Oby tradycyjny wachlarz wymówek kierowcy wyścigowego nie musiał się przydać Kubie Giermaziakowi po pierwszym prawdziwym sprawdzianie w samochodzie GP2.

Ktoś, kto pierwszy raz styka się ze światem wyścigów samochodowych, może na początku czuć się zagubiony. Pozornie proste słowa i stwierdzenia nabierają tutaj znaczenia, o jakim twórcom słowników nawet się nie śniło. To może być nawet niezły pomysł na biznes: wzrost zainteresowania sportem motorowym może się przełożyć na odpowiednie wyniki sprzedaży publikacji przybliżającej kibicom terminologię stosowaną w tym sporcie. Tytułowy „Wielki słownik wyścigowy” musiałby się składać z kilku rozdziałów.

W opasłym tomie widziałbym na przykład sekcję poświęconą wymówkom kierowców. Przy haśle „lusterko” można umieścić poparty kilkoma przykładami opis jednego z najczęstszych tłumaczeń używanych przez zawodników winnych kolizji lub agresywnego blokowania. „Nie widziałem go w lusterku” to pod względem częstotliwości występowania wyścigowy odpowiednik znanego z polskich dróg zwrotu „panie władzo, nie widziałem żadnego ograniczenia”. Niemal każde przekroczenie prędkości w alei serwisowej związane jest z awarią elektronicznego ogranicznika obrotów, a po deszczowych treningach zawsze „pogoda przeszkodziła nam w wykonaniu pełnego programu zajęć”. Na szczęście „wszyscy jesteśmy w takiej samej sytuacji”.

Poczesne miejsce w księdze wymówek zająłby Nico Rosberg po przezabawnym tłumaczeniu z piątkowych treningów na Yeongam. Po zblokowaniu kół na śliskim torze i przyłożeniu w bok niczego nie spodziewającego się Jaime Alguersuariego, z jego ust popłynęła prawdziwa perełka: – Myślałem, że bardziej zwolni i mnie przepuści.

Najwyraźniej Rosberg w każdej chwili spodziewa się ataku UFO i nawet przy wyjeździe z pasa serwisowego kręci głową na wszystkie strony (przy założonym systemie HANS wymaga to niezłej ekwilibrystyki), przeszukując horyzont w poszukiwaniu zagrożenia w postaci szarżującego rywala, który pełen zaufania do asfaltowych poboczy postanowił sprawdzić co się stanie, jeśli zahamuje się trzy metry później. Jeszcze w latach 70. ubiegłego wieku taki incydent miałby o wiele poważniejsze konsekwencje. Czasy się zmieniły – bardzo dobrze z punktu widzenia bezpieczeństwa, nieco gorzej jeśli chodzi o poziom umiejętności kierowców, którzy mogą sobie bezkarnie „eksperymentować”, a błędy uchodzą im na sucho.

W innej sekcji „Wielkiego słownika…” należałoby umieścić sformułowania, bez których nie może się obejść żaden komunikat prasowy. „To był normalny piątek”, „czeka nas jeszcze dużo pracy” i „zebraliśmy dużo istotnych danych, które przeanalizujemy przez noc”… Tłumacząc to na polski: „namolnym dziennikarzom trzeba coś powiedzieć”, „jesteśmy w głębokiej d**ie z ustawieniami” i „muszę wcześnie położyć się spać, więc nad tymi wykresami posiedzą inżynierowie – ja i tak nic z tego nie kumam”.

Wreszcie rozdział ze zwrotami w stylu tego, który bezpośrednio zainspirował mnie do stworzenia tego wpisu. – Doniesienia w mediach o sprzedaży przeze mnie zespołu Force India były dla mnie szokujące – zapewniał tydzień temu Vijay Mallya w specjalnie wydanym komunikacie prasowym. – To całkowita nieprawda, pozbawiona jakichkolwiek podstaw. Jako szef zespołu będę nadal prowadził zespół i nie mam żadnych planów związanych z odejściem.

Kilka dni później podano do publicznej wiadomości, że nowym – tytularnym! – współwłaścicielem Force India została hinduska firma Sahara. Co prawda Mallya sprzedał tylko część swoich udziałów (lwiej części ze swoich 50% akcji pozbył się holenderski biznesmen Michiel Mol), ale przy okazji przestał być szefem zespołu. Jak donoszą niektóre źródła, być może pozbył się części udziałów w ramach spłaty pożyczki, bo nie był w stanie uczynić tego w innej formie. Tak czy inaczej, warto wzbogacić słownik o hasło „oficjalne zaprzeczenie jednej z zainteresowanych stron”, opatrując je następującym objaśnieniem: „potwierdzenie, że coś jest na rzeczy i wkrótce zostanie podane do oficjalnej wiadomości”. Innymi słowy: im więcej zaprzeczeń, tym bardziej czegoś trzeba się doszukiwać. Im bardziej Puchatek zaglądał do środka, tym bardziej Prosiaczka tam nie było. Warto przypomnieć, że ostatnio Proton w oficjalnej informacji prasowej kategorycznie zaprzeczył, jakoby należące do Lotusa udziały w zespole Lotus Renault miały zostać sprzedane Genii Capital. Wspominano coś o „nieprawdzie” i „spekulacjach” – takie pojęcia także wymagają szerszych wyjaśnień na łamach „Wielkiego słownika wyścigowego”…

Na koniec chciałbym jeszcze wyrazić nadzieję, że sformułowania z kategorii „wymówki kierowcy wyścigowego” nie będą potrzebne Kubie Giermaziakowi. Kierowca Verva Racing Team w czwartek zadebiutuje w samochodzie serii GP2, przymierzając się do bardziej regularnych występów w tej kategorii. Wiem, że wicelider Porsche Supercup ma już za sobą parę sesji testowych w symulatorze ekipy iSport i jeśli prawdziwa jazda po torze Catalunya pójdzie mu równie dobrze, to nie będzie trzeba sięgać do katalogu wymówek.

Mimo mało przekonujących występów w tegorocznych mistrzostwach Formuły 3 Euro Series sądzę, że Kubie należy się porządna szansa w konkurencyjnej serii wyścigówek jednomiejscowych. Na starty w Porsche, DTM (propozycje już były…) czy innej serii aut z zamkniętym dachem jest jeszcze czas. Skoro pojawia się szansa zacieśnienia współpracy z jedną z czołowych ekip GP2, warto ją wykorzystać. Oczywiście nie co się łudzić (hasło „pieniądze” też powinno figurować w „Wielkim słowniku…”) – w tej serii za starty płaci każdy, a znalezienie kwoty rzędu dwóch milionów euro za jeden sezon jazdy nie jest zadaniem łatwym. Szkoda, że dopiero po usunięciu takiej przeszkody młodzi kierowcy mogą udowodnić swoją wartość w oficjalnym przedszkolu Formuły 1. Cóż, „Wielki słownik…” Wam to powie: business is business.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here