Jak na standardy współczesnej Formuły 1 – nawet nieco podrasowane niezłym spektaklem w wielu tegorocznych wyścigach – Grand Prix USA przyniosła wspaniałe widowisko. Walka na torze, strategiczne zagrywki i błędy, incydenty, kontrowersje, wreszcie trzej kierowcy z trzech różnych zespołów w trzech sekundach na mecie – takiego widowiska potrzebujemy.

Wisienką na torcie było tyleż niespodziewane, ile zasłużone i świetnie przyjęte w całym świecie F1 zwycięstwo Kimiego Räikkönena. Można mówić, że zagrały okoliczności w postaci kolejnego chaotycznego weekendu w wykonaniu Sebastiana Vettela, ale prawda jest taka, że fundamenty pod 21. triumf w karierze zostały położone fantastycznym startem, doskonałą obroną na zniszczonych oponach tuż przed jedynym pit stopem oraz rozważnym kontrolowaniem tempa w czołówce.

Nikt nie powinien mieć wątpliwości, że gdyby Vettel był w grze, to Kimi musiałby podzielić los Valtteriego Bottasa z GP Rosji i oddać zespołowemu koledze zwycięstwo. Nawet jeśli niewiele by mu to pomogło w walce o tytuł z Lewisem Hamiltonem… Tyle, że nawet po błędach Seba ten wyścig nie wygrał się sam. Räikkönen w równej walce pokonał aktualnego mistrza świata oraz prawdopodobnie przyszłego mistrza świata, dorzucając do swojej kolekcji triumf w momencie, w którym wydawało się, że licznik zatrzyma mu się już na zawsze na dwudziestu wygranych. Szef Scuderii Maurizio Arrivabene zadedykował zwycięstwo Daniele Casanovie – inżynierowi Ferrari, który w tygodniu poprzedzającym wyścig zmarł na zawał w wieku zaledwie 48 lat.

Rekordy weterana
Po raz pierwszy w erze hybrydowej i po raz pierwszy od GP Hiszpanii 2013 nie usłyszeliśmy na podium hymnu Niemiec lub Austrii. Przez ponad pięć lat wygrywał albo Mercedes, albo Red Bull, albo niemiecki kierowca Ferrari. Kimi czekał na tę wygraną 2044 dni i 113 wyścigów – jego poprzednim triumfem była GP Australii na otwarcie sezonu 2013, w barwach Lotusa. Spośród 22 kierowców ówczesnej stawki ściga się dziś już tylko dziewięciu. To i tak nic w porównaniu z poprzednim triumfem „Icemana” w barwach Scuderii: było to ponad dziewięć lat temu, w GP Belgii 2009. Znajomych twarzy z tamtego wyścigu mamy dziś niewiele – Vettel, Hamilton, Fernando Alonso, Romain Grosjean (był to jego drugi start w F1), Robert Kubica…

Räikkönen w wieku 39 lat i 5 dni został najstarszym triumfatorem Grand Prix od zwycięstwa Nigela Mansella w GP Australii 1994 (41 lat), a jeśli chodzi o wygrane w barwach Ferrari, to starszy od niego był jedynie… Juan Manuel Fangio, który podczas GP Niemiec 1956 miał 45 lat. W klasyfikacji wszech czasów jeśli chodzi o najstarszych zwycięzców Kimi zajmuje 13. miejsce – jednocześnie jest siódmy wśród najmłodszych triumfatorów (tuż przed Kubicą). Odstęp między wygranymi w GP Malezji 2003 i GP USA 2018 jest jednocześnie najdłuższym w historii (rekord odebrany Michaelowi Schumacherowi), a jeśli chodzi o czas pomiędzy dwoma kolejnymi triumfami, to trochę jednak zabrakło do rekordu Riccardo Patrese (2402 dni między GP Południowej Afryki 1983 i GP San Marino 1990) – tutaj Kimi jest dopiero na piątym miejscu w statystykach wszech czasów jeśli chodzi o liczbę dni, ale zdecydowanie prowadzi pod względem rozegranych po drodze wyścigów (113 do 97 w przypadku Patrese).

Obręcze Mercedesa
Ferrari tym razem optymalnie wstrzeliło się ze strategią, mimo odpuszczenia możliwości wykonania „darmowego” pit stopu podczas wirtualnej neutralizacji ogłoszonej po (kolejnej, piątej w dziewięciu ostatnich wyścigach) awarii Daniela Ricciardo. Stratedzy Scuderii założyli, że Hamilton zatrzyma się jeszcze raz – ale nawet przy takim scenariuszu musieli liczyć się z zagrożeniem ze strony kierowcy Mercedesa. Tak naprawdę to on wykonał „darmowy” pit stop i ledwie dziesięć okrążeń po swoim zjeździe był już na ogonie rywala z Ferrari.

