Wszystko wskazuje na to, że rywale będą oglądali samochody Mercedesa z takiej perspektywy.

W piątek na torze Albert Park otrzymaliśmy pierwsze poważniejsze potwierdzenie tego, co można było wyczytać z ostatniej tury zimowych testów: mimo wysiłków rywali, Mercedes może być w tym sezonie nie do powstrzymania. Najlepsze czasy w obu sesjach uzyskali Nico Rosberg i Lewis Hamilton, którzy po treningach zgodnie… skarżyli się na to, że nie mogą sobie poradzić ze znalezieniem optymalnych ustawień. To groźne ostrzeżenie dla rywali, którzy nie zdołali się zbliżyć na mniej niż siedem dziesiątych sekundy. Oczywiście to piątek, do tego na jednym z najbardziej nietypowych torów w kalendarzu, ale sami musicie przyznać, że ciężko będzie zagrozić Srebrnym Strzałom.

Faworytem w walce o najniższy stopień podium jest na tym etapie weekendu Ferrari. Sebastian Vettel przyznał, że nie pamięta, kiedy poprzednim razem zaliczył tak płynne przygotowania w piątek, a Kimi Räikkönen winą za słabszy od zespołowego partnera czas obarczył siebie. – Nie jeździłem dobrze, nie potrafiłem złożyć okrążenia – tłumaczył Fin. Kierowcy Scuderii byli drugą siłą w stawce zarówno pod względem tempa na pojedynczych okrążeniach, jak i na dłuższych przejazdach.

Trzecią siłą w piątek był Williams, ale ich program zajęć zakłócił wyciek wody w samochodzie Felipe Massy. Trzeba było wymontować jednostkę napędową i Brazylijczyk opuścił drugą sesję. Valtteri Bottas przyznał, że trzeba jeszcze poszukać tempa na pojedynczym okrążeniu i to będzie cel na sobotni trening.

Kłopoty z samochodami miał też Lotus, ale w ich przypadku można mówić o gigantycznym skoku naprzód w porównaniu z sezonem 2014. Rozpoczęcie współpracy z Mercedesem przynosi spodziewane efekty i Romain Grosjean oraz Pastor Maldonado powinni spokojnie włączyć się do walki o punkty – chociaż w piątek w obu autach wystąpiła identyczna usterka. „Rozłączona rura” w układzie napędowym sprawiła, że trzeba było zdjąć podłogę i Lotus stracił sporo czasu na walkę z techniką.

Problemy z jednostką napędową pojawiły się także w Red Bullu, ale były o wiele bardziej poważne. W samochodzie Daniela Ricciardo trzeba było wymienić silnik spalinowy i wszystko wskazuje na to, że Australijczykowi pozostaną tylko trzy V6 na resztę sezonu. W pierwszej sesji poddała się hydraulika i wygląda na to, że czwartkowy optymizm lokalnego bohatera był mocno na wyrost. Ricciardo mówił, że przed rokiem zastanawiali się tylko, czy będą w stanie dojechać do mety, a teraz mogą bardziej szczegółowo planować taktykę na wyścig. Jednak na razie wszystko wskazuje na to, że Red Bull może wrócić do zeszłorocznego podejścia.

Realistycznym celem dla Ricciardo i Daniiła Kwiata może zatem być walka z ich dawną ekipą. Debiutanci z Toro Rosso mają za sobą produktywny i spokojny piątek, a byłoby jeszcze lepiej, gdyby nie usterka czujnika baterii w samochodzie Maksa Verstappena.

Kolejne pozycje w stawce czekają na kierowców Force India. Spóźniony debiut samochodu i niewielkie możliwości rozwojowe oznaczają, że na ewentualne niespodzianki trzeba będzie poczekać do drugiej części sezonu. Sama niezawodność może nie wystarczyć do zdobycia punktów.

McLaren nie może liczyć nawet na to. Dzień był tradycyjnie nieudany i Jenson Button otwarcie wyraził nadzieję na to, że Manor Marussia uruchomi swoje samochody i wyjedzie na tor, bo jeśli tak się nie stanie, to srebrno-czarne samochody z silnikami Hondy mogą znaleźć się w ostatnim rzędzie na starcie. Trenujący przed ewentualnym powrotem na GP Malezji Fernando Alonso nie ma czego żałować, niech lepiej spokojnie zbiera siły – i tak nic nie traci.

Kiedy przed półmetkiem drugiego treningu Kevin Magnussen wypadł z toru w Zakręcie 6, w biurze prasowym od razu rozniosły się komentarze o „podmuchu wiatru”. Duńczyk wziął na siebie winę za utratę panowania nad samochodem na dohamowaniu, ale incydent wyglądał dość dziwnie i na pierwszy rzut oka wszyscy zwietrzyli usterkę, prawdopodobnie układu elektronicznego wspomagania tylnych hamulców.

Nieciekawie wygląda także sytuacja Saubera. Pomijając sądowe przepychanki z Giedo van der Garde, osiągi na torze pozostawiają sporo do życzenia. Opuszczenie pierwszego treningu na pewno nie pomogło, ale model C34 prowadzi się tak, że na miejscu etatowych kierowców na ochotnika odstąpiłbym kokpit Holendrowi.

Ekipa Manor Marussia dotarła do Australii, ale jak dotąd Roberto Merhi i Will Stevens występują wyłącznie w roli widzów i założyli kombinezony tylko do obowiązkowej sesji zdjęciowej w czwartek. Zespół musi przede wszystkim odtworzyć wszystkie elektroniczne dane, które przed planowaną licytacją komputerów zostały wymazane z twardych dysków. Od strony współpracy z Ferrari wszystko jest w porządku: Maurizio Arrivabene potwierdził, że zeszłoroczny dług Marussi (około 16 milionów funtów) ma być ściągnięty od byłego właściciela ekipy Andrieja Czegłakowa, a obecne wcielenie zespołu ma czystą kartę i rozlicza się na bieżąco. Pozostaje mieć nadzieję, że zobaczymy na torze 20 samochodów.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here