportu postanowiły nakreślić pewną granicę po tym, jak mistrz świata pojawił się na podium po jednym z wyścigów w koszulce z napisem nawołującym do aresztowania policjantów, którzy zastrzelili Breonnę Taylor. Od tej pory takie gesty podczas dekoracji czy udzielania wywiadów są zakazane. Wcześniej na podstawie jego komentarzy niektórzy potępiali tych kierowców, którzy podczas antyrasistowskich demonstracji przed każdym wyścigiem nie klękają na jedno kolano.

Nie da się jednak ukryć, że Hamilton jest prawdziwym ambasadorem Formuły 1 o światowym zasięgu. Udało mu się wypracować idealny kompromis pomiędzy poświęceniem na rzecz wyścigów oraz realizowaniem wielu innych pasji. Oczywiście nie wiadomo, jak wyglądałyby jego dokonania, gdyby ekipa Mercedes miała godnego siebie rywala. Nie jest to jednak wina Hamiltona, a on także świetnie zdaje sobie sprawę z tego, co jest fundamentem jego sukcesów. Potrafi docenić ciężką pracę całego zespołu i przypomina o tym po każdym kolejnym triumfie.

Jackie Stewart, Niki Lauda, Ayrton Senna czy Michael Schumacher zapisali się w historii wyścigów jako postacie, które zmieniły całą dyscyplinę sportu. Stewart z powodzeniem walczył o poprawę bezpieczeństwa, Lauda – zwany „Komputerem” – wprowadził analityczne podejście i pogoń za perfekcją, Senna poza doskonałym przygotowaniem fizycznym dawał też przykłady bezwzględności na torze, a Schumacher nie tylko wyniósł ją na jeszcze wyższy, przekraczający granice przyzwoitości poziom, ale dołożył jeszcze harmonijną współpracę z całym zespołem i obsesyjne podejście do idealnego przygotowania – zarówno fizycznego, jak i technicznego.

Wpływ Hamiltona wykracza poza same granice Formuły 1. Można właściwie nabrać wrażenia, że łatwość bicia kolejnych rekordów sprawia, iż musi poszukiwać innych wrażeń – on jednak miał takie potrzeby już wcześniej, od pierwszego zachłyśnięcia się wspaniałym światem Grand Prix. Te inne pasje mogły ściągnąć na dno jego wyścigową karierę, ale wyciągnięte po drodze wnioski z takich lekcji, jak sezon 2016, stworzyły z niego praktycznie kompletnego kierowcę – działającego wielu kibicom na nerwy, jak każdy sportowiec, który z całej dyscypliny sportu tworzy swój niemal prywatny folwark.

Ustanawiane w tym roku rekordy nie są jeszcze końcem jego historii. Wyścigowy świat nie ma wątpliwości, że Hamilton wyśrubuje je do nieosiągalnego poziomu – ale piętnaście lat temu tak samo postrzegano osiągnięcia Schumachera. Liczby są ważne, ale jeszcze ważniejsze są stojące za nimi postacie: każda jest na swój sposób wyjątkowa i wymyka się jednoznacznym ocenom, a Hamilton jest tego idealnym przykładem.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here