W zamieszaniu wokół kontraktów w Lotus Renault łatwo może umknąć drastyczny spadek formy zespołu...

Eric Boullier musiał dziś stawić czoła niemieckim dziennikarzom, oskarżającym go o złamanie kontraktu z Nickiem Heidfeldem. Szef Lotus Renault prosto z mostu powiedział im, dlaczego zastąpił Niemca.

Trudno odmówić logice argumentowi, że Bruno Senna jako trzeci kierowca zespołu automatycznie dostaje szansę promocji, kiedy ekipa rezygnuje z usług jednego z podstawowych zawodników. Boullier bez ogródek powiedział, że w Heidfeldzie widział lidera ekipy, a tymczasem doświadczony Niemiec często był wolniejszy od Witalija Pietrowa. – Jeśli chce się wstrząsnąć zespołem i zrobić pobudkę, trzeba wprowadzać zmiany – stwierdził Francuz. – Co weekend media naskakiwały na mnie pytając, dlaczego Witalij jest szybszy od Nicka. Reszty domyślcie się sami. Nie byłem do końca zadowolony z szybkości Nicka i jego ogólnej formy jako tak doświadczonego kierowcy. Myślę, że coś nie zadziałało. Miał przewodzić zespołowi. Kiedy czasami, a właściwie przeważnie, był wolniejszy od Witalija, to trudno było mu ustawić się w roli lidera zespołu.

To prawda, wstrząs jest bardzo odczuwalny. W padoku krążą już żarty o tym, że Lotus Renault jest jedynym zespołem w stawce, w którym jeździ dwóch kierowców płacących za starty. Takiej sytuacji nie ma nawet w najsłabszych i najbiedniejszych zespołach, Virgin i Hispanii. Zarówno Senna jak i Boullier stanowczo zaprzeczają, jakoby promocja Brazylijczyka na stanowisko kierowcy wyścigowego miała podłoże finansowe. Można w to uwierzyć, ale niedawne nawiązanie współpracy pomiędzy właścicielem zespołu Genii Capital i brazylijską grupą inwestycyjną WWI wydaje się być powiązane z (przynajmniej chwilowym) pozbyciem się Heidfelda.

Trzeba przyznać, że ogólnie rzecz biorąc Niemiec nie pomógł sobie swoją postawą na torze – zdobył co prawda o dwa punkty więcej od Pietrowa, ale w kwalifikacjach regularnie z nim przegrywał, a po liderze zespołu Boullier słusznie spodziewał się lepszych wyników. Heidfeld utrzymuje, że jego kontrakt obejmujący obowiązki jednego z dwóch podstawowych zawodników jest ważny, ale jedna rozprawa sądowa już się odbyła i szef Lotus Renault wyraźnie zakomunikował dziennikarzom, że wszelkie żądania kierowcy zostały odrzucone. Mimo tego prawnicy Heidfelda zdecydowali się na skierowanie sprawy do londyńskiego Sądu Najwyższego, który zajmie się nią 19 września. – Wszystko jest możliwe – sucho skomentował Boullier możliwe rozwiązania.

Taka sytuacja jest bardzo krzywdząca dla wszystkich zainteresowanych. Kontrakt pomiędzy kierowcą i zespołem obie strony zawsze analizują na wszystkie sposoby i trudno mi wyobrazić sobie, żeby interpretacja zawartych tam zapisów różniła się w aż tak drastycznym stopniu. Okoliczności wymiany kierowców zdają się potwierdzać, że w padokowych żartach o dwóch płacących kierowcach jest ziarno prawdy, a z drugiej strony zaciekłość Heidfelda jest mocno zastanawiająca – skoro raz już uznano, że racja leży po stronie zespołu, po co ciągnąć sprawę dalej? Nawet jeśli rozstrzygnięcie będzie dla Niemca korzystne, to nie wyobrażam sobie jego powrotu za kierownicę w Grand Prix Singapuru. Gdybym był na jego miejscu, to po takim rozegraniu sprawy trudno by mi było ot tak sobie wejść do garażu Lotus Renault, nie mówiąc już o jeździe ich samochodem. Historie o tym, jak to Heidfeld bardzo chce się ścigać i walczyć o jak najlepsze pozycje dla ekipy i samego siebie, włożyłbym między bajki. Sprawy doszły odrobinę za daleko, skoro sporem nie zajmuje się Komisja ds. Kontraktów przy FIA, a kierowca zdecydował się na wytoczenie sprawy przed sądem cywilnym, poza strukturami Formuły 1.

Pewność siebie obu stron (Boullier twardo utrzymuje, że kontraktu nie złamał, a Heidfeld jest przekonany o swoich prawach do startów w wyścigach) zwiastuje interesujący przebieg wrześniowej sprawy. Na gorszej pozycji wydaje się być kierowca, skoro już raz podjęto decyzję na jego niekorzyść. Lotus Renault wstrzymuje się jednak z ogłoszeniem, kto zasiądzie w samochodzie z numerem 9 po Grand Prix Włoch, zatem dopuszczają możliwość innego rozstrzygnięcia.

Wydawałoby się, że zamieszanie wokół obsady kokpitów jest z punktu widzenia zespołu zupełnie niepotrzebne, ale w słowach szefa Lotus Renault o konieczności spowodowania wstrząsu i obudzenia ekipy (nie jestem do końca przekonany, czy akurat Heidfeld jest tu najbardziej winny i to jego głowa powinna polecieć w pierwszej kolejności…) jest sporo racji. Zamęt wokół kontraktu może pomóc odwrócić uwagę od faktu, że forma ekipy nie pozwala już na walkę w górnej połowie stawki. Trzeba przyznać, że taka oryginalna zasłona dymna jest dość skuteczna – lepiej by jednak było, aby wstrząs w zespole przyniósł inne efekty niż tylko zmianę nazwiska nad garażem z samochodem o numerze 9.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here