Wkrótce potem zaczęły się problemy, w postaci widocznych gołym okiem pęcherzy na tylnych oponach. Po sobocie Pirelli w trosce o stan tylnych gum nakazało podniesienie minimalnego ciśnienia początkowego aż o 1,5 PSI (w przypadku slicków z 20,0 do 21,5 PSI) – nie mogli zrobić niczego więcej, bo w warunkach parku zamkniętego nie można narzucić zmiany kątów nachylenia (w USA -2°). Sztywniejsza opona z mniejszym polem kontaktu powinna przegrzewać się w mniejszym stopniu, ale nie uchroniło to Mercedesa przed potężnymi problemami. Dopiero po wyścigu wyszło na jaw, że w obawie przed protestem ze strony Ferrari mistrzowie świata zasłonili kontrowersyjne otwory w obręczach tylnych kół, które pojawiły się po wakacyjnej przerwie i które miały zapobiec przegrzewaniu się opon.

Wcześniej, po wniosku Ferrari, przedstawiciele FIA uznali, że rozwiązanie Mercedesa nie podpada pod paragraf o wspomaganiu aerodynamiki ruchomymi elementami – mimo że podobne rozwiązanie Red Bulla zostało w sezonie 2012 zakazane. Ekipa z Brackley obawiała się jednak, że ewentualny protest Scuderii podczas wyścigowego weekendu położy się cieniem na świętowaniu mistrzowskiego tytułu. Po wyścigu Hamilton mówił, że niespodziewane czynniki wpłynęły na wykorzystanie opon i zespół został „zmuszony” do pojechania na dwa pit stopy za sprawą „pewnych rzeczy, które nie były idealne dla samochodu”.

Wydaje się jednak, że nawet z tej sytuacji można było wybrnąć. Wcześniejsza decyzja o drugim zjeździe mogłaby poskutkować utratą pozycji tylko na rzecz Räikkönena, chociaż oczywiście wiązałaby się z dłuższym przejazdem na ostatnim komplecie opon.

Cztery miesiące straty
Niezależnie od pęcherzy na oponach, w Austin czerwone samochody ponownie nabrały werwy i wyglądało na to, że znów Ferrari jest jeśli nie szybsze, to przynajmniej dorównuje osiągami Mercedesowi. Vettel zauważył, że stracono trzy-cztery miesiące rozwoju, skoro powrót do konfiguracji z tak odległej części sezonu sprawia, że znów mogą walczyć z rywalami.

Tyle, że na zbieranie się do walki jest już po prostu za późno. Hamiltonowi do pełni szczęścia i zdobycia tytułu w Meksyku brakuje pięciu punktów, czyli siódmej lokaty na Autódromo Hermanos Rodríguez. Rok temu również tam przypieczętował tytuł: po GP USA miał 66 punktów przewagi nad Vettelem (teraz ma 70), a w Mexico City finiszował na dziewiątej pozycji – to wystarczyło, bo Vettel był czwarty.

Wracając jeszcze do wyścigu na Austin – po raz trzeci w tym sezonie Vettel nie odnalazł się w walce na torze. To był jego trzeci atak w początkowej fazie wyścigu (po Monzy i Suzuce), w którym kierowca Ferrari obrócił się po starciu z atakowanym rywalem – podczas gdy ten bez problemu pojechał dalej. Tak nie wygrywa się mistrzostw… Przy okazji, po GP Niemiec pewien wielki kibic Scuderii i niemieckich kierowców tam jeżdżących miał do mnie pretensje za komentarz „w ten sposób traci się mistrzostwo” pod adresem Vettela. Pytał, co zrobię, jak to się nie spełni. Kurczę, miał rację. Tamto wcale nie zaważyło na porażce…

7 KOMENTARZE

  1. Vettel w tym sezonie udowadnia że nie jest materiałem na mistrza A jedynie przeciętnym zawodnikiem, który ma to szczęście że jeździ szybkimi bolidami. Imho nawet gdyby Seb wywalczył tytuł to za „wybryk” podczas GP Niemiec komisyjnie powinien ten tytuł stracić – ktoś kto prowadzi w wyścigu i przez nikogo nieatakowany kończy w zwirze nie zasługuje na puchar.

  2. Świetne podsumowanie wyścigu i ładne statystyki 🙂 Rekord Riccardo Patrese w ilości dni pomiędzy kolejnymi zwycięstwami był i tak nie do osiagnięcia, szczególnie że za rok Kimi na wygranie wyścigu raczej szans miał nie będzie.

