Senna na tle wspomnień z lat chwały Williamsa. Dolary przeciw orzechom, że jego tegoroczne auto nie znajdzie się w galerii sław...

Ostatnia prawdziwie brytyjska ekipa w Formule 1 rozpoczyna sezon z duetem kierowców, który łącznie ma na koncie zaledwie 45 startów w Grand Prix i dokładnie trzy zdobyte punkty. Brak doświadczenia nie jest grzechem, ale mam poważne wątpliwości co do tego, czy Pastor Maldonado i Bruno Senna będą w stanie wyciągnąć zespół z niewątpliwej zapaści. Sportowej, bo przynajmniej z finansowego punktu widzenia ma być lepiej.

Z reguły trzymam się z daleka od spekulowania na temat budżetów wnoszonych przez tzw. pay-driverów do zespołów. Żadna z poinformowanych stron – ani zawodnik, ani ekipa – takich informacji nie zdradzi. Można się opierać wyłącznie na pogłoskach. Jak zwykł mawiać jeden z bardziej doświadczonych bywalców padoku, podawane w takich plotkach kwoty trzeba traktować z dużym przymrużeniem oka, bo z reguły rozpowszechniają je ci, którzy walkę o posadę w danym zespole przegrali. Z punktu widzenia takiego kierowcy wygodniej jest podkreślić, że „zwycięski” rywal dysponował zylionami dolarów/euro/peso, wobec których niewątpliwy talent odrzuconego zawodnika musiał przegrać. Nie będziemy tu zatem zaglądać Williamsowi do kieszeni i przyjmiemy jedynie, że w ślad za dwoma Latynosami idzie poważny zastrzyk, zasilający kasę ekipy.

Swoją drogą jest to swojego rodzaju błędne koło w Formule 1. Dobre wyniki gwarantują poprawę stanu finansowego dzięki większemu zainteresowaniu sponsorów i większym udziale w zyskach ze sprzedaży praw do F1, ale z drugiej strony do odnoszenia sukcesów potrzebny jest budżet na rozwój samochodu i opłacanie odpowiednio utalentowanych kierowców oraz personelu. Zespół liczył na pozyskanie sponsorów z Bliskiego Wschodu, ale długie tygodnie spędzane przez Franka Williamsa w Katarze zdają się nie przynosić żadnych efektów. W sumie nic nowego, wystarczy przypomnieć sobie próbę sprzedaży stoczni w Gdyni i Szczecinie inwestorom z tego właśnie kraju… Williamsowi jak na razie nie udało się powtórzyć sukcesów negocjacyjnych z Arabami, które osiągnął pod koniec lat 70. Wówczas zespół był sponsorowany m.in. przez linie lotnicze z Arabii Saudyjskiej i sieć hoteli Albilad, której właścicielem był Mohammed bin Laden, ojciec niejakiego Osamy.

Pieniądze z Kataru nie nadeszły, zatem nie można mieć zespołowi za złe, że w miejsce weterana Rubensa Barrichello fotel u boku Maldonado dostał Senna. Po pierwsze wnosi ze sobą pewne wsparcie, po drugie jego nazwisko może ułatwić marketingowcom znalezienie nowych partnerów finansowych. Utrzymanie pewnej stabilności zdaje się być celem nadrzędnym na sezon 2012 i nie mam tu na myśli wyłącznie finansów.

Pion techniczny pod nowym przewodnictwem Mike’a Coughlana musi wejść w odpowiedni rytm pracy i wraz z nowymi silnikami Renault pojawia się szansa na to, żeby zamiast bronić się przed Caterhamem, ekipa z Grove przesunie się nieco w górę stawki. W sumie to jedyna droga: niżej już właściwie nic nie ma… Personel techniczny średniego szczebla jest już zmęczony i znużony fatalną passą. Pozostaje tylko pytanie, czy z Coughlanem u steru będą w stanie dać z siebie więcej niż za czasów Sama Michaela? Dyrektor techniczny wszak nie zbuduje samochodu w pojedynkę.

Wspomniana już wyżej kiepska passa zespołu zmiękczyła nieco karki w Williamsie. Pod koniec lat 80. Honda, produkująca wówczas najlepszy silnik turbo na torach Formuły 1, postawiła sprawę jasno. Na sezon 1988 Japończycy wiązali się z McLarenem, gdzie do Alaina Prosta doszedł Ayrton Senna. Drugim zespołem napędzanym ich jednostkami miała zostać jedna z ekip, które wcześniej współpracowały z Hondą: Williams albo Lotus. Warunkiem było przyjęcie na etat kierowcy Satoru Nakajimy. Dumny Williams odmówił i przez rok męczył się z jednostkami Judda, zanim podpisał umowę z Renault, która zaowocowała mistrzowskimi tytułami w latach 90. Natomiast silniki Hondy trafiły – razem z Nakajimą – do Lotusa.

Niemal 20 lat później Williams nie był już taki twardy. Elementem umowy z Toyotą na sezony 2007-09 było zatrudnienie Kazukiego Nakajimy, syna Satoru. Teraz legendarny zespół ma jeszcze mniejsze pole manewru: Maldonado i Senna materiałami na mistrzów świata raczej nie są, choć gdyby przyznawano punkty za charyzmę, Bruno byłby w ścisłej czołówce. Trwająca przed dekadę przerwa w rozwoju kariery po śmierci wuja zrobiła jednak swoje i pamiętna przepowiednia Ayrtona (– Jeśli myślicie, że jestem szybki, to poczekajcie na mojego siostrzeńca…) rozmyła się w trakcie dziesięcioletniego rozbratu z kierownicą, do którego doszło w najważniejszym dla młodego kierowcy okresie.

Wspomnę jeszcze o jednej wyjątkowej rzeczy, która łączy nowy duet Williamsa. Pomijając Lewisa Hamiltona, Maldonado i Senna byli najczęściej karanymi kierowcami w sezonie 2011. Pastor dostał cztery kary przejazdu przez boksy, jedną karę czasową po wyścigu (doliczone 30 sekund) i raz stracił pięć pozycji na polach startowych. Bruno trzykrotnie zaliczył karny przejazd przez pas serwisowy, a za przekraczanie prędkości w boksach podczas treningów zapłacił łącznie 14 200 euro – a podkreślić trzeba, że miał na to niecałą połowę sezonu…

Chciałbym na koniec podkreślić, że życzę zespołowi Franka Williamsa jak najszybszego wydobycia się z dołka. Mam nadzieję, że nowy pion techniczny, stabilizacja finansowa oraz silniki Renault rozpoczną renesans zespołu, który zajmuje bardzo ważne miejsce w historii Formuły 1. Oby Adam Parr tego nie sp… nie popsuł.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here