  3. Już to pisałem. W tak samo szybkim aucie Vettel jest szybki tak samo jak Hamilton. NIestety daleko mu do bycia wybitnym. Mentalnie jest znacznie słabszym zawodnikiem nie tylko od Hamiltona ale wielu innych (Rai, Ver, Ric)….Chyba pod tym względem blizej mu do Sainza czy Grojeana… Czy w takim razie zdobędzie jeszcze tytuł z Ferrari? Przypuszczam, że nastepny rok moze by jego dniem sądu. Jeśli Ferrari bedzie tak samo dobre jak w tym roku a więskzosć strat punktowych bedzie dziełem zawodnika i jego błedów to raczej Ferrari pozegna Niemca. Bo dla Ferrari, gdy jest szybkie trzeba wygrywać. Wszystko…Wyścigi, tytuły, serca kibiców.

  4. Mnie się tylko wydaje, że z wiekiem wypadałoby się wypowiadać z większym dystansem. Coś tam głęboko germanofobicznego siedzi i chyba nigdy nie wyjdzie. To pewnie każe mścić się na tych co powołują się na inną tradycję niż ta jedyna, słuszna, obowiązująca.
    Dużo zdrowia i satysfakcji życzę.A ja wracam na dno do swoich Fratelli z Heppenheim.

    • Z przymrużeniem oka przyjmuję wpieranie innym ludziom wyimaginowanych fobii, będąc świadomym, iż nader często jest to przejaw trudnej do uleczenia frustracji – a każdy, kto ośmieli się napisać, że Seb nie został mistrzem świata, zostaje automatycznie germanofobem. Wydaje mi się, że tak inteligentny, sympatyczny i pełny dystansu facet jak on pewnie poczułby zażenowanie, poznawszy podejście niektórych swoich wiernych fanów.

  5. Pisanie artykułów, że miało się racje, jest bezsensu. Zaraz zaczną ludzie wytykać ile razy autor nie miał racji. W GP USA Mikolaj był przekonany, że strategia Mercedesa jest idealna, że nawet gdy coś pojdzie nie tak, to mieli darmowy pit i mogą zjechać jeszcze raz. Nawet gdyby to zrobili zaraz po Kimim, to co by to dało? Lewis wyjechałby za finem i nic to nie da, bo skoro Lewis na świeżych oponach, kiedy dogonił Fina, nie mogł go wyprzedzić jeszcze jak ten był przed swoim pitem i bronił się na mocno zmęczonych ultramiekkich, to co zrobilby Lewis gdyby miał swieze opony ale Kimi tez? Ferrari wydawało sie mocniejsze na prostych, a w zakrętach w USA cięzko się wyprzedza w 3 sektorze nawet jak ktoś jedzie znacznie wolniej. Tak więc, tez mozna wytknąć Mikołajowi, że był 100% pewny co do strategii Mercedesa utrzymując swoje stanowisko nawet jakby Merc miał zjechać jeszcze raz do pitstopu.

    • O ile dobrze pamiętam, byłem raczej przekonany o błędzie Ferrari po oddaniu inicjatywy i szansy na darmowy zjazd. Co najmniej dwukrotnie (po mecie i w studiu) podkreślałem, że ostatecznie było to optymalne zagranie, biorąc pod uwagę problemy Mercedesa z oponami. Jednak przy założeniu walki z równie szybszym bądź szybszym samochodem byłby to błąd.

      Co by dał darmowy zjazd w przypadku Hamiltona? Albo można było podciąć Kimiego (gdyby tylko Mercedes wiedział, jak bardzo przegrzeją się opony – bo ponowny zjazd po 10 okrążeniach, gdy wszystko idzie jak trzeba, byłby bez sensu). Drugą opcją, o której też mówiliśmy na antenie, był wcześniejszy drugi zjazd. OK, wówczas trzeci komplet opon musiałby wystarczyć na dłużej, ale po pierwsze można było wyjechać przed Verstappenem, a po drugie z minimalną stratą do lidera. A przypominam, że Lewis narzekał przede wszystkim na 12 sekund do odrobienia, przy takiej stracie przewaga opon szybko ginie podczas odrabiania tylu sekund.

      Mówiąc o taktyce Ferrari i Mercedesa ja również nie miałem pojęcia, jak szybko i bardzo przegrzeją się opony w Mercedesach. Dopiero po wyścigu wyszło na jaw, że zasłonili otwory w felgach.

      Ponadto i na koniec artykuł nie jest o tym, że miało się rację. Ostatnie cztery zdania są interakcją z czytelnikiem.

Skomentuj ZUO Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here